niedziela, 31 lipca 2011

Dwunasty dzień, 30 lipca sobota

Przez ponad dobę odcięci byliśmy od Internetu i stąd pewne zamieszanie w publikowaniu codziennych wpisów i uzupełnianiu zdjęć. Jakoś to nadrobimy. Dzisiejsza sobota była najzimniejszym dniem tych wakacji. Od rana intensywnie lało i dopiero po południu z ulewy zrobiła się mżawka, która nie była tak dokuczliwa aby nie pójść do lasu na grzyby. Kilka osób od paru dni miało ochotę na taki spacer i dzisiaj udało się to zrobić. To chyba jedna z nielicznych zalet niepogody – możliwość wypełnienia wolnego czasu wszelkimi zaległościami, do których należał również turniej w piłkarzyki i nauka gry w szachy, w wykonaniu Marietty. Przetrzymaliśmy ten dzień i przed nami ostatnia niedziela. Martwię się, czy będzie można zrealizować pokaz układów tanecznych, ćwiczonych od początku turnusu. Potrzebujemy kilku godzin słońca a na to trudno liczyć. Słyszałem dzisiaj takie określenie – lipcopad. Pasuje jak (nomen omen) ulał do tego co się dzieje za oknem.

Dzień jedenasty, piątek 29 lipca

Pierwszą połowę dzisiejszego dnia spędziliśmy w Krośnie. Dla sześciu osób głównym celem wizyty było studio, gdzie utrwalono kilka piosenek w ich wykonaniu. Jest to zawsze emocjonujące doświadczenie i warto przygotować się aby to przeżyć. A dla większości był to dzień, w którym nareszcie można było wydać przywiezione z domu pieniądze. Tak więc zabytki krośnieńskiego rynku wypadły blado wobec sklepów z pamiątkami, modelami, zabawkami itp.

Dzień był dość ciepły, duszny i wilgotny. Ilość nagromadzonej wszędzie wody powoduje, że pojawienie się słońca robi nam saunę parową. I pomimo, że deszcz nie padał, czekaliśmy na niego z przyzwyczajenia. Aż oczywiście przyszedł wieczorem i leje. Tak już chyba będzie przez najbliższe dwa dni. Nie wiem jak rozwiążemy problem układu tanecznego, który wymaga dużo miejsca i musi być wykonany na zewnątrz. Może pogoda się nad nami ulituje chociaż ostatniego dnia?

piątek, 29 lipca 2011

10 dzień.

Nareszcie poranek obudził nas słońcem, parującymi łąkami i lasami. Dzień spędziliśmy przy domu wykorzystując wszystkie wolne chwile na dawno nieużywaną trampolinę, tyrolkę, boisko z piłką nożną, strzelanie z łuków. A poza tym oczywiście tańce (w końcu na trawie), gimnastyka i „zasiedlanie” strachów na wróble. Strachy przedstawiają różne postacie. Mamy zatem piękną panią (starsza siostra Pameli), Stefka – pirata z bramy, postać z GTA, Włada Palownika siedzącego na ławeczce koło domu i czarną wampirzycę (na wszelki wypadek ustawioną dość daleko od domu). Nie wiem, czy wróble przestraszą się kogoś takiego ale człowiek, z pewnością, mógłby. Następny dzień uciekł nie wiadomo kiedy. Jeszcze kilka dni i trzeci turnus będzie wspomnieniem zapisanym w pamięci, na płycie, na fotografiach i na blogu.

środa, 27 lipca 2011

Dzień dziewiąty, środa 27 lipca
Dzisiaj przechytrzyliśmy deszc z i przebiegle zostaliśmy w domu. Wobec tego nie padało, przynajmniej do momentu gdy p. Beata postanowiła, podczas zajęć tanecznych, wyjść spod dachu i skończyć je na trawi e. Ziemia nasiąkła wodą jak nasycona gąbka i jeśli przyszłyby jeszcze jakieś solidne opady, ludzie w dolinach mogą mieć problemy. Na szczęście dla nas, podtopienia nie grożą naszemu domowi – mieszkamy zbyt wysoko. Jedynym plusem jest brak wiatru i dość wysoka temperatura, co łagodzi efekt nękających opadów. Zazwyczaj podczas deszczu czas się wlecze, dzisiaj zaczynało go nam brakować, gdy jedne zajęcia poganiały drugie i uspokoiło się dopiero po kolacji. Strachy gotowe, jutro będziemy je „zasiedlać” w odpowiednich miejscach. Kończą się też przygotowania do pokazu układu tanecznego, nad którym pracujemy.
Wieczorem mieliśmy pokaz i zajęcia capoeiry poprowadzone przez instruktora z rzeszowskiego klubu. Robimy to na każdym turnusie zachęceni żywym zainteresowaniem kolejnych grup tą sztuką walki. Jak zwykle pokaz zrobił duże wrażenie na dzieciach a zaangażowanie w zajęcia, duże wrażenie na prowadzącym. Podobno z trzech dotychczasowych turnusów, z tym był najlepszy kontakt.
Już wiemy, że jeśli chodzi o pogodę dotychczasowe lato najeży do nieudanych, ale spróbujmy znaleźć pozytywne strony lipca w Piekle: brak komarów, trawa dobrze rośnie, nie trzeba podlewać kwiatków, nikt nie ma oparzeń słonecznych, nie jest duszno i nie kurzy się.

