Minął weekend. Spędziliśmy dwa dni bez nart. Całą sobotę siedzieliśmy w domu, bez możliwości wystawienia nosa na pole (tak się tutaj mówi) z powodu deszczu. W zamian działaliśmy pod dachem wypełniając cały czas zabawami, grami, piosenkami, konkursami itd. Niedziela przyniosła ochłodzenie i nareszcie przyszedł oczekiwany moment zabaw na śniegu. Cala grupa, niezależnie od wieku osobników, dosłownie szalała tarzając się w śniegu, turlając z górki, ryjąc w zaspach tunele, czołgając się i obrzucając śnieżkami. Nasza rola ograniczała się do pilnowania granic bezpieczeństwa zabawy i suszenia ubrań po wszystkim. Inwencja dzieci zastąpiła wszelkie zorganizowane formy. W takich chwilach widać, jak nieprawdopodobna jest potrzeba ruchu.
Był też wieczór legend przy lampie naftowej, układanie piosenki na przywitanie Kamila (dodatkowego opiekuna, który wesprze nas od poniedziałku), kościół dla chętnych i filmy. Mieliśmy nadzieję, że taka ilość wspólnych działań przełamie problemy z dopasowaniem się najmłodszych dziewczynek do siebie. Pomijając tę właśnie część naszego obozu, pozostali stworzyli już fajny zespół. Potrafią się świetnie dogadać i razem bawić. Małe dziewczynki wciąż rywalizują między sobą, próbują się dziobać na każdym kroku, szukać winnych w sytuacji, gdy winnych nie ma. Jedynym sposobem jest stała obecność opiekuna pomiędzy nimi. Zaryzykuję stwierdzenie, że jeszcze nie mieliśmy takiej sytuacji. Powoli zaczynamy rozgryzać ten supeł i rozumieć mechanizmy ale wydaje się, że materia robi wszystko aby się nie poddać.
Zupełnie jak za dawnych lat :)
OdpowiedzUsuń