piątek, 26 sierpnia 2011


Dwunasty i trzynasty dzień, 25-26 sierpnia.
Końcówka turnusu. Spędziliśmy ją na miejscu chroniąc się przed żarem z nieba. Basen, siatkówka, tańce wraz z końcowym pokazem, gimnastyka wraz z końcowymi testami, zdjęciami i omówieniem postępów. Późnym wieczorem jakiś film w najchłodniejszym (oprócz piwnicy) miejscu domu, jakim jest sala gimnastyczna usytuowana od północnego zachodu budynku. I tak mamy znacznie chłodniej niż w mieście dzięki sąsiedztwu lasu. Dodatkowo usytuowanie domu sprawia, że jeśli wieje chociaż trochę, to właśnie u nas. To z kolei „zasługa” Przełęczy Dukielskiej – najniższego miejsca w grzbiecie Karpat. Wiatr korzysta z tego korytarza do woli. Latem, jak teraz, przynosi ulgę, lecz zimą czasem daje się we znaki.
Kończymy zatem i czas wracać do pracy, nauki, domowych spraw. Dla nas najbliższe dni będą oznaczać zmianę trybu życia na spokojniejszy, ale na pewno nie leniwy. Musimy zlikwidować zaległości, których nagromadziło się sporo. Jutro rano podjedzie bus i zakończy się ostatni turnus.
Zamrażamy zatem bloga do zimy i uaktywnimy się w pierwszym dniu obozu narciarskiego.

środa, 24 sierpnia 2011

Jedenasty dzień, środa 24 sierpnia 2011
Ruszamy się coraz wolniej, pijemy coraz więcej, siedzimy w basenie z małymi przerwami, śpimy (niektórzy) w namiotach, jemy lody kilka razy dziennie. Ale to i tak nie pomaga na upał. Chyba chcemy żeby nie pomagało. Za tydzień przyjdą chłodniejsze dni i będziemy tęsknić za gorącem, które tymczasem będzie w drodze do ciepłych krajów. Wypowiadam się w liczbie mnogiej biorąc na siebie domyślnie preferencje większości. A teraz w moim imieniu powiem, że MAM DOŚĆ TEGO GORĄCA!!! Nie mogę doczekać się krótkich dni, ciepłego pieca, pakowania plecaka, narciarskich wędrówek, mrozu na policzkach. Moje credo to – aby do zimy! Lato jest dla mięczaków.
Dzisiejszy wyjazd do Krosna nie był może najlepszym pomysłem w taki upał, ale to jedyny termin, jaki mieliśmy możliwość zarezerwować w studiu nagrań. Kilkanaście osób dokonało próby nagrania piosenek w profesjonalnych warunkach. Własnoustnie wykonana pamiątka – pochwalić za chcenie. A będąc w Krośnie, można było wydać resztki pozostałych po Iwoniczu pieniędzy, zjeść jeszcze jednego loda, nie iść do muzeum, pooddychać wakacyjną atmosferą prowincjonalnego, podgórskiego miasteczka.
Tańce w wodzie to już norma i przedziwne zjawisko, na widok którego człowiek odruchowo się uśmiecha. Powinienem napisać o biwaku, który odbył się ostatniej nocy. W odległości około kilometra od domu, w lesie zabiwakowała starsza połowa naszych obozowiczów. Było ciepło, bezkomarowo, spokojnie, ogniskowo, bezsennie z powodów socjalnych. Powinni dzisiaj paść do łóżek. Pewnie mnie zaskoczą i nie padną, z powodów jak wyżej.

wtorek, 23 sierpnia 2011

Dziesiąty dzień, wtorek 23 sierpnia

Okolice Odrzykonia i Krosna obfitują w interesujące miejsca. Jednym z nich jest Iwonicz Zdrój – miasteczko założone jako uzdrowisko w XIX wieku. Położone wśród gór Beskidu Niskiego ma swój klimat. Wprawdzie nie wytrzymał bym tam dłużej niż kilka godzin, gdyż nie jestem typem „kuracjusza”, ale lubię to miejsce raz na jakiś czas odwiedzić. Dzisiaj byliśmy w Iwoniczu z całą naszą grupą. Nareszcie, po wielu dniach braku możliwości, w końcu można było wejść do sklepu i wydać pieniądze. Oprócz sklepów udało się zauważyć kilka ciekawych obiektów m.in. pijalnię wód, skocznie narciarskie, Bełkotkę – gazujące źródło. A po powrocie do domu stały schemat – gimnastyka i tańce (znowu w wodzie). Wieczorem, po kolacji grupa starszych „kolonistów” wybrała się na obiecany biwak. Zabrali namioty, śpiwory, jakieś zapasy i poszli do lasu. Wrócą rano, na śniadanie. Jest tak gorąco, że można spać pod gołym niebem bez namiotu. Jest jednak pewne „ale” – komary, których ilość stale rośnie. Odkryłem pewną regułę. Komary znajdują się jedynie w dolnej warstwie, do dwóch metrów nad ziemią, powyżej ich nie ma. Dzięki moskitierom w oknach, w domu nie są uciążliwe.
Zieleń wokół domu już nie jest taka soczysta jak ostatnio. Na czubkach buków coś zaczyna się żółcić a czereśnie dostają czerwonej poświaty. Czyżby lato chyliło się ku jesieni?

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Ósmy i dziewiąty dzień w Piekle, 21-22.08.
W niedzielę staramy się odpocząć, wobec czego nie ma zajęć . To znaczy są ale inne niż co dzień. Nazwijmy je „ratunkowe”, czyli staramy się zająć czas osobnikom nudzącym się i nie potrafiącym samemu wykorzystać wolnych godzin. Nie było żadnych męczących ćwiczeń, pieszych wycieczek itp. Dla większości niedziela była dniem plażowym. Z ciekawszych wydarzeń należy odnotować lokalną, udaną próbę bicia rekordu ilości gitar grających jednocześnie Hey Joe Hendrixa . Jeśli dobrze policzyłem, było pięć gitar, banjo i kontrabas. Jak na nasze wyludnione Piekło to niezły wynik.
Przyplątał nam się jakiś wirus, prawdopodobnie przywieziony skądś do Piekła. Pierwsze zareagowały moje osobiste dzieci a później kilkoro wspólnych. Objawia się bólem gardła, czasem kaszlem i w dwóch przypadkach, nieznacznie podwyższoną temperaturą. Dzisiaj mieliśmy chyba (oby) apogeum zjawiska.
Kilku chłopców spało tej nocy w namiotach – przeżyli.
Nareszcie upały pozwalają cieszyć się prawdziwie wakacyjną atmosferą. Poniedziałkowe zajęcia tańca odbyły się częściowo w wodzie (waterrobic?), podobnie jak powrót z wycieczki do Odrzykonia. Niektórzy wskakiwali do basenu w ubraniach, chłodząc się po męczącym podejściu na naszą górę. Może powinienem wspomnieć, że dom stoi sobie daleko poza wsią, samotnie, w miejscu, gdzie nikt nie chciał mieszkać i tylko bieda zmuszała ludzi do takich decyzji. Kiedy tylko nadarzała się okazja, mieszkańcy uciekali na dół, gdzie łatwiej było żyć. Dalej tak robią, chociaż ci, którzy zostali odchodzą z Piekła idąc zazwyczaj w swoją ostatnią drogę. Młodzi dawno zwiali. Jedynym wyjątkiem w tym zjawisku jest nasza rodzina, która obecnie stanowi blisko połowę mieszkańców przysiółka. Jedyne od wielu lat dzieci, które się tu urodziły, to nasze dzieci. Dla nas to miejsce nie jest zsyłką a najpiękniejszą wyspą wśród świata, jaki wszyscy dobrze znamy. Jeśli przebywające tutaj dzieci zauważą chociaż niewielki kawałek tej „wyjątkowości”, chcą zazwyczaj wracać i zdarzało się już, że potrafiły wprost powiedzieć, że w przyszłości chciałyby mieszkać w takim miejscu (pozdrowienia dla Janka „Kreta” Rosnera i Adasia Buśko!). Odbiegłem od głównego wątku, którym było męczące podejście pod górę – w takim momencie łatwo zrozumieć motywację tych co się wyprowadzili. Celem wycieczki były kapliczki odrzykońskie, których jest mnóstwo a każda ma swoją historię, sens i intencję postawienia. Z zebranych materiałów spróbujemy zrobić albumik.

sobota, 20 sierpnia 2011


Dzień piąty, szósty i siódmy, 18 – 20 sierpnia
Seria drobnych wydarzeń zaburzyła regularność wpisów. Zaczęło się od czasowego „zaginięcia” aparatu fotograficznego, który w cudowny sposób odnalazł się sam, pomimo wcześniejszego, wielokrotnego przeszukiwania całego domu. Mamy sobotę, jest wieczór i wszystko wróciło do równowagi. Na naszej sali gimnastycznej trwa dyskoteka, za oknem grają świerszcze, nieco podziębione chłodniejszymi ostatnio nocami. Na niebie resztki czerwonego zachodu słońca a w kalendarzu rozpoczął się ostatni tydzień naszych pracowitych wakacji. Ostatnie dni były bardzo ciepłe i jedynie dzisiaj zrobiło się trochę chłodniej, zaś wczorajsza, wieczorna burza odstraszyła amatorów biwakowania w lesie. Muszą poczekać do jutra.
Zapewne już wspominałem kiedyś, że każda grupa ma swoją specyfikę i różni się od pozostałych. Jednym z przykładów na działanie tego zjawiska jest np. boisko do siatkówki, które rok temu zaczęło funkcjonować koło domu i przez całe poprzednie wakacje było wykorzystane najwyżej dwa razy. W tym roku jest eksploatowane w każdej wolnej chwili i bez namawiania z naszej strony. Obecny turnus zagospodarowuje sobie każdy moment pomiędzy zajęciami i robi wrażenie, że codziennie brakuje im kilku godzin dnia aby nacieszyć się swoim towarzystwem. Ta uwaga dotyczy raczej starszej części uczestników. Mamy tez młodszych, którzy zdobywają dopiero umiejętność przebywania i współdziałania w grupie. Są bardzo dzielni i dają sobie radę. I , co bardzo ważne dla rodziców a nam ułatwia życie, są po prostu grzeczni.
Za nami pierwszy tydzień turnusu. Myślę, że był dla wszystkich męczący fizycznie. Jutrzejsza niedziela da nam trochę odpocząć od codziennych zajęć. Jutro , poza niezbędnym minimum, nie mamy przewidzianych żadnych działań . Odpoczywamy bawiąc się na luzie jak kto ma ochotę. Czyli dzieci decydują co będą robić. Jedyni poszkodowani w tych warunkach, to grupka Intensywnie Walczących ze Skoliozą. Im chyba gimnastyka się nie „upiecze”.

środa, 17 sierpnia 2011

Czwarty dzień, środa 17 sierpnia
Wróciło lato. Poranek cichy i mglisty (bardzo mglisty) próbował nas oszukać, ale jest coś takiego w otoczeniu, że można być pewnym pięknej pogody pomimo złych pozorów. Wykorzystaliśmy ten dzień do wypróbowania obozowiczów, czy nadają się do pieszych wędrówek po okolicy. Niestety, niektórzy są bardzo słabi i plany odwiedzenia kilku ciekawych miejsc, musimy zweryfikować i zorganizować to inaczej. Ich słabość polega na braku znajomości zjawiska wysiłku i szybkim znużeniu, które tak naprawdę niewiele ma wspólnego ze zmęczeniem. Dostosujemy się do możliwości dzieci i spróbujemy ich powoli oswajać z większą ilością intensywnego ruchu. Jednym z bardzo dobrych sposobów jest nasza tyrolka. W jedną stronę jedzie się około dwustu metrów, ale wrócić trzeba pod górę, na własnych nogach. Kilkukrotny przejazd i powrót sumuje się na całkiem poważne przewyższenie, pokonane w sposób emocjonujący i bez narzekania. Większość naszych działań to aktywność fizyczna. W programie mamy również muzykę i plastykę, i formy teatralne, i wiele innych, ale próbujemy nadrobić zaległości w rozwoju ruchowym u naszych dzieci. Od śniadania do ciszy nocnej zorganizowane są zajęcia o charakterze ruchowym. Dopiero brzydka pogoda wygania nas pod dach i zajmujemy się czymś bardziej statycznym. W nadchodzących dniach brzydka pogoda nam nie grozi, więc w końcu mamy prawdziwe wakacje i zanosi się na to, że ostatni turnus będzie miał najwięcej słońca.

