czwartek, 30 czerwca 2011

Dzień ósmy

Dzisiejszy dzień był męczący (znowu). Rano po śniadaniu poszliśmy na zamek w Odrzykoniu. Długa trasa sprawiła, że szybko się zmęczyliśmy . Mimo to wszyscy szliśmy dalej. Biedna Marysia była niesiona przez kawałek trasy przez pana Mateusza. Niektórzy pewnie jej zazdroszczą, ale ja tak sobie myślę, że wolę mieć zdrową nogę i iść, niż mieć nogę zepsutą i być niesioną. Na szczęście wszyscy dotarliśmy na zamek. Tam dostaliśmy kanapki. Następnie udaliśmy się na zwiedzanie ruin zamku. Usłyszeliśmy krótką historię tego miejsca. Pewnie nie wszyscy wiedzą jacy królowie odwiedzili ten zamek. A my teraz wiemy! I jesteśmy szczęśliwi i zadowoleni. Do domu przyjechaliśmy samochodami. Dotarliśmy szczęśliwie na obiad. Jako że był czwartek dostaliśmy na drugie danie pizzę! Później musieliśmy się rozdzielić na grupy. Młodsza poszła na ćwiczenia z panią Zosią, a druga udała się na tańce. Następnie starsza miała ćwiczenia, a młodsza tańce. Potem wszyscy całą wielką grupą powędrowaliśmy na boisko. Część z nas grała w piłkę nożną, a część w siatkówkę bez siatki ;). Powróciliśmy na kolację wykończeni. Po zjedzeniu mieliśmy do wyboru: karaoke, lub grę w siatkówkę. Ja wybrałam siatkówkę (wersję z siatką) i świetnie się bawiłam. Nie obyło się bez kilku mało groźnych urazów ;) Ale spokojnie, drodzy rodzice, nie ma się o co martwić. Z tego co wiem karaoke wszystkim się podobało. Mamy nadzieję, że jutrzejszy dzień będzie równie ekscytujący i udany. ;)
Karolina.
Znamy spojrzenie Karoliny na dzisiejszy dzień, a teraz moje „trzy grosze”. Długa trasa na zamek, to tylko pięć kilometrów przez las. Powracającym dzieciom zrobiliśmy niespodziankę, podjeżdżając samochodami tak daleko jak tylko się dało, aby im skrócić powrót. Kiedy Karolina pisze, że dzień był męczący, to mamy satysfakcję, że udało nam się zaaplikować im odpowiednią dawkę aktywności, będącą codzienną normą przeciętnej odrzykońskiej staruszki.
O kilku zjawiskach należy jeszcze napisać. O tęsknocie, która atakuje ukradkiem (najchętniej wieczorem i najsłabszych). Walka z nią jest trudna, bo potrafi podszyć się pod ból brzucha albo głowy, albo i to, i to. Oraz o bardzo dobrej integracji grupy i pełnym oswojeniu się z Piekłem. W ubiegłym roku roztrząsałem ten efekt i nie chciałbym się powtarzać, potwierdzę tylko, że kiedy zabawa robi się najlepsza – pora wyjeżdżać.