wtorek, 26 lipca 2011

Ósmy dzień, wtorek 26 lipca 2011
Niestety lipiec nas nie rozpieszcza i już chyba nie rozpieści. Zostało mu kilka dni na poprawę, a patrząc na prognozy widzimy, że nic się nie zmieni.
Od jakiegoś czasu standardem stało się , że wychodzimy z domu na zajęcia i po jakimś czasie zaczyna lać, wobec czego trzeba je skracać i wracać do domu. Mamy jeszcze sporo do zrobienia, choćby rozpoczęte prace, ale dla zasady, którą staramy się realizować, staramy się jak najwięcej przebywać poza domem. Jutro ma być podobnie, więc planowane gry terenowe mogą się rozmyć w błocie. Teraz, na szczęście, nie pada. Zresztą nie miałoby to znaczenia dla dyskoteki, która właśnie się skończyła i ,jak słyszałem, była bardzo udana. Musiała być, bo nawet weszła nam kwadrans w ciszę nocną. Czyli znowu obserwujemy zjawisko zintegrowania się grupy i wykorzystania tego do coraz lepszej zabawy. Wczoraj wspomniałem w „telegramie”, że jakieś waśnie zaczęły „rozchodzić się po kościach” . Dzisiaj okazało się, że trwają nadal ale tym razem, kolejna rozmowa chyba już pomogła w przywróceniu równowagi. Ubolewamy widząc jak w tym naszym małym światku rodzą się, bez poważnego powodu, zjawiska, których nie powinno być. Świat dzieci jest w takim samym stopniu odbiciem świata dorosłych, jak dzieci są ich odbiciem. Na szczęście te problemy możemy dużo szybciej i łatwiej rozwiązać.

poniedziałek, 25 lipca 2011

Siódmy dzień, poniedziałek 25 lipca

Siódmy dzień, poniedziałek 25 lipca
Zrobiło się bardzo późno i informuję w telegraficznym skrócie:
- wycieczka do rezerwatu skalnego „Prządki” zakończona ucieczką przed deszczem
- strachy na wróble zaczynają straszyć
- zabawa Killer zatacza coraz szersze kręgi
- imieniny Natalii (torty lodowe)
- nieporozumienia pomiędzy młodszymi dziewczynkami „rozchodzą się po kościach”.
Dobranoc

niedziela, 24 lipca 2011

Dzień szósty, niedziela 24 lipca

Zgodnie z tradycją, w niedzielę wstajemy później, śniadanie jemy później, nie śpieszymy się, prawie nie mamy zajęć, odpoczywamy. Odpoczywanie dzisiaj zostało zakłócone jednak odrobiną aktywności., czyli zajęciami tanecznymi , gimnastyką (bardzo łatwą) i przedstawieniem przygotowanym przez dzieci. Przygotowania do przedstawienia zaczęły się wczoraj zadaniem tematu do opracowania. Założenia były następujące: teatr marionetek, sami piszemy scenariusz, sami wykonujemy kukiełki i najważniejsze – łączymy tradycyjną bajkę ze współczesną. Jak się okazało, Kopciuszek zakamuflowany został postaciami z filmu „Auta”, baśń o rybaku i złotej rybce świetnie połączyła się z „Matrixem” a bajka o trzech świnkach to następny epizod „Gwiezdnych Wojen”. Wszyscy dobrze się bawili podczas przedstawienia a najbardziej chyba aktorzy. Eksperymenty tego typu uruchamiają pokłady wyobraźni, których istnienia nawet możemy się nie domyślać.

Piaty dzień, sobota 23 lipca




Ostatnio zupełnie nie mamy czasu na nudę. Zaraz po śniadaniu wyruszyliśmy na długą , dość męczącą wycieczkę. Niestety droga w lesie była lekko podmoknięta przez deszcze ( wszędzie błoto , błoto i jeszcze raz błoto), więc przemieszczanie się w dość szybkim tempie sprawiało lekki problem. Jedyne, na co nie można narzekać , to pogoda. Przez całą wycieczkę towarzyszyło nam słońce i bezchmurne niebo. Dopiero pod wieczór chmury przyniosły nam lekkie opady deszczu. Jednak nie przeszkodziło to nam w utrzymaniu dobrej atmosfery.
Planujemy zrobić strachy na wróble. Tak , zostaliśmy podzieleni na grupy. Każda grupa zrobiła projekt swojego stracha. Teraz tylko trzeba będzie się uwinąć z robotą do końca obozu. Oby się udało.
Wszystkie zajęcia są ciekawie i strasznie interesujące, pracujemy na wspaniałe wspomnienia. Jak tylko pomyślę o układach tanecznych , których się uczymy , oraz o innych zajęciach , których rezultaty będą widoczne pod koniec obozu przechodzi mnie dreszcz pełen ekscytacji…