3 dzień V turnusu

Trzeci dzień, wtorek 16 sierpnia 2011
W nocy obudziła nas potężna ulewa i przechodząca gdzieś w oddali burza. Na szczęście, po porannej mżawce nastał całkiem ładny dzień. Patrząc na długoterminowe prognozy pogody, był to ostatni deszcz w te wakacje. Jedno zjawisko zaczyna nam trochę przeszkadzać – szczególnie wieczorami – komary, których do tej pory u nas nie było. Są gatunkiem rzadko występującym w tych stronach i myślę, że mieszkańcy np. Warszawy bardzo chcieliby mieć taki z nimi problem, jak my. Siedzę teraz przy otwartym na oścież balkonie (godzina 22.00) i żaden mnie jeszcze nie zaatakował, ale wieczorem podczas działań na tyrolce, próbowały nas kąsać
Zapewne ktoś mógłby się zastanawiać, o czym ten facet pisze, nie ma innych problemów, tylko komary? No właśnie, jak na razie, na tym turnusie nie ma innych problemów. Kogoś bolał nadgarstek, więc zdiagnozowaliśmy problem w szpitalu i okazuje się, że problemu nie ma. Ból powinien niedługo ustąpić. Grupa integruje się w szybkim tempie (tym bardziej, że większość to starzy znajomi) i chyba stworzą sympatyczną ekipę, w której nie będą rodzić się sztuczne problemy – jak to czasem bywa. Nasz największy wróg – tęsknota, też jeszcze się nie uaktywnił. Nasze pociechy już są w łóżkach i sądząc po ciszy w pokojach, zmęczone całym, aktywnie spędzonym dniem, szybko usną.

wtorek, 16 sierpnia 2011

Zapomniany wpis z niedzieli.

14 dzień, niedziela 14 sierpnia
Jak zwykle, czternasty dzień staje się pierwszym dla kolejnego turnusu. Wstajemy wcześniej, tak aby wyjechać z Odrzykonia o 7.30 i tak też się stało. Na miejscu została tylko grupa trzech osób „spadochroniarzy” z poprzedniego turnusu i dwoje odbieranych przez rodziców. Pojawiło się też rodzeństwo trojga stałych bywalców, którzy przyjechali z rodzicami bawiąc wcześniej w naszych stronach. Mieli dzień dla siebie, Krosno, pizza itp. Czwarty turnus przeszedł do historii i można już dokonać oceny. Z całą pewnością był udany – podobnie jak poprzednie. Obyło się bez chorób, kontuzji, problemów. Jeden bolący palec u stopy, po prześwietleniu, okazał się zdrowy jak pozostałe dziewięć. Trwający przez całe dwa tygodnie konkurs czystości wygrały młodsze dziewczynki, zdobywając w nagrodę po słoiku miodu. Kto był na drugim biegunie można sobie wydedukować czytając uważnie słowa - „młodsze dziewczynki”.
W codziennych opisach umknęło nam warte wspomnienia wydarzenie, które miało miejsce ostatnio. Któregoś dnia wieczorem przyjechał na rowerze, odbywający podróż przez Polskę i Czechy, Krzysiek – kilkukrotny uczestnik naszych wakacji. Spędził u nas dwa dni i pojechał dalej. To miłe, że pamiętał, że dobrze nas wspominał i że był pewien schronienia pod naszym dachem. Wracaj bezpiecznie do domu chłopaku z charakterem!
A my rozpoczynamy nowy etap bieżących wakacji.

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Ostatni V turnus 2011

Pierwszy i drugi dzień ostatniego turnusu, niedziela i poniedziałek 14 – 15 sierpnia

No i przyjechała następna ekipa. Podróż minęła bezproblemowo i spokojnie. Po kolacji i małym zamieszaniu przy rozlokowywaniu się w pokojach, udało się doprowadzić całe towarzystwo do stanu piżamowo łóżkowego. Pierwsza noc po przyjeździe to trudny moment, na który zwracamy szczególną uwagę. Poszło nieźle.
Poniedziałek zaczął się od spraw organizacyjnych i zapoznania dzieci z nowym miejscem, zasadami pobytu, współuczestnikami i kadrą. Okazuje się, że tylko pięcioro dzieci nigdy wcześniej u nas nie było, wobec czego tłumaczenia nie było zbyt wiele. Odbyły się badania postawy, pierwsza gimnastyka i pierwsze zajęcia z tańca. Miejmy nadzieję, że ta grupka podtrzyma tradycję i spędzimy najbliższe dwa tygodnie radośnie i bezpiecznie. Dzień był w miarę słoneczny i bardzo ciepły. Pogodo nadrabiaj zaległośći!!

niedziela, 14 sierpnia 2011


Dzień 13
Dzisiejszy dzień miał na celu podsumowanie naszego turnusu.
Na początku rozciągaliśmy się do zdjęć końcowych w sznurkach
i szpagatach. Potem długo odpoczywaliśmy na trampolinie lub
basenie. W przerwach pomiędzy odpoczynkiem pakowaliśmy się.
Następnie zeszliśmy na sale oglądać pokaz slajdów. Zdjęć
było bardzo dużo i wywoływały dużo emocji. W tle grała
odprężająca muzyka, która raczej wszystkich rozmieszała.
Potem nastąpił dalszy ciąg pakowania się i oglądania filmu
na sali ( ,,Rrrrrrrrrrr”). Po kolacji zagraliśmy
pożegnalny mecz piłki nożnej. Wróciliśmy do domu, zmęczeni i
smutni, że te 2 tygodnie tak szybko minęły. Kończymy już,
idziemy rozkoszować się ostatnimi godzinami w Piekle.

piątek, 12 sierpnia 2011

Dzień 12, piątek 12 sierpnia
Dzisiejszy dzień był jedynym z najbardziej pracowitych dni jak dotąd. Już od rana czekały na nas tańce i ćwiczenia. Ten poranny czas został spędzony bardzo aktywnie, dopinaliśmy mianowicie na ostatni guzik nasze układy taneczne i kręgosłupy. Pokaz taneczny rozpoczął się tuż po drugim śniadaniu. Najpierw byliśmy my, czyli starsi. Zatańczyliśmy po trzy krótkie tańce: cha-cha, samba i jive, w tej kolejności. Później przyszła kolej na maluszki, które popisały się z przy remixie baletu, hip- hopu i Micheala Jacksona. Potem każdy robił to, na co miał ochotę, aż do obiadu, na który były paluszki rybne i krupnik.
Kolejnym punktem programu, zaplanowanego na dziś, była odległa forma podchodów. Podzieliliśmy się na dwie drużyny, ale zamiast gonić siebie nawzajem, poszliśmy w dwie przeciwne strony, by rozwiązywać wcześniej już przygotowane zadania. Zajęło nam to mniej więcej dwie godziny. Ale to jeszcze nie koniec atrakcji. Tuż po podwieczorku poszliśmy na boisko, by oglądać pokaz brazylijskich sztuk walki capoeira. Prowadzący sporo mówił o ich pochodzeniu, ale ja myślę, że to wszystko można skrócić do zwykłego stwierdzenia, że wzięło się to od afrykańskich niewolników, którzy szukali sposobu, jak się obronić przed żołnierzami. ¬Uczyliśmy się potem robić jeszcze gwiazdy i salta (po prostu staliśmy na rękach).
Na sam koniec dnia była (a w zasadzie to wciąż jest) pożegnalna dyskoteka. Nie wiem, co tam się dzieje na dole, ale wygląda na to, że dzieci się naprawdę dobrze bawią .
Zapomniałam jeszcze dodać, że tuż przed pokazem dostaliśmy nasze koszulki obozowe i to właśnie w nich tańczyliśmy. Tego roku są mocno zielone, ale prezentują się o wiele lepiej, niż tego można by się spodziewać .
Magda & Paweł

Kochane dzieciaki, bez nacisków z mojej strony, same siadają do komputera i relacjonują mijający dzień. Właśnie miałem zacząć pisać, a tu – niespodzianka! Rzeczywiście dzień był pracowity. Nie udało nam się tylko zrealizować obserwacji „spadających gwiazd”. Dzisiejszej nocy Ziemia przechodzi przez rój Perseidów (czy jak im tam) i byłaby szansa na obserwacje. Ale do tego potrzebne jest czyste niebo, którego niestety zabrakło.

czwartek, 11 sierpnia 2011

Dzień 11,
Czwartek

Po orzeźwiających porannych biegach i rozruchu jak i wielce
sycącym śniadaniu zostaliśmy poinformowani o zaplanowanej na dzisiaj
wycieczce na Prządki. Przyjęliśmy tę informację z wielkim entuzjazmem
*wklej tu sarkazm*. Wycieczka w pełni spełniła nasze oczekiwania:
przeszliśmy szmat drogi, obejrzeliśmy trzy skały po czym zaczęliśmy
tułaczkę powrotną do domu. W domu czekał na nas gorący a zarazem
wyśmienity obiad, który zjedliśmy ze smakiem (rosół i pizza). Po obiedzie
nastąpił czas na wyczekiwane przez wszystkich ćwiczenia i tańce z panem
Adamem, na których doszlifowywaliśmy nasze układy do perfekcji (załóżmy że
tak też się stało). Później nastąpiła rzecz niespodziewana. Do kolacji
została jeszcze godzina i ta ilość wolnego czasu tak nas przestraszyła, że
sami dobrowolnie zaczęliśmy grać w siatkówkę. Zanim zeszliśmy na jedzenie,
zdążyliśmy rozegrać kilka meczy. Na kolację dostaliśmy resztki pizzy i
dwie sałatki. Z braku innych możliwości zaraz potem otrzymaliśmy dokładne
wytyczne co do mycia się i zeszliśmy na salę, by obejrzeć kolejny
nastolatkowy film. Tak to wszystko dzisiaj właśnie wyglądało
.
Paweł (z małą pomocą dziewczyn)

środa, 10 sierpnia 2011

Dziewiąty dzień, wtorek 9 sierpnia
Nareszcie nadszedł ten dzień, w którym pojechaliśmy do Krosna. Dzień wyczekiwany zapewne przez każdy kolejny turnus, czas zakupów (i zwiedzania). Zanim jednak trafiliśmy na dobrze znany nam krośnieński Rynek, udaliśmy się do huty szkła. Tam oprowadzał nas sam właściciel- pan Henryk. Obejrzeliśmy galerię szklanych tworów, wykonanych zarówno przez niego, jak i jego uczniów. Był tam między innymi największy zbiór żab i jaszczurek na całym świecie. Pan Henryk dużo opowiadał o swoich osiągnięciach, dokąd jeździł na wystawy, ile osiągnął podczas tych 36 lat tworzenia własnej firmy. Samej produkcji jednak nie zobaczyliśmy, odbyła się jedynie krótka prezentacja, jak zrobić karafkę (pan Henryk uprzedził nas jednak, że podobne rzeczy są dla niego zbyt przyziemne).
Po kolejnych minutach, spędzonych w busie, trafiliśmy na Rynek, gdzie potulnie zjedliśmy swoje drugie śniadanie. Zgodnie z tradycją, większość osób poszła następnie do spożywczego. Anonimy zaopatrzyły się dla przykładu w 10 litrów pepsi i 4 paczki chipsów. Tożsamości nie zdradzamy ze względów oczywistych. Po odwiedzeniu ,,Małego Robinsona” i kilku innych atrakcji, wróciliśmy z powrotem do naszego Piekiełka.
Na obiad było spaghetti bolognese lub carbonara, z kukurydzą lub bez. Jako pierwsi na sali ćwiczyli młodsi. Starsi poszli sobie potańczyć. Później nastąpiła nieoczekiwana zmiana i to nas pani Zosia piłowała sznurkami i klękami. Na sam koniec dnia wszyscy poszliśmy na tyrolkę, gdzie bawiliśmy się aż do kolacji (gotowana kukurydza z masłem). Kiedy wszyscy byli już najedzeni, większość osób podążyła na boisko. Zabawa trwała aż do chwili, gdy fioletowe chmury pojawiły się na horyzoncie, wieszcząc burzę. Reszta zdążyła jeszcze raz pojeździć w uprzęży.
Ogólnie podsumowując, ten dzień był naprawdę udany, zarówno pod względem zajęć jak i pogody. Oby jutrzejszy był jeszcze lepszy.
Magda & Magda (Marysia i Gosia)