środa, 29 czerwca 2011

Dzień siódmy, 28 czerwca



Pogoda dzisiaj w sumie nam dopisała. Piszemy post i oczy strasznie się nam kleją, bo ten dzień był naprawdę pełen przygód. Rano zostałyśmy cudem wyciągnięte z łóżek przez wychowawcę na rozruch, który był spacerem. Ponieważ „troszeczkę” zaspałyśmy spóźniłyśmy się na śniadanie. Podczas gdy my i chłopcy graliśmy w piłkę, nasze kochane maluchy były na tańcach Adamcach. Później była zmiana i nasze aniołki wygrzewały się na słoneczku, a pan Adam ciężko pracował ze starszakami. Po drugim śniadaniu całym obozem zrobiliśmy nalot na pobliski sklepik. Zmęczeni (ale z jedzeniem!!!) dotarliśmy do domu, gdzie czekał na nas pyszny obiad. Po posiłku znów rozdzieliliśmy się na dwie grupy. Jedna poszła na tyrolkę (świetnie się bawiliśmy), a druga miała ćwiczenia z panią Zosią. Nasza „tyrolkowa” grupa, przez super zabawę nie zdążyła na czas dojść na podwieczorek. Następnie starsza grupa poszła na ćwiczenia, a młodsza dla odmiany poszła wykąpać się w basenie. Czekając na kolację cała ekipa poszła na plac zabaw. Kolejka na trampolinę nie miała końca  . Osoby, które przyszły na samym końcu w myśl zasady: „kto późno przychodzi, sam sobie szkodzi” w ogóle nie skakały. Ale pamiętajmy, że: „pierwsi będą ostatnimi, a ostatni pierwszymi” . Na koniec dnia kilka osób pojechało na własne ćwiczenia do wypasionego gabinetu w Krośnie. I teraz jesteśmy baaaardzo zmęczeni, więc Was żegnamy. Dobranoc 
Autorki dzisiejszego wpisu nie podpisały się, więc robię to za nie: Karolina i Julia.
Dość niespodziewanie „wyskoczył” nam bardzo ciepły dzień i kilka zdarzeń wartych jest odnotowania. Po pierwsze, na boisku WSZYSCY grali w piłkę i świetnie się bawili. Nawet Marysia bardzo chciała, nie bacząc na nogę, z której tydzień temu zdjęto jej gips. Po drugie na tyrolkę skusiła się następna osoba (została jeszcze jedna, która przygląda się z daleka). Po trzecie młodsze dzieci nie wytrzymały i wykąpały się w naszym basenie. Woda ma temperaturę 20 stopni, więc jak na basen nie za dużo, jak na Bałtyk całkiem sporo. Bawiły się świetnie.

wtorek, 28 czerwca 2011

Szósty dzień, 28 czerwca

Czarny scenariusz pogody potwierdził się w pełni . Ulewa od rana zmusiła nas do zjedzenia śniadania w domu. Do tej pory udawało się nam jeść posiłki na zewnątrz, pod wiatą. Przez pół godziny wahaliśmy się, czy nie odwołać wizyty w skansenie w Trzcinicy, ale nie odpuściliśmy i uzbrojeni w nieprzemakalne kurtki i kalosze pojechaliśmy do Karpackiej Troi. Nazwa wydaje się nieco na wyrost, ale po zapoznaniu się z zaskakującą historią tego miejsca, należy stwierdzić, że chyba jest należna. Okazuje się, że w Trzcinicy powstał warowny gród już w XIV w pne! Czyli, kiedy w Egipcie rządzili faraonowie a Odyseusz montował drewnianego konia pod Troją. Nie wiem jak dzieci, ale ja w takich miejscach czuję wagę czasu, który upłynął od tamtych dni i robi to wrażenie. Całość zrekonstruowano na tyle obrazowo, że zadziwia ogrom grodu. No i najważniejsze, kiedy zwiedzaliśmy skansen, deszcz przestał padać. Lunął ponownie gdy wsiadaliśmy do autobusu.
W jednym z poprzednich wpisów użyłem stwierdzenia …usypiają jak aniołki… Wczorajszej nocy kilkoro aniołków zmyliło naszą czujność , a może raczej - wykorzystało nasze zaufanie i buszowało po nocy naruszając w ten sposób dość poważnie zasady, jakie u nas obowiązują. Celem „markowania” była prawdopodobnie lodówka z lodami, a efektem tzw. rozmowa i bezwzględne usztywnienie reguł ciszy nocnej. Jestem pewien, że to powinno wystarczyć.
Ruszyliśmy z przygotowaniem piosenek do wykonania w studiu nagrań. Na razie inicjatywa rozwija się powoli, ale obiecująco. Są osoby, które energicznie przystąpiły do ćwiczeń i, być może, pociągną za sobą tych, co na wszystko „kręcą nosem” . Nagrywanie płyty stało się już tradycją i co najmniej od ośmiu lat odwiedzamy studio wychodząc z niego z własną płytą. Wśród kilkudziesięciu krążków, które powstały, kilka może śmiało konkurować z oryginalnymi wykonaniami wykorzystanych utworów. Jak będzie tym razem?

poniedziałek, 27 czerwca 2011

Piąty dzień, 27 czerwca.