Jutro niedziela – upragniony dzień. (Oczywiście lubię plan dnia jaki obowiązuje na obozie , ale jednak uważam ,że dobrze zrobi nam wszystkim chwila odpoczynku od codziennych zajęć.) Chyba każdy lubi trochę poleniuchować. ;)
Marta M.
Jak widać akcja łapania pomocnika powiodła się i już od dwóch dni blogiem zajmuje się Marta. Czy ona trochę się nie podlizuje? Do jej wpisu dodam kilka zdań. Wycieczka, którą odbyły dzieci, prowadziła do sąsiedniej wsi po drugiej stronie lasu – do Węglówki. Nazwa pochodzi od wypalanego tam niegdyś węgla drzewnego. A dzisiaj, konkretnym celem była cerkiew wybudowana przed laty przez grecko katolickich mieszkańców tej wsi.
Strachy na wróble – ta nazwa coraz mniej ma wspólnego z funkcją, jaką mają pełnić . Ich zaprojektowanie i wykonanie jest sposobem na zajęcia plastyczne, które pozostawią ślad w krajobrazie przez kilka, co najmniej, lat. Jeden taki strach - Pamela wciąż stoi przy drodze koło sadu i pomimo, że jej makijaż mocno zbladł, koszyk pogryzł pies a biust wypadł podczas wichury, wygląda jakby na kogoś czekała. Może na swojego Antonio, który powstanie za kilka dni?

piątek, 22 lipca 2011

Dzień czwarty, piątek 22 lipca 2011

Przyszedł czas, by pokazać wam jak wygląda obóz oczami uczestników, więc dzisiaj ja opiszę kolejny dzień naszego turnusu.
Czuję ,że powoli zaczynam integrować się z grupą. Jeżdżę na obóz w Piekle od paru lat i muszę przyznać ,że w tym razem trafili się wspaniali uczestnicy . Różnica wiekowa jest dość spora, jednak nie sprawia nam to wielkiego problemu. Wszyscy są dla siebie mili i starają się sobie pomóc. Po dłuższych przemyśleniach doszłam do wniosku ,że naprawdę trudno będzie mi się rozstać z obozowiczami pod koniec turnusu.
Dzisiaj nikt nie mógł narzekać na upał. Pogoda niezbyt nam sprzyjała. Chłód zmuszał nas do zakładania cieplejszych ubrań. Jednak pochmurne niebo nie przeszkodziło nam w dobrej zabawie. Wychowawcy wymyślili nam bardzo ciekawą rozrywkę- osoby biorące udział musiały milczeć przez sześć godzin, wyzwania podjęło się osiem osób. Niestety nikomu nie udało dotrwać do końca.
Zaraz po śniadaniu grupa wybrała się na basen w Jaśle. Spędzili tam wiele czasu, pływając i świetnie się bawiąc. Po obiedzie przyszła pora na codzienne ćwiczenia i tańce. ( Chyba każdy zaczyna odczuwać w mięśniach ,że „coś” robimy- oczywiście , jeśli się przykłada. ) Potem przyszła pora na karaoke. Dla niedoinformowanych dodam , że co roku jeździmy do studia nagrań i nagrywamy piosenki , które sami śpiewamy. Uważam , że piosenki wykonane przez obozowiczów jak co roku wyjdą cudownie, a rodzice będą zafascynowani i zdziwieni co potrafią ich dzieci.
Na zakończenie dnia wychowawcy włączyli nam film, by zająć nam jakoś te ostatnie chwile przed snem.

Dopiero teraz dotarło do mnie jakie trudne jest pisanie bloga. Nawet zlepienie poszczególnych słów w zdanie zaczyna sprawia problem. Jednak mimo wszystko postaram się wyręczyć Pana Erwina i opisywać nasze wrażenia z poszczególnych dni częściej. ; )

Dzień trzeci, czwartek 21 lipca.



Powoli zbliża się połowa naszych „wakacji” (cudzysłów wstawiony jest z myślą o osobach pracujących przy organizacji pobytu naszych dzieci) i czuję, że pisanie bloga zaczyna przypominać walenie głową w mur. Każda myśl, którą próbuję zamieścić, albo już była, albo jest zbyt płytka żeby się nią dzielić, albo i jedno i drugie. Jutro muszę zorganizować akcję i złapać któreś z dzieci, aby mnie wsparło. Jeśli się uda, nie będzie to precedens. W przeszłości trafiały się osoby, które z uwielbieniem wyręczały mnie w tym zajęciu. Jest nadzieja……
Za wcześnie jeszcze żeby mówić co myślę o grupie, która gości u nas od wtorku, ale wstępne wrażenie już jest i jeśli sytuacja rozwinie się w dobrym kierunku, będziemy mieli co wspominać – w pozytywnym znaczeniu. Grupa jest aktywna i poza wyjątkiem bardzo nielicznych osób zaatakowanych wstępnym stadium dolegliwości zwanej „krowiastością” w przypadku dziewcząt i ‘”zgrzybieniem” w przypadku chłopców, bardzo chętna do wszelkiego rodzaju proponowanych zadań. A czeka nas sporo.
Po dzisiejszym dniu mam wrażenie, że nie da się czasu bardziej nafaszerować zajęciami. Wykorzystywaliśmy pogodę, która jeszcze nam sprzyja, ale od jutra ma się dramatycznie pogorszyć. 15 stopni w drugiej połowie lipca to mało atrakcyjna perspektywa. Ale może dzięki temu będzie więcej czasu na projekty, które zaplanowaliśmy w tym roku i które spadają nie ruszone z turnusu na turnus .
Acha!... wracam do pojęcia krowiastości i zgrzybienia. W ubiegłym roku już to opisywałem, ale warto wspomnieć jeszcze raz, że nie jest to stan ciała, a ducha, objawiający się niechęcią do rzeczy proponowanych , choćby nie wiem jak atrakcyjnych dla innych i obiektywnie interesujących. Walka z tą przypadłością jest trudna, ale znamy przypadki uleczenia, które miały miejsce właśnie u nas. Niestety terapia jest długotrwała i wymaga dobrej woli osoby zainfekowanej.