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Ósmy dzień, poniedziałek 8 sierpnia.
Po pogodnych dniach przyszedł deszcz. Nie był ani długi ani uciążliwy, popadał w nocy i poprawił wieczorem a jutro już ma być sucho. Czyli nie jest najgorzej. Korzystając z sytuacji, oprócz wszelkich codziennych znanych działań, rysowaliśmy mapy i ukrywaliśmy „skarby”. I znowu okazało się, że jeśli coś nie jest „podane na tacy”, może okazać się bardzo trudne. To tylko dygresja z punktu widzenia obserwatora dziecięcych zachowań, ale chyba istotniejsza dla wiedzy rodziców niż, co było na obiad (pomidorowa z makaronem lub ryżem i pierogi : ruskie, z mięsem, z jagodami). Z roku na rok coraz bardziej zanika kreatywność i twórcza pomysłowość. Kijem rzeki nie da się zawrócić, ale piszę o tym, bo mam warunki do analizy i wyciągania wniosków dużo lepsze niż np. nauczyciel w szkole. Jest jeszcze jedno zjawisko, które wydaje się być coraz powszechniejsze – bardzo szybka i bezproblemowa ucieczka w niehonorowe chwyty podczas gry. Nikt się tego nie wstydzi i nikt nie widzi problemu. Jeśli coś uda się zrobić „na skróty”, to się robi. Sądzę, że to metoda na wyprzedzenie konkurencji w rywalizacji, choć to tylko zabawa. Tę obserwację poczynił dzisiaj mój dziesięcioletni syn - …dobrze że z nimi nie grałem bo byłoby mi bardzo przykro….. Próbuję sobie przypomnieć, jak było za mojego dzieciństwa…….
Jeśli zacząłem smęcić, to może na skutek skumulowania przyczynków do tematu, który właśnie mi się „ulał” w trakcie czwartego turnusu.
Właśnie kończy się dyskoteka, na której nie byli jedynie Intensywnie Ćwiczący, wożeni do gabinetu Dorsum w Krośnie na mega ćwiczenia.
Dzień 6 i 7

Dzisiaj znowu my (Marysia i Gosia) zostałyśmy brutalnie przymuszone
do opisania dwóch ostatnich dni. Nie będziemy się rozpisywać i dbać o
składnię, albowiem za 20 minut idziemy oglądać film.
Wczoraj nie mieliśmy zbyt wielu zajęć, jedynie tańce i ćwiczenia.
Ponieważ była sobota, dyżurni bardzo dokładnie wysprzątali dom. Przez
resztę czasu odpoczywaliśmy, na basenie lub trampolinie. Nasz drogi
Pawełek z przemęczenia nie uczestniczył w zajęciach, a szkoda.
Wieczorem tradycyjnie graliśmy w piłkę nożną. Mecz był bardzo
emocjonujący, dlatego wszyscy posmutnieli kiedy musieliśmy już wracać
do domu.
Dzisiaj (w niedzielę) dzień rozpoczęliśmy od jajecznicy z cebulką i
szyneczką. Później chętni udali się do kościoła, a następnie do
sklepu. Reszta zbierała kamienie, by potem je pięknie pomalować
wszystkimi kolorami tęczy. Potem tradycyjnie tańce i ćwiczenia, piłka
nożna, film. Ogólnie rzecz biorąc dzień jak zwykle bardzo udany.

Przepraszamy, że tak krótko, ale nie mamy weny twórczej, a poza tym
czas nas nagli :(

piątek, 5 sierpnia 2011

Piąty dzień, piątek 5 sierpnia
Zacznę od tego, że moje współblogowiczki gdzieś się zawieruszyły i znowu muszę pisać osobiście. Może jutro kogoś dopadnę, kto mnie zastąpi.
Relację z piątku zacznę od wiadomości, że namiotowicze przeżyli noc i jednym było zimno a drugim strasznie gorąco. Pierwsi w nocy się rozbierali a drudzy ubierali. Czy się wyspali- wątpię, ale przygoda była . Dzisiejszej nocy czterech młodszych chłopców postanowiło jeszcze raz spać w namiocie. Jeden już zrezygnował a drugi jest w trakcie (22.45).
Kilka lat temu rozstawiliśmy namioty i kilkanaście osób miało w nich spać. Wieczorem, przy ognisku zaczęliśmy opowiadać sobie odrzykońskie legendy i różne „straszne” historie (m.in. tę z samego dołu strony). Kiedy ognisko się skończyło i przyszła pora na sen, kilkanaścioro dzieci z poduszkami i kołdrami pod pachą, szeregiem powędrowało do domu. Namioty zostały puste.
Cieszymy się dobrą pogodą i coraz cieplejszymi dniami. Dzisiejszym hitem była przerwa w tańcach na schłodzenie się w basenie i tańczenie czaczy w wodzie. A oprócz tego, do obiadu dwie drużyny rywalizowały w wielu konkurencjach (nie tylko sportowych). Wieczorem, zaplanowane karaoke przerodziło się w spontaniczną dyskotekę i patrząc na entuzjazm, z jakim się bawiono, zbliża się nieuchronnie – drugi tydzień. Drugi tydzień to nie tylko wyrażenie określające czas, ono określa jak się dzieci czują i jak się bawią. To widać po relacjach między nimi, między nimi a nami, po ilościach zjadanych posiłków (coraz więcej), po kłopotach z wstawaniem (coraz trudniej) i po wielu innych objawach.
Dla mnie jako kierownika obozu największą atrakcją dzisiejszego dnia była kontrola z Kuratorium Oświaty. Największą wczorajszego kontrola SANEPIDu. No i bardzo fajnie było kilka dni temu podczas kontroli pań z biura Rzecznika Praw Dziecka. Jeśli chcecie wiedzieć skąd te kontrole, to informuję że to standard, niekiedy kilkakrotny w ciągu wakacji. Wszystkie wypadły dobrze, muszę tylko wyrobić sobie pieczątkę imienną, której zabrakło.

czwartek, 4 sierpnia 2011

Czwartek 4 sierpień

Czwarty dzień, czwartek 4 sierpnia
No i stało się. Zostałyśmy wrobione w bloga(to znaczy Małgosia, Marysia i Magda). Dzisiaj dla odmiany po śniadaniu nie było tańców, tylko wszyscy wybraliśmy się na wyprawę do Jaskini Pająków. Jest to stały punkt programu dla każdego turnusu. Po półgodzinnym marszu, przedzieraniu się przez gałęzie i błoto, dociera się nad urwisko w lesie. Ponieważ jest tam naprawdę wąsko, a dzieci znane są ze swojej ruchliwości, ,,opiekuny” stają się wtedy wyjątkowo nerwowe. Nikt nie powinien zbliżać się do krawędzi czy nawet stać. Ci, co chcą zsunąć się na dół i przeciskać się przez skały, by zobaczyć przerażające białe kokony, zwisające z sufitu, mają wtedy swoją szansę. My jednak uważamy, że już samo zejście na dół po linie jest przygodą (chociaż tym razem nie zeszłyśmy). Kiedy wszyscy wrócą na górę, nadchodzi czas na drugie śniadanie. Procedura jest prosta: opiekun wykrzykuje, z czym jest kanapka, a następnie rzuca ją w stronę chętnego. Pasztet, pasztet, almette, pasztet, ser żółty, szynka, NUTELLA, pasztet. Później dostajemy jeszcze po batoniku i ruszamy w drogę powrotną.
Las to oczywiście idealne miejsce dla zabaw. Zanim doszliśmy do domu, zagraliśmy może z 5 razy w „Baba Jaga patrzy!”(w wersję z drzewami). Oprócz tego szukaliśmy osób z przeciwnej drużyny, sprytnie pochowanych w kępach paproci albo po prostu pod gałęziami. Największe emocje wzbudziła jednak konkurencja „Stwórz leśnego ludka”, której wyniki będzie można wkrótce zobaczyć na zdjęciach. Każda drużyna miała łącznie 5 minut na wyłonienie i udekorowanie wybranej osoby, w możliwie najbardziej szalony sposób. Nie chcemy zdradzać wiele szczegółów, ale jedną uczestniczkę wysmarowano błotem.
Na obiad dostaliśmy żurek(z kiełbasą lub bez, z jajkami lub bez) i, rzecz wielce popularną- pizzę. Później odbyła się tradycyjnie gimnastyka dla starszej grupy, a młodsi poszli na basen. Tańców dzisiaj niestety nie było, a to po prostu dlatego, że pan Adam nie mógł dojechać. Po podwieczorku młodsi zaczęli ćwiczyć, a my, z nudów, graliśmy w piłkarzyki. Propozycja, by pójść na boisko i pograć w prawdziwą piłkę, została zatem entuzjastycznie przyjęta.
Cóż by tu powiedzieć o meczu… drużyny były po 8 i 9 osób, wliczając w to 5 dziewczyn. To wcale jednak nie wyglądało tak, że stałyśmy z boku i patrzyłyśmy, jak inni się rzucają na piłkę. My rzucałyśmy się razem z nimi, dosłownie gryząc kostki naszym przeciwnikom. Gosia strzeliła 4, Iza 3, a Marysia jednego gola. Olga z kolei kopała po nogach, starając się też odbierać podania. Ostateczny wynik meczu doprawdy ciężko ustalić. Chyba było 16:9. Ale i tak wygrałyśmy.
Byłybyśmy zapomniały. Dzisiaj na boisku do siatkówki rozbiliśmy namioty i 8 osób będzie w nich nocować. Co za przygoda! To by było na tyle. Idziemy oglądać horrory

No i mamy zupełnie inne spojrzenie. Sam jestem ciekaw jak to wygląda z perspektywy uczestnika.

środa, 3 sierpnia 2011

3 dzień IV turnusu

Trzeci dzień, środa 3 sierpnia
Pierwszy dzień bez deszczu od prawie dwóch tygodni. Wykorzystujemy to, prawie nie wchodząc do domu. Posiłki jemy na tarasie przed domem, wieczorem mieliśmy ognisko, w ciągu dnia gry i zabawy na boisku. Wprawdzie tańce były na sali, ale to z powodu wciąż śliskiej , nasiąkniętej wodą ziemi. Wystartowały też zajęcia plastyczne prowadzone przez mamę Franka i Teosia. Dzisiaj było kleksowanie dmuchając w słomkę. Z otrzymanej figury należało, posługując się następnym narzędziem – wyobraźnią, wyimaginować potwora i dorysować mu niezbędne elementy. Okazuje się że, dość proste zadanie, było trudne do wykonania. Niektórym zawiodło wspomniane narzędzie. Czas na chwilę filozofii. Czy przypadkiem nasz system edukacji nie zmierza w kierunku nauczania jak szybko i trafnie rozwiązywać testy? Czy nie odnosicie wrażenia, że kreatywność jest cechą zanikającą i mało kogo obchodzi? W moim rozumieniu problemu – mówiąc najkrócej – ludzik z żołędzi wygrywa 10:0 z plastikowym wojownikiem najeżonym bronią.
Bym zapomniał. Jeździliśmy na tyrolce i dla niektórych było to baaardzo emocjonujące przeżycie. Nie wszyscy się zdecydowali ale powoli powinni dojrzewać do decyzji. Nasza tyrolka ma prawie dwieście metrów i poza 300 metrową nad Zalewem Solińskim, jest chyba najdłuższa w naszej części Polski.
W natłoku spraw zapomniałem wrobić kogoś w bloga. Może jutro będę pamiętał.