Planowanie zajęć pod pogodę – okropność, kiedy patrzy się w prognozy i kombinuje, jak wcisnąć się z programem w okienka pogodowe. Działając już pod tą presją, dzisiaj do obiadu uprawialiśmy „garncarstwo” a ponieważ żaden garnek nie powstał, lepszą nazwą byłoby gliniarstwo, połączone z odlewnictwem gipsowym. Taplanie się w glinie większości przypadło do gustu.
Po południu ćwiczenia dla większości odbyły się w Gabinecie DORSUM w Krośnie, a dla części tej większości były wyjątkowo intensywne ( taka potrzeba). A poza tym trochę pograliśmy w piłkę, trochę pozżeraliśmy czereśni z drzewa (niestety wymarzły w maju). Powakacjowaliśmy pełną gębą.
Na jutro mamy zarezerwowaną wizytę w muzeum „Karpacka Troja” i jest szansa, że nie zmokniemy za bardzo. A co do muzeum – zapowiada się bardzo ciekawie – grodzisko sprzed czterech tysięcy lat. Biskupin przy nim to nowoczesne osiedle. Muzeum zainaugurowało działalność w ostatni piątek i będziemy jednymi z pierwszych gości.

Trzeci i czwarty dzień, 25 – 26 czerwca

Po tzw. weekendzie (ależ to się źle pisze z polską odmianą) miała nastąpić zmiana pogody na dużo lepszą. Prognoza jest w połowie trafna, bo zmiana ma nastąpić, ale na dużo gorszą.
Sobota była dość chłodna i przelotnie deszczowa. Udało się wyskoczyć na chwilę do lasu, zobaczyć co słychać w jaskiniach, które mamy niedaleko domu. W prostej linii to tylko 1200 m. Okazuje się, że klimatyzacja wciąż działa i niezależnie od pogody temperatura w środku wynosi zawsze kilka stopni powyżej zera. Na szczęście po południu poprawiło się na tyle, że mogliśmy posiedzieć przy ognisku. Zabawa trwała w najlepsze do czasu, gdy zmęczenie zaczęło eliminować kolejnych uczestników. Ale w niedzielę śpimy dłużej więc nadrobili zabraną godzinę. Ciszę nocną mamy od 22.00 i nie ma od tej zasady odstępstw, aczkolwiek jest metoda na jej ominięcie. Otóż cisza nocna obowiązuje w domu, a jeśli bawimy się np. przy ognisku albo na sali gimnastycznej, to możemy przeciągnąć zabawę do „końca dobrej zabawy” – tak to określamy. W ten prosty sposób każdy ma zapewnione warunki do wypoczynku a pozostali mogą korzystać z możliwości późniejszego pójścia spać.
W niedzielę miałem nadzieję zachęcić któreś z dzieci do zrobienia wpisu na bloga, ale nie udało się nikogo nakłonić. Może to przesyt szkoły, która dopiero co skończyła ich męczyć umysłowo. No i muszę ciągnąć sam dalej. Nie narzekam, ale spojrzenie z innego kąta byłoby interesujące. Mieli dzisiaj trochę więcej swobody i właściwie oprócz gimnastyki resztę zajęć wybierali sami. Po kolacji znów jeździliśmy na tyrolce i widzę, że ci, którzy ostatnio nie zdecydowali się zjechać , tym razem przełamali się i pokonali obawy. Zostały nam jeszcze dwie osoby, które dojrzewają do decyzji. Pewnie jutro dołączą do reszty. Patrząc na emocje związane z pierwszym zjazdem (później jest dużo łatwiej) przypomniałem sobie jak kilka lat temu robiliśmy zjazd na linie z wysokich murów zamku odrzykońskiego. Ekspozycja robiła duże wrażenie. Nikt nie był zmuszany, każdy sam decydował, czy chce to zrobić. Jeden z chłopców rozbeczał się okropnie i zacząłem go gwałtownie uspokajać tłumacząc, że przecież nie musi jechać. A on przez szloch i łzy wypłakał….Ale ja chcęęęęęęę……..!!!
Cisza w domu, usypiają jak aniołki. Pora i na mnie chociaż nie czuję się aniołkiem.