środa, 20 lipca 2011

Dzień drugi, środa 20 lipca



Pierwszy dzień zaczął się na parkingu przy ulicy Klaudyny w Warszawie, skąd o piętnastej wyruszyliśmy w drogę do Piekła. Ponieważ w naszym busie nie działo się nic godnego wzmianki, poświęćmy chwilę na kilka zdań o Piekle. Tej nazwy nie wymyśliliśmy, funkcjonuje ona od wieków i używana jest do określenia jednego z przysiółków Odrzykonia. Sama wieś położona jest w dolinie i zajmuje bardzo rozległy teren. Jej północne krańce mają jednak zupełnie odmienny charakter, gdyż wchodzą na górskie zbocza Pogórza Dynowskiego. Piekło ulokowane jest właśnie w takim miejscu, w odległości około trzech kilometrów od centrum wsi i pomimo dojazdu, równie odstraszającego jak nazwa, jest cudownym miejscem. Historia nazewnictwa geograficznego zna przypadki mylących nazw. Czyż Grenlandia nie jest całkiem biała?
Drugi dzień przyniósł nam rano ciąg dalszy spraw organizacyjnych zapoczątkowanych wieczorem, po przyjeździe na miejsce. Na przywitanie trzeciego turnusu, pogoda okazała się łaskawa i do obiadu było tak, jak powinno być w wakacje. W tej grupie mamy ośmioro dzieci, które nigdy u nas nie były, ale patrząc na nie wieczorem trudno było zauważyć, aby proces aklimatyzacji w nowym miejscu przebiegał nieprawidłowo.
Krótka wycieczka po najbliższej okolicy, basen, siatkówka, tańce, gimnastyka, wieczorem film i dzień nam uciekł nie wiadomo kiedy. Z pozostałymi będzie podobnie. Kochani rodzice trzymajcie kciuki za lepszą pogodę niż ta, którą nas straszą na najbliższe dni.

poniedziałek, 18 lipca 2011

Dwunasty dzień, niedziela, 17 lipca.

Letni upał napisał scenariusz dzisiejszego dnia. Po kościele dla chętnych, spędziliśmy czas przy domu kąpiąc się w basenie (także w ubraniach), malując, kończąc prace krawieckie i ciesząc się większą ilością czasu niż w dzień powszedni. Nie obyło się bez gimnastyki, ale tym razem biernej i mniej męczącej. Wieczorem, kiedy zrobiło się chłodniej, na zakończenie dnia, cała grupa grała w piłkę na boisku. Wieczór dzisiejszy jest jak wymarzony – ciepły, spokojny, pełen świerszczowego cykania. Niektóre dzieci też to widzą, niestety nie wszystkie. A może wszystkie, ale nie wszystkie potrafią to wyartykułować. Ciekaw jestem w którym okresie życia kończy się możliwość rozwoju wrażliwości. Może jakiś czytelnik – psycholog podpowie? Jeśli tak jak większość wyższych uczuć, to o ile pamiętam, dość wcześnie. Jeśli do rozwoju tej wrażliwości potrzebny jest katalizator, to tutaj go mamy w postaci obrazów, zapachów i dźwięków.
Został nam jutrzejszy dzień. Spróbuję coś teraz podsumować, bo w zamieszaniu ostatnich godzin może zabraknąć jutro czasu na wpis. Opinię , czy obóz był udany, zostawiam dzieciom do wypowiedzenia. Każde na pewno inaczej go przeżyło i co innego zadecydowało o tym, jak będzie wspominać te dwa tygodnie. Dla mnie były to udane dni, bez większych problemów. Te problemy, które się pojawiły możemy pisać przez bardzo małe „p”. Na większości obozów przeszłyby niezauważone i nic nieznaczące wobec spraw ważniejszych. Poznaliśmy nowe dzieci, polubiliśmy je i będziemy za nimi tęsknić. Nie piszę nic o sprawach rehabilitacyjnych, bo w tej kwestii należy atakować NKPZ.

niedziela, 17 lipca 2011

Uwaga! Last minute!