wtorek, 2 sierpnia 2011

Nowy Turnus już IV

Pierwszy i drugi dzień, 1 i 2 sierpnia
Wszystkich zrozpaczonych i tęskniących rodziców śpieszymy poinformować, że żyjemy, mamy się dobrze, jeśli nie dzwonimy to z braku czasu. Jeśli płaczemy z tęsknoty, to nas przytulają i pocieszają.
Wtorek był dniem organizacyjnym ale poszło bardzo sprawnie, bo na dwudziestkę, tylko siedmioro jest u nas po raz pierwszy. Po omówieniu regulaminu, planu dnia , rozpakowaniu się do końca, wymyśleniu nazw pokoi i kilku jeszcze ważnych sprawach, znalazł się czas na grę w siatkówkę, piłkę nożną (grają wszyscy już pierwszego dnia, co nie jest zjawiskiem codziennym). A oprócz tego była, jak zawsze, gimnastyka i tańce z Adamem. Żeby nam się nie wydawało, że sierpień będzie suchy, wieczorem padał deszcz.
Już po tym dniu widzimy, że grupa jako całość jest pełna energii i bardziej aktywna niż poprzednie, którym też nic nie brakowało. Może to trochę wyższa średnia wieku a może zdążyli odpocząć po trudach roku szkolnego. Jeśli na to nałoży się dobra pogoda ( a jest szansa), to będziemy mieli mieszankę, z której uda nam się dużo wycisnąć – z korzyścią dla mieszanki.
Jutro rozpocznę poszukiwania chętnych do pisania bloga. Jeśli mózg przeciętnego człowieka wykorzystywany jest w dziesięciu procentach, to mojemu po każdym wpisie ubywa jeden procent a piszę już od dłuższego czasu. Ktoś mnie musi, choćby czasowo, zastąpić. Na szczęście widzę potencjalnych kandydatów.
Dzień trzynasty i czternasty, 31 lipca i 1 sierpnia
Piszę to z dużym opóźnieniem, bo faktycznie już podczas trwania następnego turnusu. Wciąż nie mogę się nadziwić, że to już sierpień. Trzy turnusy przeleciały jak szalone i patrząc wstecz trudno już nawet przypomnieć sobie to był na pierwszym, tak dawno to było.
Niedziela również była zimnym, deszczowym dniem zmuszającym nas do działania pod dachem. Do tego już zaczęliśmy się przyzwyczajać. Co to będzie jak przyjdzie słoneczna passa? Tak więc finał kursu tańca, o którym tyle pisałem, odbył się w naszej małej salce gimnastycznej zmuszając uczestników do zmieszczenia się na niewielkiej powierzchni. Mnie pokaz bardzo się spodobał. Widać było włożoną pracę, chęci i radość z tego co się robi. Udał się nam trzeci turnus, pomimo okropnej pogody. Nie mieliśmy prawdziwych problemów a te drobne, o których wspominałem, nie zmieniły mojego dobrego zdania o dzieciach, jakie do nas przyjechały. Niektóre były przez miesiąc wykorzystując wolne miejsca, jakie się niespodziewanie pojawiły. Jak to dużo – miesiąc, w życiu dziesięciolatka. Mam nadzieję, że to co się u nas wydarzyło, będzie dobrym i wartościowym wspomnieniem na wiele lat. Jest jeszcze jeden aspekt pobytu, o którym mało piszę ale dla wielu naszych gości jest bardzo ważny. Większość z nich walczy ze skoliozą, niekiedy bardzo poważną i źle rokującą. Nie zmarnowali tego czasu i wracają do domu ze znaczną poprawą osiągniętą dzięki włożonej intensywnej pracy.
A w poniedziałek rano znowu podjechał autobus, zapakowaliśmy się i podążyliśmy na północ, oddać dzieci stęsknionym rodzicom.

niedziela, 31 lipca 2011

Dwunasty dzień, 30 lipca sobota

Przez ponad dobę odcięci byliśmy od Internetu i stąd pewne zamieszanie w publikowaniu codziennych wpisów i uzupełnianiu zdjęć. Jakoś to nadrobimy. Dzisiejsza sobota była najzimniejszym dniem tych wakacji. Od rana intensywnie lało i dopiero po południu z ulewy zrobiła się mżawka, która nie była tak dokuczliwa aby nie pójść do lasu na grzyby. Kilka osób od paru dni miało ochotę na taki spacer i dzisiaj udało się to zrobić. To chyba jedna z nielicznych zalet niepogody – możliwość wypełnienia wolnego czasu wszelkimi zaległościami, do których należał również turniej w piłkarzyki i nauka gry w szachy, w wykonaniu Marietty. Przetrzymaliśmy ten dzień i przed nami ostatnia niedziela. Martwię się, czy będzie można zrealizować pokaz układów tanecznych, ćwiczonych od początku turnusu. Potrzebujemy kilku godzin słońca a na to trudno liczyć. Słyszałem dzisiaj takie określenie – lipcopad. Pasuje jak (nomen omen) ulał do tego co się dzieje za oknem.

Dzień jedenasty, piątek 29 lipca

Pierwszą połowę dzisiejszego dnia spędziliśmy w Krośnie. Dla sześciu osób głównym celem wizyty było studio, gdzie utrwalono kilka piosenek w ich wykonaniu. Jest to zawsze emocjonujące doświadczenie i warto przygotować się aby to przeżyć. A dla większości był to dzień, w którym nareszcie można było wydać przywiezione z domu pieniądze. Tak więc zabytki krośnieńskiego rynku wypadły blado wobec sklepów z pamiątkami, modelami, zabawkami itp.

Dzień był dość ciepły, duszny i wilgotny. Ilość nagromadzonej wszędzie wody powoduje, że pojawienie się słońca robi nam saunę parową. I pomimo, że deszcz nie padał, czekaliśmy na niego z przyzwyczajenia. Aż oczywiście przyszedł wieczorem i leje. Tak już chyba będzie przez najbliższe dwa dni. Nie wiem jak rozwiążemy problem układu tanecznego, który wymaga dużo miejsca i musi być wykonany na zewnątrz. Może pogoda się nad nami ulituje chociaż ostatniego dnia?

piątek, 29 lipca 2011

10 dzień.

Nareszcie poranek obudził nas słońcem, parującymi łąkami i lasami. Dzień spędziliśmy przy domu wykorzystując wszystkie wolne chwile na dawno nieużywaną trampolinę, tyrolkę, boisko z piłką nożną, strzelanie z łuków. A poza tym oczywiście tańce (w końcu na trawie), gimnastyka i „zasiedlanie” strachów na wróble. Strachy przedstawiają różne postacie. Mamy zatem piękną panią (starsza siostra Pameli), Stefka – pirata z bramy, postać z GTA, Włada Palownika siedzącego na ławeczce koło domu i czarną wampirzycę (na wszelki wypadek ustawioną dość daleko od domu). Nie wiem, czy wróble przestraszą się kogoś takiego ale człowiek, z pewnością, mógłby. Następny dzień uciekł nie wiadomo kiedy. Jeszcze kilka dni i trzeci turnus będzie wspomnieniem zapisanym w pamięci, na płycie, na fotografiach i na blogu.

środa, 27 lipca 2011

Dzień dziewiąty, środa 27 lipca
Dzisiaj przechytrzyliśmy deszc z i przebiegle zostaliśmy w domu. Wobec tego nie padało, przynajmniej do momentu gdy p. Beata postanowiła, podczas zajęć tanecznych, wyjść spod dachu i skończyć je na trawi e. Ziemia nasiąkła wodą jak nasycona gąbka i jeśli przyszłyby jeszcze jakieś solidne opady, ludzie w dolinach mogą mieć problemy. Na szczęście dla nas, podtopienia nie grożą naszemu domowi – mieszkamy zbyt wysoko. Jedynym plusem jest brak wiatru i dość wysoka temperatura, co łagodzi efekt nękających opadów. Zazwyczaj podczas deszczu czas się wlecze, dzisiaj zaczynało go nam brakować, gdy jedne zajęcia poganiały drugie i uspokoiło się dopiero po kolacji. Strachy gotowe, jutro będziemy je „zasiedlać” w odpowiednich miejscach. Kończą się też przygotowania do pokazu układu tanecznego, nad którym pracujemy.
Wieczorem mieliśmy pokaz i zajęcia capoeiry poprowadzone przez instruktora z rzeszowskiego klubu. Robimy to na każdym turnusie zachęceni żywym zainteresowaniem kolejnych grup tą sztuką walki. Jak zwykle pokaz zrobił duże wrażenie na dzieciach a zaangażowanie w zajęcia, duże wrażenie na prowadzącym. Podobno z trzech dotychczasowych turnusów, z tym był najlepszy kontakt.
Już wiemy, że jeśli chodzi o pogodę dotychczasowe lato najeży do nieudanych, ale spróbujmy znaleźć pozytywne strony lipca w Piekle: brak komarów, trawa dobrze rośnie, nie trzeba podlewać kwiatków, nikt nie ma oparzeń słonecznych, nie jest duszno i nie kurzy się.

wtorek, 26 lipca 2011

Ósmy dzień, wtorek 26 lipca 2011
Niestety lipiec nas nie rozpieszcza i już chyba nie rozpieści. Zostało mu kilka dni na poprawę, a patrząc na prognozy widzimy, że nic się nie zmieni.
Od jakiegoś czasu standardem stało się , że wychodzimy z domu na zajęcia i po jakimś czasie zaczyna lać, wobec czego trzeba je skracać i wracać do domu. Mamy jeszcze sporo do zrobienia, choćby rozpoczęte prace, ale dla zasady, którą staramy się realizować, staramy się jak najwięcej przebywać poza domem. Jutro ma być podobnie, więc planowane gry terenowe mogą się rozmyć w błocie. Teraz, na szczęście, nie pada. Zresztą nie miałoby to znaczenia dla dyskoteki, która właśnie się skończyła i ,jak słyszałem, była bardzo udana. Musiała być, bo nawet weszła nam kwadrans w ciszę nocną. Czyli znowu obserwujemy zjawisko zintegrowania się grupy i wykorzystania tego do coraz lepszej zabawy. Wczoraj wspomniałem w „telegramie”, że jakieś waśnie zaczęły „rozchodzić się po kościach” . Dzisiaj okazało się, że trwają nadal ale tym razem, kolejna rozmowa chyba już pomogła w przywróceniu równowagi. Ubolewamy widząc jak w tym naszym małym światku rodzą się, bez poważnego powodu, zjawiska, których nie powinno być. Świat dzieci jest w takim samym stopniu odbiciem świata dorosłych, jak dzieci są ich odbiciem. Na szczęście te problemy możemy dużo szybciej i łatwiej rozwiązać.

poniedziałek, 25 lipca 2011

Siódmy dzień, poniedziałek 25 lipca

Siódmy dzień, poniedziałek 25 lipca
Zrobiło się bardzo późno i informuję w telegraficznym skrócie:
- wycieczka do rezerwatu skalnego „Prządki” zakończona ucieczką przed deszczem
- strachy na wróble zaczynają straszyć
- zabawa Killer zatacza coraz szersze kręgi
- imieniny Natalii (torty lodowe)
- nieporozumienia pomiędzy młodszymi dziewczynkami „rozchodzą się po kościach”.
Dobranoc

niedziela, 24 lipca 2011

Dzień szósty, niedziela 24 lipca

Zgodnie z tradycją, w niedzielę wstajemy później, śniadanie jemy później, nie śpieszymy się, prawie nie mamy zajęć, odpoczywamy. Odpoczywanie dzisiaj zostało zakłócone jednak odrobiną aktywności., czyli zajęciami tanecznymi , gimnastyką (bardzo łatwą) i przedstawieniem przygotowanym przez dzieci. Przygotowania do przedstawienia zaczęły się wczoraj zadaniem tematu do opracowania. Założenia były następujące: teatr marionetek, sami piszemy scenariusz, sami wykonujemy kukiełki i najważniejsze – łączymy tradycyjną bajkę ze współczesną. Jak się okazało, Kopciuszek zakamuflowany został postaciami z filmu „Auta”, baśń o rybaku i złotej rybce świetnie połączyła się z „Matrixem” a bajka o trzech świnkach to następny epizod „Gwiezdnych Wojen”. Wszyscy dobrze się bawili podczas przedstawienia a najbardziej chyba aktorzy. Eksperymenty tego typu uruchamiają pokłady wyobraźni, których istnienia nawet możemy się nie domyślać.

