czwartek, 31 stycznia 2013

Piąty dzień, czwartek 31 stycznia

Pisząc o trzech cierpiących duszyczkach, z którymi nikt nie chce się bawić, nie przypuszczałem, że zjawisko się rozwinie i będzie dotyczyć już pięciu osób. To zmusza mnie do refleksji, czy na pewno dobrze zrozumiałem sytuację. Skoro obok siebie siedzi kilka osób i rozpacza, że nie mają bratniej duszy. Jednocześnie, np.Janek jest stałym bywalcem wszystkich pokojów, wszędzie zagada, pogra, coś wymyśli i bawi się świetnie. Wczorajszy wieczór upłynął na próbie rozgryzienia wszystkich problemów i znalezieniu sposobu na ich zlikwidowanie. Czytanie bajek i zabawianie na inne sposoby zakończyło się dopiero o 22.30, kiedy całe towarzystwo zasnęło. 
Nasz dzień jest bardzo intensywny. Od pobudki o 8.00, w szybkim tempie następują po sobie: mycie, ubieranie, śniadanie, sprzątanie, sprawdzanie porządków, ubieranie na narty, wyjazd na zajęcia, narty, przerwa na drugie śniadanie. narty, powrót do domu, obiad, cisza poobiednia, gimnastyka w dwóch grupach, chwila dla siebie, kolacja, wspólne zabawy, mycie i dzień kończy się ciszą nocną o 22.00.  A jeszcze dla kilku osób należy dopisać dwugodzinne zajęcia rehabilitacyjne, bez rezygnowania z innych punktów. Niewiele jest czasu, w którym dajemy dzieciom spokój. Myślę, że około 1.5 godziny dziennie. A bywa też, że ingerujemy w ten czas, organizując coś, jak to miało miejsce wczoraj. 
Wiele razy już pisałem na blogu o teście "dojrzałości społecznej" naszych dzieci, którym jest faktycznie obóz.  Ta dojrzałość jest weryfikowana nie w relacjach z opiekunami (my sobie radzimy), a w odnalezieniu się w grupie. I nie ma żadnej reguły porządkującej ten proces. Każde dziecko jest inne, każda grupa jest inna i każda sytuacja jest inna. W takich warunkach dzieci uczą się obrony swoich racji, ustępstw wobec innych, współpracy, tolerancji i tysiąca innych zachowań. I najnormalniejszą w świecie jest sytuacja, kiedy dwa małe "Pępki Świata" wejdą sobie w drogę i ciągną jedną lalkę za włosy, każdy w swoją stronę. Kompromis zawsze następuje.
Moje wpisy są zazwyczaj inspirowane wydarzeniami dnia i jeśli ktoś to czyta, to być może nawet zauważył, że zdarza mi się zasnąć podczas - to oznacza, że nic specjalnego nie zaszło. Pisząc - wydarzenia - nie myślę o mielonych (dzisiaj była pizza na obiad) tylko o czymś, co mnie zastanowiło i uznałem za ważne.
Sposób widzenia świata przez dzieci jest inny niż nasz. Błahe wydarzenia rozrastają się, a ważne nie są nawet zauważone. Inny jest świat wartości. Jeśli w tym świecie dwoje dzieci zrobi sobie przykrość, to dochodzi do prawdziwej, olbrzymiej tragedii. Tylko, że ta tragedia trwa równie krótko, jak jest wielka. Otrzymujemy telefony od rodziców z prośbą o interwencję i wyjaśnienie sprawy, zaczynamy zatem działać i delikatnie wnikamy w temat. Często okazuje się, że tematu już nie ma, albo jego waga jest nieadekwatna do pozorów, jakimi obrósł. Skrzywdzone dziecko ucieka do szalupy ratunkowej, którą jest telefon. Aby zobrazować mechanizm działania, opiszę (nie po raz pierwszy) sytuację, kiedy zadzwoniła mama prosząc o sprawdzenie co się stało jej synkowi, bo podczas gry w piłkę został kopnięty i boli go noga. Szalupa ratunkowa okazała się dziurawa. Proces adaptacji został odbity w siną dal. Ostatecznie to przecież my musieliśmy dmuchać na bolącą nogę i głaskać po głowie. Telefon to wspaniałe narzędzie i wszyscy rozsądni rodzice nie raz zgadzali się z moimi spostrzeżeniami.
Nasze doświadczenie w pracy z dziećmi jest specyficzne. Po etapie mojej pracy w szkole, a żony w szpitalu, postanowiliśmy w zarysach robić to, czym się właśnie zajmujemy. Poznajemy dzieci obserwując je podczas zabawy, zajęć, wycieczek, jedzenia, snu, czasem gdy są chore. Poznajemy je też w sytuacjach, w jakich nigdy nie widzą ich rodzice. Im więcej zbieramy doświadczeń, tym bardziej rozumiemy, jak duży jest wciąż obszar do poznania.        Uff!!!!
Podobno któryś z uczestników też wziął się za pisanie bloga - może będzie o pizzy. Jedzenie to ulubiony temat pytań zadawanych przez babcie.