Zwolniło się miejsce na trzecim turnusie (19.07 - 01.08), wobec czego mamy propozycje "last minute" - chetnych na wyjazd, zapraszamy za pół ceny. Więcej informacji:
osrodek@dorsum.pl
Serdecznie zapraszamy!

sobota, 16 lipca 2011

Dzień jedenasty, 16 lipca 2011



Są jeszcze następne oznaki zbliżania się końca turnusu. Jedną z najbardziej czytelnych jest sposób funkcjonowania naszej grupki. Ci, którzy na początku nie chcieli tańczyć, wieczorami trenują, do upadłego, kroki przed domem. Inni, niezmuszani, biegają rano na rozruchy i ćwiczą samodzielnie, poza planowymi zajęciami. Jeszcze inni przeskakują sprawnie z zajęć na zajęcia wybierając sobie to co ich interesuje. A wszyscy bawią się coraz lepiej (choćby na dzisiejszej dyskotece). Kiedy zabierałem dzieci do autobusu w Warszawie, po minach widać było, że niektórzy jadą jak na zsyłkę i najchętniej zostali by w domu. Po załzawionych oczach i smutnych pyszczkach nie zostało ani śladu, a i tęsknotę łatwiej zwalczyć , kiedy wiadomo, że do powrotu już tylko trzy dni.
Sobota, po pochmurnym poranku, podarowała nam piękne popołudnie i cudowny wieczór. Czy to podarunek natury, czy może złośliwość, aby tym bardziej żałować kończącego się turnusu.
W każdym razie taka pogoda pozwala nam na wszystko co zaplanowaliśmy. A dzisiaj mieliśmy okazję zapoznać się z Capoeirą – brazylijskim tańcem, sztuką walki. Niespełna dwugodzinne zajęcia plenerze podobały się naszym pociechom i większość z nich , oczywiście, ma zamiar zapisać się na ten sport po powrocie. W takich chwilach doceniamy warunki , jakie mamy wokół domu. Zielona łąka na wypłaszczonym grzbiecie, z której widać pół Polski – od Bieszczadów po Tatry. Wokół żadnych domów, żadnych ludzi. Takich miejsc już chyba nie ma zbyt wiele

O co chodzi z tym szyciem?
Szycie na maszynie to trochę nietypowy temat, jak na wakacyjne zajęcia dla dzieci. Skąd się wziął pomysł? Z umiejętności Zuzi prowadzącej Pracownię Twórczą, w której głównym narzędziem pracy jest maszyna do szycia. Co tam powstaje, można sprawdzić na szyciejestpiekne.blogspot.com
Jeśli ktoś potrafi coś zrobić, angażujemy go do zajęć aby uaktywnić dzieci we wszystkich możliwych kierunkach. Im więcej zobaczą i poznają, tym większy wybór przed nimi i tym większa szansa znalezienia odpowiednich „drzwiczek”, którymi wejdą w następne etapy życia.

Dzień dziewiąty i dziesiąty, 14 i 15 lipca.



Dzisiaj tematem dnia było studio nagrań. Kiedy jedziemy do studia, oznacza to zbliżający się nieuchronnie koniec turnusu. Jeszcze kilka wspólnych dni przed nami, ale już musimy kończyć rozpoczęte projekty. Jednym z nich są układy taneczne (jutro ostatnie zajęcia a w poniedziałek pokaz). Z tańcami jest dziwnie, w ubiegłym roku, na pierwszym turnusie wystąpił tak silny opór ze strony kilkorga dzieci, że zwątpiliśmy w pomysł, który wydawał się nam dobry. Później było o wiele lepiej, aż do ich entuzjastycznej akceptacji ze strony uczestników ostatniego turnusu. Teraz jest podobnie, niektórzy kręcą nosem, a wczorajsze zajęcia, zostały przeciągnięte, przez dzieci, o pół godziny. Adam nie krył radości. Cóż może być milszego dla nauczyciela.
Powróćmy do studia. Nagranie własnej płyty jest dużym przeżyciem, szczególnie że większość dzieci jest oderwana od żywej muzyki (żywa muzyka została uśmiercona przez muzykę „mechaniczną” dostępną w nadmiarze bez najmniejszych przeszkód) i próby wykonywania jej w najprostszy sposób – śpiewając, często okazują się baaaardzo trudne. Nieprawdopodobnie trudne. Wszyscy wykonawcy otrzymają kopię naszego krążka na pamiątkę.
Wczoraj mieliśmy też podchody, zakończone poszukiwaniem skarbu. Co nim było i gdzie był ukryty można zobaczyć na zdjęciach. Po gorących kilku dniach (woda w basenie ma 29 stopni) ochłodziło się, leje i grzmi. Przez chwilę nie mieliśmy prądu, ale to wszystko nic w porównaniu z wieściami dochodzącymi z Polski. Podobno sierpień ma być gorący i ładniejszy niż lipiec.
Kilkoro dzieci tęskni, jeszcze trzymają się dzielnie, ale wieczorami i w nocy tęsknota zdobywa przewagę a ucieka gdzieś do kąta w ciągu dnia.

czwartek, 14 lipca 2011

Dzień siódmy i ósmy, 13 lipca.