Piaty dzień, sobota 23 lipca




Ostatnio zupełnie nie mamy czasu na nudę. Zaraz po śniadaniu wyruszyliśmy na długą , dość męczącą wycieczkę. Niestety droga w lesie była lekko podmoknięta przez deszcze ( wszędzie błoto , błoto i jeszcze raz błoto), więc przemieszczanie się w dość szybkim tempie sprawiało lekki problem. Jedyne, na co nie można narzekać , to pogoda. Przez całą wycieczkę towarzyszyło nam słońce i bezchmurne niebo. Dopiero pod wieczór chmury przyniosły nam lekkie opady deszczu. Jednak nie przeszkodziło to nam w utrzymaniu dobrej atmosfery.
Planujemy zrobić strachy na wróble. Tak , zostaliśmy podzieleni na grupy. Każda grupa zrobiła projekt swojego stracha. Teraz tylko trzeba będzie się uwinąć z robotą do końca obozu. Oby się udało.
Wszystkie zajęcia są ciekawie i strasznie interesujące, pracujemy na wspaniałe wspomnienia. Jak tylko pomyślę o układach tanecznych , których się uczymy , oraz o innych zajęciach , których rezultaty będą widoczne pod koniec obozu przechodzi mnie dreszcz pełen ekscytacji…

Jutro niedziela – upragniony dzień. (Oczywiście lubię plan dnia jaki obowiązuje na obozie , ale jednak uważam ,że dobrze zrobi nam wszystkim chwila odpoczynku od codziennych zajęć.) Chyba każdy lubi trochę poleniuchować. ;)
Marta M.
Jak widać akcja łapania pomocnika powiodła się i już od dwóch dni blogiem zajmuje się Marta. Czy ona trochę się nie podlizuje? Do jej wpisu dodam kilka zdań. Wycieczka, którą odbyły dzieci, prowadziła do sąsiedniej wsi po drugiej stronie lasu – do Węglówki. Nazwa pochodzi od wypalanego tam niegdyś węgla drzewnego. A dzisiaj, konkretnym celem była cerkiew wybudowana przed laty przez grecko katolickich mieszkańców tej wsi.
Strachy na wróble – ta nazwa coraz mniej ma wspólnego z funkcją, jaką mają pełnić . Ich zaprojektowanie i wykonanie jest sposobem na zajęcia plastyczne, które pozostawią ślad w krajobrazie przez kilka, co najmniej, lat. Jeden taki strach - Pamela wciąż stoi przy drodze koło sadu i pomimo, że jej makijaż mocno zbladł, koszyk pogryzł pies a biust wypadł podczas wichury, wygląda jakby na kogoś czekała. Może na swojego Antonio, który powstanie za kilka dni?

piątek, 22 lipca 2011

Dzień czwarty, piątek 22 lipca 2011

Przyszedł czas, by pokazać wam jak wygląda obóz oczami uczestników, więc dzisiaj ja opiszę kolejny dzień naszego turnusu.
Czuję ,że powoli zaczynam integrować się z grupą. Jeżdżę na obóz w Piekle od paru lat i muszę przyznać ,że w tym razem trafili się wspaniali uczestnicy . Różnica wiekowa jest dość spora, jednak nie sprawia nam to wielkiego problemu. Wszyscy są dla siebie mili i starają się sobie pomóc. Po dłuższych przemyśleniach doszłam do wniosku ,że naprawdę trudno będzie mi się rozstać z obozowiczami pod koniec turnusu.
Dzisiaj nikt nie mógł narzekać na upał. Pogoda niezbyt nam sprzyjała. Chłód zmuszał nas do zakładania cieplejszych ubrań. Jednak pochmurne niebo nie przeszkodziło nam w dobrej zabawie. Wychowawcy wymyślili nam bardzo ciekawą rozrywkę- osoby biorące udział musiały milczeć przez sześć godzin, wyzwania podjęło się osiem osób. Niestety nikomu nie udało dotrwać do końca.
Zaraz po śniadaniu grupa wybrała się na basen w Jaśle. Spędzili tam wiele czasu, pływając i świetnie się bawiąc. Po obiedzie przyszła pora na codzienne ćwiczenia i tańce. ( Chyba każdy zaczyna odczuwać w mięśniach ,że „coś” robimy- oczywiście , jeśli się przykłada. ) Potem przyszła pora na karaoke. Dla niedoinformowanych dodam , że co roku jeździmy do studia nagrań i nagrywamy piosenki , które sami śpiewamy. Uważam , że piosenki wykonane przez obozowiczów jak co roku wyjdą cudownie, a rodzice będą zafascynowani i zdziwieni co potrafią ich dzieci.
Na zakończenie dnia wychowawcy włączyli nam film, by zająć nam jakoś te ostatnie chwile przed snem.

Dopiero teraz dotarło do mnie jakie trudne jest pisanie bloga. Nawet zlepienie poszczególnych słów w zdanie zaczyna sprawia problem. Jednak mimo wszystko postaram się wyręczyć Pana Erwina i opisywać nasze wrażenia z poszczególnych dni częściej. ; )

Dzień trzeci, czwartek 21 lipca.



Powoli zbliża się połowa naszych „wakacji” (cudzysłów wstawiony jest z myślą o osobach pracujących przy organizacji pobytu naszych dzieci) i czuję, że pisanie bloga zaczyna przypominać walenie głową w mur. Każda myśl, którą próbuję zamieścić, albo już była, albo jest zbyt płytka żeby się nią dzielić, albo i jedno i drugie. Jutro muszę zorganizować akcję i złapać któreś z dzieci, aby mnie wsparło. Jeśli się uda, nie będzie to precedens. W przeszłości trafiały się osoby, które z uwielbieniem wyręczały mnie w tym zajęciu. Jest nadzieja……
Za wcześnie jeszcze żeby mówić co myślę o grupie, która gości u nas od wtorku, ale wstępne wrażenie już jest i jeśli sytuacja rozwinie się w dobrym kierunku, będziemy mieli co wspominać – w pozytywnym znaczeniu. Grupa jest aktywna i poza wyjątkiem bardzo nielicznych osób zaatakowanych wstępnym stadium dolegliwości zwanej „krowiastością” w przypadku dziewcząt i ‘”zgrzybieniem” w przypadku chłopców, bardzo chętna do wszelkiego rodzaju proponowanych zadań. A czeka nas sporo.
Po dzisiejszym dniu mam wrażenie, że nie da się czasu bardziej nafaszerować zajęciami. Wykorzystywaliśmy pogodę, która jeszcze nam sprzyja, ale od jutra ma się dramatycznie pogorszyć. 15 stopni w drugiej połowie lipca to mało atrakcyjna perspektywa. Ale może dzięki temu będzie więcej czasu na projekty, które zaplanowaliśmy w tym roku i które spadają nie ruszone z turnusu na turnus .
Acha!... wracam do pojęcia krowiastości i zgrzybienia. W ubiegłym roku już to opisywałem, ale warto wspomnieć jeszcze raz, że nie jest to stan ciała, a ducha, objawiający się niechęcią do rzeczy proponowanych , choćby nie wiem jak atrakcyjnych dla innych i obiektywnie interesujących. Walka z tą przypadłością jest trudna, ale znamy przypadki uleczenia, które miały miejsce właśnie u nas. Niestety terapia jest długotrwała i wymaga dobrej woli osoby zainfekowanej.

środa, 20 lipca 2011

Dzień drugi, środa 20 lipca



Pierwszy dzień zaczął się na parkingu przy ulicy Klaudyny w Warszawie, skąd o piętnastej wyruszyliśmy w drogę do Piekła. Ponieważ w naszym busie nie działo się nic godnego wzmianki, poświęćmy chwilę na kilka zdań o Piekle. Tej nazwy nie wymyśliliśmy, funkcjonuje ona od wieków i używana jest do określenia jednego z przysiółków Odrzykonia. Sama wieś położona jest w dolinie i zajmuje bardzo rozległy teren. Jej północne krańce mają jednak zupełnie odmienny charakter, gdyż wchodzą na górskie zbocza Pogórza Dynowskiego. Piekło ulokowane jest właśnie w takim miejscu, w odległości około trzech kilometrów od centrum wsi i pomimo dojazdu, równie odstraszającego jak nazwa, jest cudownym miejscem. Historia nazewnictwa geograficznego zna przypadki mylących nazw. Czyż Grenlandia nie jest całkiem biała?
Drugi dzień przyniósł nam rano ciąg dalszy spraw organizacyjnych zapoczątkowanych wieczorem, po przyjeździe na miejsce. Na przywitanie trzeciego turnusu, pogoda okazała się łaskawa i do obiadu było tak, jak powinno być w wakacje. W tej grupie mamy ośmioro dzieci, które nigdy u nas nie były, ale patrząc na nie wieczorem trudno było zauważyć, aby proces aklimatyzacji w nowym miejscu przebiegał nieprawidłowo.
Krótka wycieczka po najbliższej okolicy, basen, siatkówka, tańce, gimnastyka, wieczorem film i dzień nam uciekł nie wiadomo kiedy. Z pozostałymi będzie podobnie. Kochani rodzice trzymajcie kciuki za lepszą pogodę niż ta, którą nas straszą na najbliższe dni.

poniedziałek, 18 lipca 2011

Dwunasty dzień, niedziela, 17 lipca.

Letni upał napisał scenariusz dzisiejszego dnia. Po kościele dla chętnych, spędziliśmy czas przy domu kąpiąc się w basenie (także w ubraniach), malując, kończąc prace krawieckie i ciesząc się większą ilością czasu niż w dzień powszedni. Nie obyło się bez gimnastyki, ale tym razem biernej i mniej męczącej. Wieczorem, kiedy zrobiło się chłodniej, na zakończenie dnia, cała grupa grała w piłkę na boisku. Wieczór dzisiejszy jest jak wymarzony – ciepły, spokojny, pełen świerszczowego cykania. Niektóre dzieci też to widzą, niestety nie wszystkie. A może wszystkie, ale nie wszystkie potrafią to wyartykułować. Ciekaw jestem w którym okresie życia kończy się możliwość rozwoju wrażliwości. Może jakiś czytelnik – psycholog podpowie? Jeśli tak jak większość wyższych uczuć, to o ile pamiętam, dość wcześnie. Jeśli do rozwoju tej wrażliwości potrzebny jest katalizator, to tutaj go mamy w postaci obrazów, zapachów i dźwięków.
Został nam jutrzejszy dzień. Spróbuję coś teraz podsumować, bo w zamieszaniu ostatnich godzin może zabraknąć jutro czasu na wpis. Opinię , czy obóz był udany, zostawiam dzieciom do wypowiedzenia. Każde na pewno inaczej go przeżyło i co innego zadecydowało o tym, jak będzie wspominać te dwa tygodnie. Dla mnie były to udane dni, bez większych problemów. Te problemy, które się pojawiły możemy pisać przez bardzo małe „p”. Na większości obozów przeszłyby niezauważone i nic nieznaczące wobec spraw ważniejszych. Poznaliśmy nowe dzieci, polubiliśmy je i będziemy za nimi tęsknić. Nie piszę nic o sprawach rehabilitacyjnych, bo w tej kwestii należy atakować NKPZ.

niedziela, 17 lipca 2011

Uwaga! Last minute!

