Nasz dzień jest bardzo intensywny. Od pobudki o 8.00, w szybkim tempie następują po sobie: mycie, ubieranie, śniadanie, sprzątanie, sprawdzanie porządków, ubieranie na narty, wyjazd na zajęcia, narty, przerwa na drugie śniadanie. narty, powrót do domu, obiad, cisza poobiednia, gimnastyka w dwóch grupach, chwila dla siebie, kolacja, wspólne zabawy, mycie i dzień kończy się ciszą nocną o 22.00. A jeszcze dla kilku osób należy dopisać dwugodzinne zajęcia rehabilitacyjne, bez rezygnowania z innych punktów. Niewiele jest czasu, w którym dajemy dzieciom spokój. Myślę, że około 1.5 godziny dziennie. A bywa też, że ingerujemy w ten czas, organizując coś, jak to miało miejsce wczoraj.
Wiele razy już pisałem na blogu o teście "dojrzałości społecznej" naszych dzieci, którym jest faktycznie obóz. Ta dojrzałość jest weryfikowana nie w relacjach z opiekunami (my sobie radzimy), a w odnalezieniu się w grupie. I nie ma żadnej reguły porządkującej ten proces. Każde dziecko jest inne, każda grupa jest inna i każda sytuacja jest inna. W takich warunkach dzieci uczą się obrony swoich racji, ustępstw wobec innych, współpracy, tolerancji i tysiąca innych zachowań. I najnormalniejszą w świecie jest sytuacja, kiedy dwa małe "Pępki Świata" wejdą sobie w drogę i ciągną jedną lalkę za włosy, każdy w swoją stronę. Kompromis zawsze następuje.
Moje wpisy są zazwyczaj inspirowane wydarzeniami dnia i jeśli ktoś to czyta, to być może nawet zauważył, że zdarza mi się zasnąć podczas - to oznacza, że nic specjalnego nie zaszło. Pisząc - wydarzenia - nie myślę o mielonych (dzisiaj była pizza na obiad) tylko o czymś, co mnie zastanowiło i uznałem za ważne.
Sposób widzenia świata przez dzieci jest inny niż nasz. Błahe wydarzenia rozrastają się, a ważne nie są nawet zauważone. Inny jest świat wartości. Jeśli w tym świecie dwoje dzieci zrobi sobie przykrość, to dochodzi do prawdziwej, olbrzymiej tragedii. Tylko, że ta tragedia trwa równie krótko, jak jest wielka. Otrzymujemy telefony od rodziców z prośbą o interwencję i wyjaśnienie sprawy, zaczynamy zatem działać i delikatnie wnikamy w temat. Często okazuje się, że tematu już nie ma, albo jego waga jest nieadekwatna do pozorów, jakimi obrósł. Skrzywdzone dziecko ucieka do szalupy ratunkowej, którą jest telefon. Aby zobrazować mechanizm działania, opiszę (nie po raz pierwszy) sytuację, kiedy zadzwoniła mama prosząc o sprawdzenie co się stało jej synkowi, bo podczas gry w piłkę został kopnięty i boli go noga. Szalupa ratunkowa okazała się dziurawa. Proces adaptacji został odbity w siną dal. Ostatecznie to przecież my musieliśmy dmuchać na bolącą nogę i głaskać po głowie. Telefon to wspaniałe narzędzie i wszyscy rozsądni rodzice nie raz zgadzali się z moimi spostrzeżeniami.
Nasze doświadczenie w pracy z dziećmi jest specyficzne. Po etapie mojej pracy w szkole, a żony w szpitalu, postanowiliśmy w zarysach robić to, czym się właśnie zajmujemy. Poznajemy dzieci obserwując je podczas zabawy, zajęć, wycieczek, jedzenia, snu, czasem gdy są chore. Poznajemy je też w sytuacjach, w jakich nigdy nie widzą ich rodzice. Im więcej zbieramy doświadczeń, tym bardziej rozumiemy, jak duży jest wciąż obszar do poznania. Uff!!!!
Podobno któryś z uczestników też wziął się za pisanie bloga - może będzie o pizzy. Jedzenie to ulubiony temat pytań zadawanych przez babcie.