Wczoraj zabrakło czasu na stworzenie wpisu i właściwie nie pamiętam co się działo. To, co na pewno: nie wydarzyło się nic złego, jedno bolące kolano już przestaje dokuczać, mecz został przerwany z powodu zbyt zajadłej rywalizacji, która już nie miała nic wspólnego z grą, wycieczka na Zamek Odrzykoński udała się jak zwykle, domowy komputer stracił łączność ze światem i służy jako maszyna do pisania. A jednak coś pamiętam!
W poprzednim wpisie obiecałem wrócić do wątku, który przerwałem. Dzieci, które do nas przyjeżdżają, wychowują się zazwyczaj w Warszawie, w warunkach wielkomiejskich lub podmiejskich. Otoczenie naszego domu trudno nawet nazwać wsią, gdyż jest to samotny dom, pozbawiony sąsiedztwa, otoczony lasem, sadem i polami. Czyli osobniki typowo miejskie wrzucone są w obce im środowisko. Zazwyczaj nie potrafią się w nim poruszać, niewiele widzą z otaczających ich zjawisk, słabo korzystają z proponowanych zajęć. Kiedy wychodzą na zajęcia plenerowe (niewiele jest innych) off albo inny antyinsekt jest deską ratunku, która ma ich chronić przed całym złem atakującym z nieba , ziemi i powietrza.Ta nieporadność i uciekanie do znanych sobie warunków (np. siedzenie w zamkniętym pokoju, w wolnych chwilach podczas pięknej pogody) zawsze mija wraz z ilością czasu spędzonego u nas. Kontrastem dla nich jest zachowanie dzieci, które przyjeżdżają do nas po raz drugi, trzeci , czwarty…. Rekordzistka była siedemnaście razy. Wskakują w Piekło, jak ryba w wodę, słyszą ptaki, zauważają zachody, mgły w leśnych kotlinkach, pajęczyny z rosą. Nie jęczą, gdy trzeba iść na wycieczkę – są u siebie pod każdym względem. Nie będę dalej rozwijał filozofii, co w życiu ważniejsze, bo mógłbym być posądzony o co najmniej dziwactwo, ale cieszmy się z tego „urlopu od cywilizacji”, który mają nasze pociechy.
A co wydarzyło się dzisiaj? W taki upalny, letni dzień był basen, tańce, zabawy w lesie, ognisko, karaoke. Jeszcze teraz( 22.24) słyszę, że w saloniku na dole ktoś po cichu ćwiczy „Małgośkę” przed nagraniami w studiu pojutrze.

poniedziałek, 11 lipca 2011

Szósty dzień, jedenasty lipca.


Moje pomocnice gdzieś „wcięło” i znowu piszę sam.
Wspominałem o wykorzystaniu zdolności otaczających nas osób, aby rozwijać w dzieciach szerokie spojrzenie na świat. Dzisiaj była okazja do następnej prezentacji ciekawego tematu. Dominik, który jest na tym turnusie jednym z opiekunów (oficjalnie – wychowawców, ale źle mi się to słowo kojarzy), studiuje leśnictwo. Zna się na wszystkim co zielone. Dzisiaj, podczas wędrówki po lesie, miał okazję odkryć nieco leśnych tajemnic przed naszą gromadką. Jednym z ciekawszych ,według mnie, zadań było zbieranie grzybów – „jak leci”, a następnie identyfikowanie ich z pomocą atlasu. Dowiedzieli się przy okazji o mikoryzie, pochewkach, sporofitach (czy jak im tam) i wielu innych zjawiskach tętniących wokół nas, a niezauważalnych jeśli się nie przyklęknie w trawie i nie przyjrzy im z bliska. W ten sposób wszedłem na drugi wątek - o nim jutro, bo właśnie pojawiła się jedna z pomocnic.

…która bezpardonowo wcięła się w wypowiedź Pana Erwina. Cóż, z punktu widzenia uczestników wyglądało to nieco inaczej. Pierwsze słowo które mi się kojarzy minionym dniem – harówka. Osobiście padam na klawiaturę (i to dosłownie!) więc nie ręczę za wzorową formę wpisu. Po przejściu przez zakleszczone góry, przeczołganiu się przez zapajęczone jaskinie i powrocie przez pełen grzybów las, miałam szczerą ochotę położyć się na trawie (ewentualnie wskoczyć do basenu) i nie robić absolutnie nic do końca dnia. Tymczasem czekało nas jeszcze sortowanie i opisywanie grzybiej zbieraniny (co wcale nie było proste!). Chwila oddechu nastąpiła jedynie po obiedzie. Potem jednak, jak zwykle- tańce i ćwiczenia. Starsza grupa w pocie czoła doskonaliła sambowe pląsy, zaś młodsza, także z nie lada wysiłkiem, ćwiczyła pod czujnym okiem NKPZ. Po podwieczorku nastąpiła zmiana – po której chyba wszyscy czuli się zmęczeni niczym Spike po kilkugodzinnej gonitwie za tyrolką. Następne w planie było karaoke (podczas którego autorka wreszcie zaopiekowała się swoim zaniedbanym instrumentem), oraz film, który, sądząc po panującej tu ciszy, trwa do tej pory. A co najdziwniejsze, mimo iż miniony dzień był do tej pory jednym z aktywniejszych– był także jednym z najlepszych.
Michalina.

Piąty dzień, niedziela 10 lipca 2011



W niedzielę wstajemy później i dzień spędzamy na większym luzie niż w tygodniu. Zajęcia dobieramy tak aby siły naszych dzieci zregenerowały się przed następnymi dniami. Czyli staramy się nie eksploatować ich fizycznie. Często ten dzień jest „pułapką”, w którą wpadamy, jako opiekunowie i z leniwego dnia robi się coś przeciwnego. Dzisiaj tak właśnie się stało. Daliśmy dzieciom do wyboru, co chcą robić i tematy posypały się jak z rękawa. Rano był kościół, później basen, malowanie na szkle, szycie na maszynie, tyrolka, karaoke, gimnastyka dla „wybrańców”, trampolina i najważniejsze – koncert w wykonaniu Zosi i Michaliny. Jak na jeden dzień (wolny od zajęć) dość dużo.
Zrobiło się upalnie i bardzo parno. Po wielu dniach opadów, taka temperatura robi nam saunę, która daje się we znaki. Ale wolę saunę niż zimny prysznic.