Zwolniło się miejsce na trzecim turnusie (19.07 - 01.08), wobec czego mamy propozycje "last minute" - chetnych na wyjazd, zapraszamy za pół ceny. Więcej informacji:
osrodek@dorsum.pl
Serdecznie zapraszamy!

sobota, 16 lipca 2011

Dzień jedenasty, 16 lipca 2011



Są jeszcze następne oznaki zbliżania się końca turnusu. Jedną z najbardziej czytelnych jest sposób funkcjonowania naszej grupki. Ci, którzy na początku nie chcieli tańczyć, wieczorami trenują, do upadłego, kroki przed domem. Inni, niezmuszani, biegają rano na rozruchy i ćwiczą samodzielnie, poza planowymi zajęciami. Jeszcze inni przeskakują sprawnie z zajęć na zajęcia wybierając sobie to co ich interesuje. A wszyscy bawią się coraz lepiej (choćby na dzisiejszej dyskotece). Kiedy zabierałem dzieci do autobusu w Warszawie, po minach widać było, że niektórzy jadą jak na zsyłkę i najchętniej zostali by w domu. Po załzawionych oczach i smutnych pyszczkach nie zostało ani śladu, a i tęsknotę łatwiej zwalczyć , kiedy wiadomo, że do powrotu już tylko trzy dni.
Sobota, po pochmurnym poranku, podarowała nam piękne popołudnie i cudowny wieczór. Czy to podarunek natury, czy może złośliwość, aby tym bardziej żałować kończącego się turnusu.
W każdym razie taka pogoda pozwala nam na wszystko co zaplanowaliśmy. A dzisiaj mieliśmy okazję zapoznać się z Capoeirą – brazylijskim tańcem, sztuką walki. Niespełna dwugodzinne zajęcia plenerze podobały się naszym pociechom i większość z nich , oczywiście, ma zamiar zapisać się na ten sport po powrocie. W takich chwilach doceniamy warunki , jakie mamy wokół domu. Zielona łąka na wypłaszczonym grzbiecie, z której widać pół Polski – od Bieszczadów po Tatry. Wokół żadnych domów, żadnych ludzi. Takich miejsc już chyba nie ma zbyt wiele

O co chodzi z tym szyciem?
Szycie na maszynie to trochę nietypowy temat, jak na wakacyjne zajęcia dla dzieci. Skąd się wziął pomysł? Z umiejętności Zuzi prowadzącej Pracownię Twórczą, w której głównym narzędziem pracy jest maszyna do szycia. Co tam powstaje, można sprawdzić na szyciejestpiekne.blogspot.com
Jeśli ktoś potrafi coś zrobić, angażujemy go do zajęć aby uaktywnić dzieci we wszystkich możliwych kierunkach. Im więcej zobaczą i poznają, tym większy wybór przed nimi i tym większa szansa znalezienia odpowiednich „drzwiczek”, którymi wejdą w następne etapy życia.

Dzień dziewiąty i dziesiąty, 14 i 15 lipca.



Dzisiaj tematem dnia było studio nagrań. Kiedy jedziemy do studia, oznacza to zbliżający się nieuchronnie koniec turnusu. Jeszcze kilka wspólnych dni przed nami, ale już musimy kończyć rozpoczęte projekty. Jednym z nich są układy taneczne (jutro ostatnie zajęcia a w poniedziałek pokaz). Z tańcami jest dziwnie, w ubiegłym roku, na pierwszym turnusie wystąpił tak silny opór ze strony kilkorga dzieci, że zwątpiliśmy w pomysł, który wydawał się nam dobry. Później było o wiele lepiej, aż do ich entuzjastycznej akceptacji ze strony uczestników ostatniego turnusu. Teraz jest podobnie, niektórzy kręcą nosem, a wczorajsze zajęcia, zostały przeciągnięte, przez dzieci, o pół godziny. Adam nie krył radości. Cóż może być milszego dla nauczyciela.
Powróćmy do studia. Nagranie własnej płyty jest dużym przeżyciem, szczególnie że większość dzieci jest oderwana od żywej muzyki (żywa muzyka została uśmiercona przez muzykę „mechaniczną” dostępną w nadmiarze bez najmniejszych przeszkód) i próby wykonywania jej w najprostszy sposób – śpiewając, często okazują się baaaardzo trudne. Nieprawdopodobnie trudne. Wszyscy wykonawcy otrzymają kopię naszego krążka na pamiątkę.
Wczoraj mieliśmy też podchody, zakończone poszukiwaniem skarbu. Co nim było i gdzie był ukryty można zobaczyć na zdjęciach. Po gorących kilku dniach (woda w basenie ma 29 stopni) ochłodziło się, leje i grzmi. Przez chwilę nie mieliśmy prądu, ale to wszystko nic w porównaniu z wieściami dochodzącymi z Polski. Podobno sierpień ma być gorący i ładniejszy niż lipiec.
Kilkoro dzieci tęskni, jeszcze trzymają się dzielnie, ale wieczorami i w nocy tęsknota zdobywa przewagę a ucieka gdzieś do kąta w ciągu dnia.

czwartek, 14 lipca 2011

Dzień siódmy i ósmy, 13 lipca.

Wczoraj zabrakło czasu na stworzenie wpisu i właściwie nie pamiętam co się działo. To, co na pewno: nie wydarzyło się nic złego, jedno bolące kolano już przestaje dokuczać, mecz został przerwany z powodu zbyt zajadłej rywalizacji, która już nie miała nic wspólnego z grą, wycieczka na Zamek Odrzykoński udała się jak zwykle, domowy komputer stracił łączność ze światem i służy jako maszyna do pisania. A jednak coś pamiętam!
W poprzednim wpisie obiecałem wrócić do wątku, który przerwałem. Dzieci, które do nas przyjeżdżają, wychowują się zazwyczaj w Warszawie, w warunkach wielkomiejskich lub podmiejskich. Otoczenie naszego domu trudno nawet nazwać wsią, gdyż jest to samotny dom, pozbawiony sąsiedztwa, otoczony lasem, sadem i polami. Czyli osobniki typowo miejskie wrzucone są w obce im środowisko. Zazwyczaj nie potrafią się w nim poruszać, niewiele widzą z otaczających ich zjawisk, słabo korzystają z proponowanych zajęć. Kiedy wychodzą na zajęcia plenerowe (niewiele jest innych) off albo inny antyinsekt jest deską ratunku, która ma ich chronić przed całym złem atakującym z nieba , ziemi i powietrza.Ta nieporadność i uciekanie do znanych sobie warunków (np. siedzenie w zamkniętym pokoju, w wolnych chwilach podczas pięknej pogody) zawsze mija wraz z ilością czasu spędzonego u nas. Kontrastem dla nich jest zachowanie dzieci, które przyjeżdżają do nas po raz drugi, trzeci , czwarty…. Rekordzistka była siedemnaście razy. Wskakują w Piekło, jak ryba w wodę, słyszą ptaki, zauważają zachody, mgły w leśnych kotlinkach, pajęczyny z rosą. Nie jęczą, gdy trzeba iść na wycieczkę – są u siebie pod każdym względem. Nie będę dalej rozwijał filozofii, co w życiu ważniejsze, bo mógłbym być posądzony o co najmniej dziwactwo, ale cieszmy się z tego „urlopu od cywilizacji”, który mają nasze pociechy.
A co wydarzyło się dzisiaj? W taki upalny, letni dzień był basen, tańce, zabawy w lesie, ognisko, karaoke. Jeszcze teraz( 22.24) słyszę, że w saloniku na dole ktoś po cichu ćwiczy „Małgośkę” przed nagraniami w studiu pojutrze.

poniedziałek, 11 lipca 2011

Szósty dzień, jedenasty lipca.


Moje pomocnice gdzieś „wcięło” i znowu piszę sam.
Wspominałem o wykorzystaniu zdolności otaczających nas osób, aby rozwijać w dzieciach szerokie spojrzenie na świat. Dzisiaj była okazja do następnej prezentacji ciekawego tematu. Dominik, który jest na tym turnusie jednym z opiekunów (oficjalnie – wychowawców, ale źle mi się to słowo kojarzy), studiuje leśnictwo. Zna się na wszystkim co zielone. Dzisiaj, podczas wędrówki po lesie, miał okazję odkryć nieco leśnych tajemnic przed naszą gromadką. Jednym z ciekawszych ,według mnie, zadań było zbieranie grzybów – „jak leci”, a następnie identyfikowanie ich z pomocą atlasu. Dowiedzieli się przy okazji o mikoryzie, pochewkach, sporofitach (czy jak im tam) i wielu innych zjawiskach tętniących wokół nas, a niezauważalnych jeśli się nie przyklęknie w trawie i nie przyjrzy im z bliska. W ten sposób wszedłem na drugi wątek - o nim jutro, bo właśnie pojawiła się jedna z pomocnic.

…która bezpardonowo wcięła się w wypowiedź Pana Erwina. Cóż, z punktu widzenia uczestników wyglądało to nieco inaczej. Pierwsze słowo które mi się kojarzy minionym dniem – harówka. Osobiście padam na klawiaturę (i to dosłownie!) więc nie ręczę za wzorową formę wpisu. Po przejściu przez zakleszczone góry, przeczołganiu się przez zapajęczone jaskinie i powrocie przez pełen grzybów las, miałam szczerą ochotę położyć się na trawie (ewentualnie wskoczyć do basenu) i nie robić absolutnie nic do końca dnia. Tymczasem czekało nas jeszcze sortowanie i opisywanie grzybiej zbieraniny (co wcale nie było proste!). Chwila oddechu nastąpiła jedynie po obiedzie. Potem jednak, jak zwykle- tańce i ćwiczenia. Starsza grupa w pocie czoła doskonaliła sambowe pląsy, zaś młodsza, także z nie lada wysiłkiem, ćwiczyła pod czujnym okiem NKPZ. Po podwieczorku nastąpiła zmiana – po której chyba wszyscy czuli się zmęczeni niczym Spike po kilkugodzinnej gonitwie za tyrolką. Następne w planie było karaoke (podczas którego autorka wreszcie zaopiekowała się swoim zaniedbanym instrumentem), oraz film, który, sądząc po panującej tu ciszy, trwa do tej pory. A co najdziwniejsze, mimo iż miniony dzień był do tej pory jednym z aktywniejszych– był także jednym z najlepszych.
Michalina.

Piąty dzień, niedziela 10 lipca 2011



W niedzielę wstajemy później i dzień spędzamy na większym luzie niż w tygodniu. Zajęcia dobieramy tak aby siły naszych dzieci zregenerowały się przed następnymi dniami. Czyli staramy się nie eksploatować ich fizycznie. Często ten dzień jest „pułapką”, w którą wpadamy, jako opiekunowie i z leniwego dnia robi się coś przeciwnego. Dzisiaj tak właśnie się stało. Daliśmy dzieciom do wyboru, co chcą robić i tematy posypały się jak z rękawa. Rano był kościół, później basen, malowanie na szkle, szycie na maszynie, tyrolka, karaoke, gimnastyka dla „wybrańców”, trampolina i najważniejsze – koncert w wykonaniu Zosi i Michaliny. Jak na jeden dzień (wolny od zajęć) dość dużo.
Zrobiło się upalnie i bardzo parno. Po wielu dniach opadów, taka temperatura robi nam saunę, która daje się we znaki. Ale wolę saunę niż zimny prysznic.

Dzień czwarty, sobota 9 lipca

Udało mi się znaleźć pomocnice do pisania bloga. Nie podpisały się, ale sobotni wpis jest autorstwa Michaliny i Zosi. Obie dziewczyny sumiennie, codziennie przez dwie godziny grają (skrzypce i fortepian), wykorzystując wakacje także jako czas pracy. Oddaję im głos.
Jak zwykle zerwaliśmy się (a raczej – zostaliśmy zerwani) z łóżek z samego rana, aby medytować przy tybetańskich wirach empatyzując się z naturą. Nie udało nam się odzyskać pełnej równowagi wewnętrznej przed śniadaniem, jako że w naszych pokojach panował istny kipisz, a komisja czystości zacierała ręce… po rzezi niewiniątek, wśród płaczu i zgrzytania zębów, optymizmem napełniły nas zajęcia taneczne, gdzie dawaliśmy upust emocjom w rytm Samby, Rumby, Zorby oraz Poloneza. Następnie, po drugim śniadaniu, kolejna grupa poszła ćwiczyć niełatwą zdolność koordynacji ruchów, a my wykorzystaliśmy efektywnie czas, bycząc się na boisku. (W przypadku autorek tekstu była to chwila na ćwiczenie gry na instrumentach). Po obiedzie starsza grupa podziwiała malownicze, zielone doliny z lotu ptaka, ze Spajkiem u stóp (który chętnie owe stopy podgryzał, jeśli tylko nadarzyła się okazja) . W tym samym czasie młodsza grupa (której szczerze współczuliśmy) dostawała wycisk od Naszej Kochanej Pani Zosi (NKPZ). Podwieczorek okazał się chwilą niezwykle podniosłą, gdyż obchodziliśmy 11 urodziny Mateusza. Następnie doszło do zamiany ról i zaczęliśmy współczuć samym sobie, gdy nasze czule wypielęgnowane - przez więzienie zwane szkołą - skoliozy, przykurcze i inne schorzenia były brutalnie, acz skutecznie zwalczane. Po kolacji zebraliśmy się przy ognisku, aby zakończyć dzień wspólnym śpiewem oraz zabawami związanymi z plującymi sprzętami AGD. Potem poszliśmy spać.

piątek, 8 lipca 2011

Trzeci dzień, piątek 8 lipca.