sobota, 25 czerwca 2011








Dzień drugi, 24 czerwca.

O szóstej rano obudziła nas wrzawa w pokoju młodszych dziewczynek. Kochani rodzice, czy Wasze dzieci równie chętnie wstawały w czasie roku szkolnego? Emocje związane z pierwszymi dniami pobytu uzewnętrzniają się także w ten sposób. Za kilka dni ciężko będzie dobudzić je na śniadanie o 9.00. Strugi deszczu lejące się z nieba miały ochotę rozmyć nasze plany, ale koło 10 przestało padać , wyjrzało słońce i zrobiło się wakacyjnie, ciepło, pachnąco, leśnie, zielono, poziomkowo, wilgotno i wciąż bezkomarowo. Padać wprawdzie znowu zaczęło, ale dopiero późnym wieczorem, tuż przed snem.
Co dzisiaj robiliśmy? Spróbujmy wyliczyć: powitalny spacer po okolicy, włóczka integracyjna, tańce Adamce, trampolina, slack taśma, gimnastyka, kawałek Tyrolu na Pogórzu, kino wieczorne. Co bym nie wyliczył, to i tak najważniejsze jest chyba zjawisko zwane atmosferą (nie chodzi oczywiście o zjawisko atmosferyczne). Czy pamiętacie (ja i owszem) jak będąc dziećmi na wakacjach bawiliście się, turlając w sianie, biegając z innymi dziećmi, wymyślając zabawy. Zagonić do jedzenia kolacji było trudno a o perspektywa mycia i spania była nadciągającym dramatem. A miejscem tych zabaw mogło być całkiem podłe podwórko. Naszym światem była dziecięca wyobraźnia. Dzisiaj chyba zauważyłem w naszych obozowiczach to COŚ.
Na koniec. Poprzedni wpis zakończyłem pytaniem. Znam już odpowiedź – padli jak muchy. Dzisiaj znowu zagadka – o której się zerwą z łóżek? Chyba znam odpowiedź.



czwartek, 23 czerwca 2011

To już?

Ostatni wpis 25 lutego robiłem chyba wczoraj. Wydaje mi się, że czas
kiedyś chodził piechotą, później jeździł furmanką a teraz przesiadł się na
coś bardzo szybkiego.
Zaczęliśmy następne wakacje, drugie z towarzyszeniem bloga. Śledząc liczbę
wejść w ubiegłym roku, był aktywnym źródłem informacji o tym co się u nas
dzieje. Zatem zaczynamy.
Pierwszy turnus, pierwsza grupa już jest w Odrzykoniu. Przyjechaliśmy na
miejsce po 18. Dla większości to powrót do znanego sobie domu, dla
pozostałych nowe miejsce i nowa sytuacja. Przywitało ich gościnnie -
ciepłym, spokojnym wieczorem pachnącym skoszonym sianem i łąką. No i
mokrym natrętnym pyskiem boksera Spike'a, który musiał się z wszystkimi
przywitać.
Wieczór upłynął nam na organizacyjnym zamieszaniu: kto do którego pokoju,
noszenie bagażu, rozpakowywanie, kolacja, regulaminy, plany dnia itd. Na
koniec jeszcze ocena stanu postawy przez p. Zosię, podział na grupy do
ćwiczeń i za chwilę o 22.00 cisza nocna. Ciekawe jak pójdzie usypianie?