środa, 30 stycznia 2013

Czwarty dzień, środa 30 stycznia

Zacznijmy od widoku przez okno o 6.30. W nocy spadło dużo śniegu, co ożywiło naszą nadzieję na prawdziwą zimę. Prawdziwą, czyli z zaspami na metr, z choinkami przykrytymi jak kołdrą, z mrozem i słońcem. Niestety, w ciągu dnia temperatura przekroczyła 0 i nasza nadzieja zaczęła topić się wraz ze śniegiem. Kiczera broni się przed ociepleniem i jeżdżąc dzisiaj w bardzo dobrych warunkach, nie odczuliśmy jeszcze odwilży. Trzeci dzień na nartach przyniósł kolejne sukcesy szkoleniowe. Grupa pisklaków jeździ już sprawnie i w całości awansowała z "babyliftu" na pierwszy orczyk. Grupa deskarzy zbudowała skocznię i z sukcesami wykonuje "180". Natomiast grupa narciarska starsza zaczyna być powoli męczona teorią wplataną w ćwiczenia. Dzisiaj czasowo zaginął tylko jeden but narciarski i chyba na stałe kijki, które ktoś "pożyczył" sobie ze stojaka. Poza tym, zgodnie z przewidywaniami, wszystko idzie coraz sprawniej.
Trochę za szybko pojawiły się problemy związane z adaptacją w grupie. Trzy duszyczki cierpią czując się obco i nieakceptowane przez resztę. Takie zjawiska, na szczęście, często okazują się tylko etapem w drodze do zasymilowania się z grupą. Próbujemy pomóc na ile się da, poprzez gry integracyjne, stałe uaktywnianie - bez czasu na nostalgię i tłumaczenie na wszystkie, zrozumiałe dla dzieci sposoby, Najmniejszy zaś wpływ mamy na sterowanie sympatiami, czy preferencjami towarzyskimi w grupie. Walczymy, na ile się da, z każdym przejawem złych  relacji wewnątrz naszej rodzinki, ale część tych zjawisk jest obiektywna i nie podlega wpływom. Zgodnie z zaobserwowaną regułą, problemy powinny niedługo ustąpić i oddać pola wieczornym tęsknotom.