Znowu jemy na zewnątrz, to znaczy że pogoda pozwala cieszyć się latem – tak chciałem zacząć i nic więcej nie dodawać na temat pogody, ale wieczorem spłatała nam psikusa i ściągnęła nad okolicę rozległą burzę trwającą cztery godziny. W ten sposób zamiast jeździć na tyrolce, co było zaplanowane i obiecane, siedzieliśmy w uprzężach czekając na koniec burzy. Dopiero po kolacji rozpogodziło się na tyle, że mogliśmy chwilę potyrolkować.
Rzadko spotykanym zjawiskiem jest, że dzieci padają do łóżek przed 22.00 a tak właśnie było dzisiaj. Zazwyczaj to my słaniamy się próbując dorównać w aktywności podopiecznym. To chyba zasługa naszej tyrolki. Podejście na start, przejście wiszącego mostu, zjazd, powrót na górę i jeszcze raz to samo jest „samograjem” wymagającym dużo wysiłku. Emocje związane z zabawą każą zapomnieć o zmęczeniu, które się jednak pojawia na koniec.
Szukam chętnych do pisania bloga. Na razie nikt się nie zgłosił, ale znając dzieci, jutro będą chętni.
Nie udało się uniknąć zatargów pomiędzy dziećmi. Ale wszystko idzie w dobrą stronę, więc nie rozwijam tematu. Zrobię to jak będzie trzeba.

czwartek, 7 lipca 2011

Pierwszy dzień drugiego turnusu, 6 lipca.



Tego dnia było niewiele – przyjechaliśmy o 21.30 – więc tylko dwie i pół godziny. Wciąż w ulewnym deszczu przywitaliśmy Piekło. Przejdźmy zatem od razu do drugiego dnia, czyli czwartku. Przed południem poświęciliśmy sporo czasu na sprawy organizacyjne, których omówienie bardzo ułatwia pobyt dzieciom i nam a później wszystko zaczęło nabierać tempa i koniec dnia był już „normalny”.
Powinienem zacząć od najważniejszej informacji – zaświeciło słońce i zrobiło się ciepło, jeszcze nie gorąco, ale letnio i przyjemnie. Tylko woda chlupiąca pod nogami przypominała o „tygodniówce”, którą przeżyliśmy. Właściwie to zacząłem zauważać dobre strony deszczowej pogody. Na przykład, od tygodnia nie musiałem nalewać wody do psiej miski stojącej przed domem – nie nadążał wypijać.
Jest już właściwie noc – cisza od pół godziny. Dobranoc i Wam.

Ostatni dzień pierwszego turnusu.

Pierwszy turnus za nami. Myślałem, że będzie jakiś wielki finał, super wpis, ostatnie zdjęcia, a tymczasem w zamieszaniu turnusowozmianowym nie było czasu na to wszystko. To znaczy wszystko było: pokaz układów tanecznych, sprawdziany gimnastyczne, zbiorowe zdjęcia w obozowych koszulkach, podsumowanie konkursu czystości (słoiki miodu dla najlepszych), pożegnania.
Rano podjechał mały autobus, do którego w strugach deszczu zapakowała się cała gromadka i pa pa…
Do następnego razu!

wtorek, 5 lipca 2011

Dwunasty dzień, 4 lipca.



Śpieszymy się żeby zdążyć przed wyjazdem z rozpoczętymi projektami. Pierwszy znalazł finał w studiu nagrań – po wielu próbach w ciągu ostatnich kilku dni, dzisiaj nagraliśmy płytę. Do oceny w domu. Drugi kończymy jutro. Będą to układy taneczne przygotowane jako finał naszego kursu tańca – oby nie lało! Jutro też podsumowanie osiągnięć korekcyjnych: testy, zdjęcia, sprawdziany.
Zimno, szaro, buro, mokro – to za oknem. A popatrzcie na zdjęcia. Dzieci siedzą wśród kolorowych szmatek, coś wyczarowują przy ciepłym świetle lampki. Ciekawe co to. Co można uszyć na maszynie mając tak mało lat? Nieważne co, ważne, że tworzą, rozbudzają wyobraźnię i przetwarzają na materialny efekt. Z wszystkich zajęć , jakie znam, to zjawisko uważam za najcenniejsze. Pisałem o tym rok temu? Cóż, wciąż tak uważam.

niedziela, 3 lipca 2011


Dzień jedenasty, 3 lipca
Niby niedziela a tak się jakoś narobiło, że w niczym jej nie przypominała. Owszem, rano był kościół dla grupki chętnych, ale zaraz potem mieliśmy pokaz i zajęcia zapoznawcze z capoeiry. Ledwo zdążyli z obiadem a już mieliśmy nowych gości – grupę młodych ludzi muzykujących amatorsko, którzy zaprezentowali mały koncert. Jeszcze trochę zabaw muzycznych, kolacja, ćwiczenie piosenek przed jutrzejszym studiem nagrań i zrobiła się cisza nocna. Jeśli do tego dodamy szycie na maszynie, to okaże się, że był to bardzo aktywnie wykorzystany dzień, a wszystko, niestety, pod dachem. Pomimo porannych rozjaśnień, wczesnym popołudniem niebo zasnuło się chmurami i pada, pada, pada…






Dzisiaj na również znaną i prostą melodię (do zgadnięcia, odpowiedzi jak ostatnio prosimy o pisanie w komentarzach) napisaliśmy nową piosenkę:
„Piekielne – ludki”
My jesteśmy z Piekła ludki (hop sa sa x2)w Odrzykoniu nasze budki (hop sa sa sa sa)
Jemy lody i lizaki (hop sa sa x2) nie podskoczą nam chłopaki (hop sa sa sa sa)
Gdy ktoś tęskni no i szlocha (hop sa sa x2) zaraz Rafał go ukocha (hop sa sa sa sa)
Chociaż w Piekle nie mieszkamy (hop sa sa x2) to diabelskie minki mamy (hop sa sa sa sa)
W piłkarzyki z kadrą gramy (hop sa sa x2) no i zawsze wygrywamy (hop sa sa sa sa)
My jesteśmy małe diabły (hop sa sa x2) które w nocy loda zjadły (hop sa sa sa sa)
My jesteśmy małe dranie (hop sa sa x2) i żyjemy w bałaganie (hop sa sa sa sa)
Co dzień filmy oglądamy (hop sa sa x2) i na sali zasypiamy (hop sa sa sa sa)
Jest też z nami Krysia mała (hop sa sa x2) co dziś rano nie płakała (hop sa sa sa sa)
Pan Mateusz Krosno-ludek (hop sa sa x2) dziś nie zrobi nam pobudek (hop sa sa sa sa)
Pani Zosia dziś zaspała (hop sa sa x2) i humorek kiepski miała (hop sa sa sa sa)
Wszyscy w Crocsach wciąż chodzimy (hop sa sa x2) a traperów nie trawimy (hop sa sa sa sa)
Bardzo męczyć się lubimy (hop sa sa x2) i lenistwa nie znosimy (hop sa sa sa sa)
Na maszynie wciąż wisimy (hop sa sa x2) ale klęków nie lubimy (hop sa sa sa sa)
Tutaj w Piekle wciąż być chcemy (Hop sa sa x2 )nie ma przy tym żadnej ściemy ( hop sa sa sa sa HEJ)


Jula i Tosia ;)

Dzień dziesiąty, 2 lipca




O pogodzie szkoda pisać- wszyscy wiedzą, że w Tatrach (które widzimy przez okno przy dobrej widoczności) spadł śnieg i ma jeszcze padać.
Oprócz codziennych działań pojawił nam się nowy temat – krawiectwo. Zuzia zaproponowała zajęcia z maszyną do szycia. Efekty pracy można zobaczyć na zdjęciach obok. Jak widzimy wciągające zajęcie, także dla chłopców. Dzisiaj (już niedziela) ciąg dalszy szycia. Sobotę zakończyła dyskoteka a następnie ukochana cisza nocna.

piątek, 1 lipca 2011

Dzień dziewiąty, 1 lipca.



Coś nam się z datowaniem poprzednich wpisów poprzestawiało. Temperatura wieczorem spadła do 9 stopni. Lubię zimę, ale nie na początku lipca. Dalej piszą obozowicze.

Dzisiaj po pobudce zobaczyłyśmy, że pada deszcz. No ale mówi się trudno. Cudem zwlokłyśmy się na śniadanie. Po śniadaniu szybko posprzątaliśmy w pokojach i dokończyliśmy pakować się na basen. Po komisji czystości pod dom podjechał bus, który zabrał obozowiczów na pływalnię w Jaśle. Gdy wróciliśmy pani Zosia zaproponowała nam napisanie piosenki, która tutaj zamieszczamy. Jest to wspólna praca wszystkich obozowiczów (szczególnie kochanej pani Zosi ;) ).:
„Hymn z Piekła rodem”
Tu w Piekle kwiaty rosną i piękny jest widok gdy patrzy się na Krosno i wielki górski stok. } x2
W Piekle u pani Zosi „Prostosi” tralala, od rana gimnastyka i prosto chodzić trza. } x2
A nasz Mikołaj Wójcik codziennie kłopot ma gdy wszyscy już wychodzą on w gaciach tralala } x2
Codziennie jest gorąco choć czasem pada deszcz na tańce każdy chodzi bo tańce są the best } x2
A Wawa nic nie jada i tylko z „Puszkiem” gada na PEESIE grają i dużo czasu mają } x2
Pelasia ta niecnota udając grzecznego kota wciąż sika na dywany i robi wielkie plamy } x2
A nasz Mikołaj „Puszek” ma trochę duży brzuszek a kiedy zje wisienki to brzuszek ma już cienki } x2
Na poranny rozruch chodzi tylko Grześ i razem z panią Zosią fajnie kręcą się } x2
A nasze 2 kucharki co przestawiają garnki ziemniaki zasolone a dzieci zagłodzone } x2
A Wawa ma pistolet i strzela nim ha ha uważaj bo zastrzeli i ciebie przy niedzieli } x2
A Szpak wszystko obślinia choć dobry z niego pies szczęśliwych nas uczynia choć czasem warczy też } x2
A Tosia całkiem mała choć wzrostu dużo ma wesoło podskakuje i śmieje się ha ha} x2
A z kiszki 2 potwory wesołe zawsze są gdy trzeba dobrze ćwiczyć to one pierwsze są} x2
A Madzia całkiem prosta choć duży przykurcz ma i strasznie głośno krzyczy gdy szpagat zrobić ma} x2
A nasza Julka mała strachliwa trochę jest tyrolki wciąż się bała bo goniłby ją pies} x2
No a pan Mateusz jak Hannah Montana śpiewa pod prysznicem od rana do rana} x2
A Karolina z Julką na blogu siedzą wciąż jak trzeba iść do łóżka to one piszą post} x2
A nasza cicha Ada spokojna bardzo jest nie można jej rozruszać staramy się na fest} x2
A Natka ciągle śpiewa i nuci pięknie nam a kiedy już wyjedzie to cisza będzie tam} x2
A najmłodsza Basia bardzo dzielna jest i na wycieczki chodzi choć nie ma dżipies} x2
A długowłosy Rafał dziewczynom w oko wpadł ale nic z tych rzeczy dziewczynę swoją ma} x2
Marysia ta z Poznania no trudno mówi się choć nóżkę ma złamaną to dobrze czuje się.} x2
Ola lubi konie, a Ala Asa ma choć nie chcą obie tańczyć to lubię je i ja.} x2
A jest też ta Marysia co kocha wszystkie psy, gdy Spike się do niej zbliży to w oczach ma już łzy.} x2
A z Kaśki niezły diabeł w Piekle dobrze jej podskoki i swawole to właśnie hobby jej. } x2
A Wojtuś, Wojtuś, Wojtuś pięć minut młodszy jest, na skrzypcach grać nie umie i na bębenku też} x2
Pan Erwin i pan Bartek mistrzami Polski są ratować wszystkich mogą ze złamaną nogą } x2
A jest też mały Krystek co niezłe fochy ma, jak nie dostanie loda to zrobi ci „pa pa” } x2
I wszyscy są weseli gdy chodzą tu po wsi a gdy są na tyrolce to Spike ich dogoni} x2
Drodzy rodzice mamy dla was zagadkę: Do jakiej melodii jest napisana piosenka? Czekamy na odpowiedzi w komentarzach.
Karolina, Julia, Rafał, Tosia no i pani Zosia!