Dzień czwarty, sobota 9 lipca

Udało mi się znaleźć pomocnice do pisania bloga. Nie podpisały się, ale sobotni wpis jest autorstwa Michaliny i Zosi. Obie dziewczyny sumiennie, codziennie przez dwie godziny grają (skrzypce i fortepian), wykorzystując wakacje także jako czas pracy. Oddaję im głos.
Jak zwykle zerwaliśmy się (a raczej – zostaliśmy zerwani) z łóżek z samego rana, aby medytować przy tybetańskich wirach empatyzując się z naturą. Nie udało nam się odzyskać pełnej równowagi wewnętrznej przed śniadaniem, jako że w naszych pokojach panował istny kipisz, a komisja czystości zacierała ręce… po rzezi niewiniątek, wśród płaczu i zgrzytania zębów, optymizmem napełniły nas zajęcia taneczne, gdzie dawaliśmy upust emocjom w rytm Samby, Rumby, Zorby oraz Poloneza. Następnie, po drugim śniadaniu, kolejna grupa poszła ćwiczyć niełatwą zdolność koordynacji ruchów, a my wykorzystaliśmy efektywnie czas, bycząc się na boisku. (W przypadku autorek tekstu była to chwila na ćwiczenie gry na instrumentach). Po obiedzie starsza grupa podziwiała malownicze, zielone doliny z lotu ptaka, ze Spajkiem u stóp (który chętnie owe stopy podgryzał, jeśli tylko nadarzyła się okazja) . W tym samym czasie młodsza grupa (której szczerze współczuliśmy) dostawała wycisk od Naszej Kochanej Pani Zosi (NKPZ). Podwieczorek okazał się chwilą niezwykle podniosłą, gdyż obchodziliśmy 11 urodziny Mateusza. Następnie doszło do zamiany ról i zaczęliśmy współczuć samym sobie, gdy nasze czule wypielęgnowane - przez więzienie zwane szkołą - skoliozy, przykurcze i inne schorzenia były brutalnie, acz skutecznie zwalczane. Po kolacji zebraliśmy się przy ognisku, aby zakończyć dzień wspólnym śpiewem oraz zabawami związanymi z plującymi sprzętami AGD. Potem poszliśmy spać.

piątek, 8 lipca 2011

Trzeci dzień, piątek 8 lipca.



Znowu jemy na zewnątrz, to znaczy że pogoda pozwala cieszyć się latem – tak chciałem zacząć i nic więcej nie dodawać na temat pogody, ale wieczorem spłatała nam psikusa i ściągnęła nad okolicę rozległą burzę trwającą cztery godziny. W ten sposób zamiast jeździć na tyrolce, co było zaplanowane i obiecane, siedzieliśmy w uprzężach czekając na koniec burzy. Dopiero po kolacji rozpogodziło się na tyle, że mogliśmy chwilę potyrolkować.
Rzadko spotykanym zjawiskiem jest, że dzieci padają do łóżek przed 22.00 a tak właśnie było dzisiaj. Zazwyczaj to my słaniamy się próbując dorównać w aktywności podopiecznym. To chyba zasługa naszej tyrolki. Podejście na start, przejście wiszącego mostu, zjazd, powrót na górę i jeszcze raz to samo jest „samograjem” wymagającym dużo wysiłku. Emocje związane z zabawą każą zapomnieć o zmęczeniu, które się jednak pojawia na koniec.
Szukam chętnych do pisania bloga. Na razie nikt się nie zgłosił, ale znając dzieci, jutro będą chętni.
Nie udało się uniknąć zatargów pomiędzy dziećmi. Ale wszystko idzie w dobrą stronę, więc nie rozwijam tematu. Zrobię to jak będzie trzeba.

czwartek, 7 lipca 2011

Pierwszy dzień drugiego turnusu, 6 lipca.



Tego dnia było niewiele – przyjechaliśmy o 21.30 – więc tylko dwie i pół godziny. Wciąż w ulewnym deszczu przywitaliśmy Piekło. Przejdźmy zatem od razu do drugiego dnia, czyli czwartku. Przed południem poświęciliśmy sporo czasu na sprawy organizacyjne, których omówienie bardzo ułatwia pobyt dzieciom i nam a później wszystko zaczęło nabierać tempa i koniec dnia był już „normalny”.
Powinienem zacząć od najważniejszej informacji – zaświeciło słońce i zrobiło się ciepło, jeszcze nie gorąco, ale letnio i przyjemnie. Tylko woda chlupiąca pod nogami przypominała o „tygodniówce”, którą przeżyliśmy. Właściwie to zacząłem zauważać dobre strony deszczowej pogody. Na przykład, od tygodnia nie musiałem nalewać wody do psiej miski stojącej przed domem – nie nadążał wypijać.
Jest już właściwie noc – cisza od pół godziny. Dobranoc i Wam.

Ostatni dzień pierwszego turnusu.