wtorek, 29 stycznia 2013

Trzeci dzień, wtorek 29 stycznia

Obozy organizujemy od prawie dwudziestu lat. Bieżący, zimowy jest już siedemnastym obozem narciarskim. Pomnożone przez liczbę turnusów, a to przez wszystkie dzieci, które się przewinęły, daje jakąś czterocyfrową liczbę drobnych doświadczeń zbieranych przez te wszystkie lata. I nagle okazuje się, że coś nas zaskoczyło! Ten turnus ma najniższą średnią wieku z wszystkich dotychczasowych!  Najmłodsze dziecięcie ma 7 lat, trochę większych jest pół domu, a piątoklasiści to rada starców. Nasze dotychczasowe doświadczenie i rutyna zostały poddane ciężkiej próbie. Na to nakładają się ogólne komplikacje związane z zimą. Pozostała wiara i modlitwa.
Po katastroficznym wprowadzeniu, pragnę uspokoić, że dzisiaj wszystko poszło sprawniej niż wczoraj. Zmalała liczba zapodzianych czapek i rękawiczek i wzrosła liczba samodzielnych narciarzyków. Grupa pisklaków zaczyna w pełni samodzielnie poruszać się na nartach i po wczorajszych refleksjach Bartka na temat swojego wieku i odporności, dzisiaj już się trochę otrząsnął. Jedynym minusem dnia, był silny wiatr dokuczający na szczycie Kiczery. Po południu zaczął podać śnieg i nic nie wskazuje na zapowiadane załamanie zimy.
Przypuszczam, że większość rodziców naszych podopiecznych,, jeździ na nartach i ma swoje doświadczenia w tym temacie. Jako ludzie mocno związani z narciarstwem, traktujemy je nie tylko jako weekendową rozrywkę a zdecydowanie, jako poważne zajęcie (również na niwie ratownictwa górskiego). Z tego stanowiska wychodząc, uczymy nasze dzieci pełni narciarstwa. Nie ma to nic wspólnego z dwugodzinną nauką skrętu na krawędzi - niemetodycznego i niebezpiecznego a tak chętnie nauczanego przez rzesze instruktorów. Ten skręt ma jedną zaletę na początku nauki. Przynosi szybki efekt pozornych umiejętności. Oderwany od prawidłowej ścieżki nauczania, jest ślepą uliczką, z której bardzo trudno się wycofać. Ucząc dzieci, staramy się metodycznie wprowadzać je w narciarstwo, drobnymi krokami i nie oczekując natychmiastowych sukcesów. To dłuższa droga, ale gwarantująca prawidłowy rozwój. Dzieci, które przyjeżdżały do nas kilkakrotnie, osiągały wysoki poziom narciarski, nawet przy braku zdolności. Za największy sukces przyznaję sobie niezniechęcenie do nart kogokolwiek i zachęcenie nastawionych sceptycznie.

Tu można podglądać swoje pociechy.

http://www.kiczeraski.pl/cam/

poniedziałek, 28 stycznia 2013

I dzień na nartach.

Zawsze ten dzień jest próbą dla wszystkich uczestników obozu, łącznie z opiekunami. Wszystko jest po raz pierwszy i idzie z dużym oporem. Zapinanie sztywnych butów, rozpoznanie swoich nart, niezgubienie czapki albo rękawiczki pomnożone razy 21. Podzieliliśmy się na trzy grupy: pierwszą - snowboardową, zajęła się Kasia, drugą - początkującą - Bartek i trzecią znaną nam z poprzednich lat - Erwin. Gdyby nie praktyka Bartka, który przez wiele lat prowadził własną szkółkę narciarską, zostałby zadziobany żywcem przez dziewięcioro "kurczaków" przewracających się na zmianę, gubiących narty, chcących do łazienki, wypadających po drodze z wyciągu i domagających się przejścia do zaawansowanej grupy. Prawdopodobnie, jak zwykle, wszystko uspokoi się czwartego dnia, dzieci będą bardziej samodzielne i problemy zaczną ograniczać się do normalnego poziomu.
Trochę niepokoimy się prognozą pogody, która straszy odwilżą. Może na Kiczerze nie będzie aż tak ciepło żeby pokrzyżować nasze plany. Teraz sypie śnieg i zanosi się na ładny, niezbyt mroźny dzień.

niedziela, 27 stycznia 2013

Zimowisko I 2013




 Zimowisko rozpoczęte.
 Dzieci rozlokowane w pokojach ( zawsze są spory, bo mają z góry upatrzone),  narty przygotowane, badania postawy zrobione. Niestety część dzieci nie utrzymała efektów uzyskanych w lato i będzie nad czym pracować.

Teraz już śpią,