czwartek, 30 czerwca 2011

Dzień ósmy

Dzisiejszy dzień był męczący (znowu). Rano po śniadaniu poszliśmy na zamek w Odrzykoniu. Długa trasa sprawiła, że szybko się zmęczyliśmy . Mimo to wszyscy szliśmy dalej. Biedna Marysia była niesiona przez kawałek trasy przez pana Mateusza. Niektórzy pewnie jej zazdroszczą, ale ja tak sobie myślę, że wolę mieć zdrową nogę i iść, niż mieć nogę zepsutą i być niesioną. Na szczęście wszyscy dotarliśmy na zamek. Tam dostaliśmy kanapki. Następnie udaliśmy się na zwiedzanie ruin zamku. Usłyszeliśmy krótką historię tego miejsca. Pewnie nie wszyscy wiedzą jacy królowie odwiedzili ten zamek. A my teraz wiemy! I jesteśmy szczęśliwi i zadowoleni. Do domu przyjechaliśmy samochodami. Dotarliśmy szczęśliwie na obiad. Jako że był czwartek dostaliśmy na drugie danie pizzę! Później musieliśmy się rozdzielić na grupy. Młodsza poszła na ćwiczenia z panią Zosią, a druga udała się na tańce. Następnie starsza miała ćwiczenia, a młodsza tańce. Potem wszyscy całą wielką grupą powędrowaliśmy na boisko. Część z nas grała w piłkę nożną, a część w siatkówkę bez siatki ;). Powróciliśmy na kolację wykończeni. Po zjedzeniu mieliśmy do wyboru: karaoke, lub grę w siatkówkę. Ja wybrałam siatkówkę (wersję z siatką) i świetnie się bawiłam. Nie obyło się bez kilku mało groźnych urazów ;) Ale spokojnie, drodzy rodzice, nie ma się o co martwić. Z tego co wiem karaoke wszystkim się podobało. Mamy nadzieję, że jutrzejszy dzień będzie równie ekscytujący i udany. ;)
Karolina.
Znamy spojrzenie Karoliny na dzisiejszy dzień, a teraz moje „trzy grosze”. Długa trasa na zamek, to tylko pięć kilometrów przez las. Powracającym dzieciom zrobiliśmy niespodziankę, podjeżdżając samochodami tak daleko jak tylko się dało, aby im skrócić powrót. Kiedy Karolina pisze, że dzień był męczący, to mamy satysfakcję, że udało nam się zaaplikować im odpowiednią dawkę aktywności, będącą codzienną normą przeciętnej odrzykońskiej staruszki.
O kilku zjawiskach należy jeszcze napisać. O tęsknocie, która atakuje ukradkiem (najchętniej wieczorem i najsłabszych). Walka z nią jest trudna, bo potrafi podszyć się pod ból brzucha albo głowy, albo i to, i to. Oraz o bardzo dobrej integracji grupy i pełnym oswojeniu się z Piekłem. W ubiegłym roku roztrząsałem ten efekt i nie chciałbym się powtarzać, potwierdzę tylko, że kiedy zabawa robi się najlepsza – pora wyjeżdżać.

środa, 29 czerwca 2011

Dzień siódmy, 28 czerwca



Pogoda dzisiaj w sumie nam dopisała. Piszemy post i oczy strasznie się nam kleją, bo ten dzień był naprawdę pełen przygód. Rano zostałyśmy cudem wyciągnięte z łóżek przez wychowawcę na rozruch, który był spacerem. Ponieważ „troszeczkę” zaspałyśmy spóźniłyśmy się na śniadanie. Podczas gdy my i chłopcy graliśmy w piłkę, nasze kochane maluchy były na tańcach Adamcach. Później była zmiana i nasze aniołki wygrzewały się na słoneczku, a pan Adam ciężko pracował ze starszakami. Po drugim śniadaniu całym obozem zrobiliśmy nalot na pobliski sklepik. Zmęczeni (ale z jedzeniem!!!) dotarliśmy do domu, gdzie czekał na nas pyszny obiad. Po posiłku znów rozdzieliliśmy się na dwie grupy. Jedna poszła na tyrolkę (świetnie się bawiliśmy), a druga miała ćwiczenia z panią Zosią. Nasza „tyrolkowa” grupa, przez super zabawę nie zdążyła na czas dojść na podwieczorek. Następnie starsza grupa poszła na ćwiczenia, a młodsza dla odmiany poszła wykąpać się w basenie. Czekając na kolację cała ekipa poszła na plac zabaw. Kolejka na trampolinę nie miała końca  . Osoby, które przyszły na samym końcu w myśl zasady: „kto późno przychodzi, sam sobie szkodzi” w ogóle nie skakały. Ale pamiętajmy, że: „pierwsi będą ostatnimi, a ostatni pierwszymi” . Na koniec dnia kilka osób pojechało na własne ćwiczenia do wypasionego gabinetu w Krośnie. I teraz jesteśmy baaaardzo zmęczeni, więc Was żegnamy. Dobranoc 
Autorki dzisiejszego wpisu nie podpisały się, więc robię to za nie: Karolina i Julia.
Dość niespodziewanie „wyskoczył” nam bardzo ciepły dzień i kilka zdarzeń wartych jest odnotowania. Po pierwsze, na boisku WSZYSCY grali w piłkę i świetnie się bawili. Nawet Marysia bardzo chciała, nie bacząc na nogę, z której tydzień temu zdjęto jej gips. Po drugie na tyrolkę skusiła się następna osoba (została jeszcze jedna, która przygląda się z daleka). Po trzecie młodsze dzieci nie wytrzymały i wykąpały się w naszym basenie. Woda ma temperaturę 20 stopni, więc jak na basen nie za dużo, jak na Bałtyk całkiem sporo. Bawiły się świetnie.

wtorek, 28 czerwca 2011

Szósty dzień, 28 czerwca

Czarny scenariusz pogody potwierdził się w pełni . Ulewa od rana zmusiła nas do zjedzenia śniadania w domu. Do tej pory udawało się nam jeść posiłki na zewnątrz, pod wiatą. Przez pół godziny wahaliśmy się, czy nie odwołać wizyty w skansenie w Trzcinicy, ale nie odpuściliśmy i uzbrojeni w nieprzemakalne kurtki i kalosze pojechaliśmy do Karpackiej Troi. Nazwa wydaje się nieco na wyrost, ale po zapoznaniu się z zaskakującą historią tego miejsca, należy stwierdzić, że chyba jest należna. Okazuje się, że w Trzcinicy powstał warowny gród już w XIV w pne! Czyli, kiedy w Egipcie rządzili faraonowie a Odyseusz montował drewnianego konia pod Troją. Nie wiem jak dzieci, ale ja w takich miejscach czuję wagę czasu, który upłynął od tamtych dni i robi to wrażenie. Całość zrekonstruowano na tyle obrazowo, że zadziwia ogrom grodu. No i najważniejsze, kiedy zwiedzaliśmy skansen, deszcz przestał padać. Lunął ponownie gdy wsiadaliśmy do autobusu.
W jednym z poprzednich wpisów użyłem stwierdzenia …usypiają jak aniołki… Wczorajszej nocy kilkoro aniołków zmyliło naszą czujność , a może raczej - wykorzystało nasze zaufanie i buszowało po nocy naruszając w ten sposób dość poważnie zasady, jakie u nas obowiązują. Celem „markowania” była prawdopodobnie lodówka z lodami, a efektem tzw. rozmowa i bezwzględne usztywnienie reguł ciszy nocnej. Jestem pewien, że to powinno wystarczyć.
Ruszyliśmy z przygotowaniem piosenek do wykonania w studiu nagrań. Na razie inicjatywa rozwija się powoli, ale obiecująco. Są osoby, które energicznie przystąpiły do ćwiczeń i, być może, pociągną za sobą tych, co na wszystko „kręcą nosem” . Nagrywanie płyty stało się już tradycją i co najmniej od ośmiu lat odwiedzamy studio wychodząc z niego z własną płytą. Wśród kilkudziesięciu krążków, które powstały, kilka może śmiało konkurować z oryginalnymi wykonaniami wykorzystanych utworów. Jak będzie tym razem?

poniedziałek, 27 czerwca 2011

Piąty dzień, 27 czerwca.

Planowanie zajęć pod pogodę – okropność, kiedy patrzy się w prognozy i kombinuje, jak wcisnąć się z programem w okienka pogodowe. Działając już pod tą presją, dzisiaj do obiadu uprawialiśmy „garncarstwo” a ponieważ żaden garnek nie powstał, lepszą nazwą byłoby gliniarstwo, połączone z odlewnictwem gipsowym. Taplanie się w glinie większości przypadło do gustu.
Po południu ćwiczenia dla większości odbyły się w Gabinecie DORSUM w Krośnie, a dla części tej większości były wyjątkowo intensywne ( taka potrzeba). A poza tym trochę pograliśmy w piłkę, trochę pozżeraliśmy czereśni z drzewa (niestety wymarzły w maju). Powakacjowaliśmy pełną gębą.
Na jutro mamy zarezerwowaną wizytę w muzeum „Karpacka Troja” i jest szansa, że nie zmokniemy za bardzo. A co do muzeum – zapowiada się bardzo ciekawie – grodzisko sprzed czterech tysięcy lat. Biskupin przy nim to nowoczesne osiedle. Muzeum zainaugurowało działalność w ostatni piątek i będziemy jednymi z pierwszych gości.

Trzeci i czwarty dzień, 25 – 26 czerwca

Po tzw. weekendzie (ależ to się źle pisze z polską odmianą) miała nastąpić zmiana pogody na dużo lepszą. Prognoza jest w połowie trafna, bo zmiana ma nastąpić, ale na dużo gorszą.
Sobota była dość chłodna i przelotnie deszczowa. Udało się wyskoczyć na chwilę do lasu, zobaczyć co słychać w jaskiniach, które mamy niedaleko domu. W prostej linii to tylko 1200 m. Okazuje się, że klimatyzacja wciąż działa i niezależnie od pogody temperatura w środku wynosi zawsze kilka stopni powyżej zera. Na szczęście po południu poprawiło się na tyle, że mogliśmy posiedzieć przy ognisku. Zabawa trwała w najlepsze do czasu, gdy zmęczenie zaczęło eliminować kolejnych uczestników. Ale w niedzielę śpimy dłużej więc nadrobili zabraną godzinę. Ciszę nocną mamy od 22.00 i nie ma od tej zasady odstępstw, aczkolwiek jest metoda na jej ominięcie. Otóż cisza nocna obowiązuje w domu, a jeśli bawimy się np. przy ognisku albo na sali gimnastycznej, to możemy przeciągnąć zabawę do „końca dobrej zabawy” – tak to określamy. W ten prosty sposób każdy ma zapewnione warunki do wypoczynku a pozostali mogą korzystać z możliwości późniejszego pójścia spać.
W niedzielę miałem nadzieję zachęcić któreś z dzieci do zrobienia wpisu na bloga, ale nie udało się nikogo nakłonić. Może to przesyt szkoły, która dopiero co skończyła ich męczyć umysłowo. No i muszę ciągnąć sam dalej. Nie narzekam, ale spojrzenie z innego kąta byłoby interesujące. Mieli dzisiaj trochę więcej swobody i właściwie oprócz gimnastyki resztę zajęć wybierali sami. Po kolacji znów jeździliśmy na tyrolce i widzę, że ci, którzy ostatnio nie zdecydowali się zjechać , tym razem przełamali się i pokonali obawy. Zostały nam jeszcze dwie osoby, które dojrzewają do decyzji. Pewnie jutro dołączą do reszty. Patrząc na emocje związane z pierwszym zjazdem (później jest dużo łatwiej) przypomniałem sobie jak kilka lat temu robiliśmy zjazd na linie z wysokich murów zamku odrzykońskiego. Ekspozycja robiła duże wrażenie. Nikt nie był zmuszany, każdy sam decydował, czy chce to zrobić. Jeden z chłopców rozbeczał się okropnie i zacząłem go gwałtownie uspokajać tłumacząc, że przecież nie musi jechać. A on przez szloch i łzy wypłakał….Ale ja chcęęęęęęę……..!!!
Cisza w domu, usypiają jak aniołki. Pora i na mnie chociaż nie czuję się aniołkiem.