Pierwszy turnus za nami. Myślałem, że będzie jakiś wielki finał, super wpis, ostatnie zdjęcia, a tymczasem w zamieszaniu turnusowozmianowym nie było czasu na to wszystko. To znaczy wszystko było: pokaz układów tanecznych, sprawdziany gimnastyczne, zbiorowe zdjęcia w obozowych koszulkach, podsumowanie konkursu czystości (słoiki miodu dla najlepszych), pożegnania.
Rano podjechał mały autobus, do którego w strugach deszczu zapakowała się cała gromadka i pa pa…
Do następnego razu!

wtorek, 5 lipca 2011

Dwunasty dzień, 4 lipca.



Śpieszymy się żeby zdążyć przed wyjazdem z rozpoczętymi projektami. Pierwszy znalazł finał w studiu nagrań – po wielu próbach w ciągu ostatnich kilku dni, dzisiaj nagraliśmy płytę. Do oceny w domu. Drugi kończymy jutro. Będą to układy taneczne przygotowane jako finał naszego kursu tańca – oby nie lało! Jutro też podsumowanie osiągnięć korekcyjnych: testy, zdjęcia, sprawdziany.
Zimno, szaro, buro, mokro – to za oknem. A popatrzcie na zdjęcia. Dzieci siedzą wśród kolorowych szmatek, coś wyczarowują przy ciepłym świetle lampki. Ciekawe co to. Co można uszyć na maszynie mając tak mało lat? Nieważne co, ważne, że tworzą, rozbudzają wyobraźnię i przetwarzają na materialny efekt. Z wszystkich zajęć , jakie znam, to zjawisko uważam za najcenniejsze. Pisałem o tym rok temu? Cóż, wciąż tak uważam.

niedziela, 3 lipca 2011


Dzień jedenasty, 3 lipca
Niby niedziela a tak się jakoś narobiło, że w niczym jej nie przypominała. Owszem, rano był kościół dla grupki chętnych, ale zaraz potem mieliśmy pokaz i zajęcia zapoznawcze z capoeiry. Ledwo zdążyli z obiadem a już mieliśmy nowych gości – grupę młodych ludzi muzykujących amatorsko, którzy zaprezentowali mały koncert. Jeszcze trochę zabaw muzycznych, kolacja, ćwiczenie piosenek przed jutrzejszym studiem nagrań i zrobiła się cisza nocna. Jeśli do tego dodamy szycie na maszynie, to okaże się, że był to bardzo aktywnie wykorzystany dzień, a wszystko, niestety, pod dachem. Pomimo porannych rozjaśnień, wczesnym popołudniem niebo zasnuło się chmurami i pada, pada, pada…






Dzisiaj na również znaną i prostą melodię (do zgadnięcia, odpowiedzi jak ostatnio prosimy o pisanie w komentarzach) napisaliśmy nową piosenkę:
„Piekielne – ludki”
My jesteśmy z Piekła ludki (hop sa sa x2)w Odrzykoniu nasze budki (hop sa sa sa sa)
Jemy lody i lizaki (hop sa sa x2) nie podskoczą nam chłopaki (hop sa sa sa sa)
Gdy ktoś tęskni no i szlocha (hop sa sa x2) zaraz Rafał go ukocha (hop sa sa sa sa)
Chociaż w Piekle nie mieszkamy (hop sa sa x2) to diabelskie minki mamy (hop sa sa sa sa)
W piłkarzyki z kadrą gramy (hop sa sa x2) no i zawsze wygrywamy (hop sa sa sa sa)
My jesteśmy małe diabły (hop sa sa x2) które w nocy loda zjadły (hop sa sa sa sa)
My jesteśmy małe dranie (hop sa sa x2) i żyjemy w bałaganie (hop sa sa sa sa)
Co dzień filmy oglądamy (hop sa sa x2) i na sali zasypiamy (hop sa sa sa sa)
Jest też z nami Krysia mała (hop sa sa x2) co dziś rano nie płakała (hop sa sa sa sa)
Pan Mateusz Krosno-ludek (hop sa sa x2) dziś nie zrobi nam pobudek (hop sa sa sa sa)
Pani Zosia dziś zaspała (hop sa sa x2) i humorek kiepski miała (hop sa sa sa sa)
Wszyscy w Crocsach wciąż chodzimy (hop sa sa x2) a traperów nie trawimy (hop sa sa sa sa)
Bardzo męczyć się lubimy (hop sa sa x2) i lenistwa nie znosimy (hop sa sa sa sa)
Na maszynie wciąż wisimy (hop sa sa x2) ale klęków nie lubimy (hop sa sa sa sa)
Tutaj w Piekle wciąż być chcemy (Hop sa sa x2 )nie ma przy tym żadnej ściemy ( hop sa sa sa sa HEJ)


Jula i Tosia ;)

Dzień dziesiąty, 2 lipca




O pogodzie szkoda pisać- wszyscy wiedzą, że w Tatrach (które widzimy przez okno przy dobrej widoczności) spadł śnieg i ma jeszcze padać.
Oprócz codziennych działań pojawił nam się nowy temat – krawiectwo. Zuzia zaproponowała zajęcia z maszyną do szycia. Efekty pracy można zobaczyć na zdjęciach obok. Jak widzimy wciągające zajęcie, także dla chłopców. Dzisiaj (już niedziela) ciąg dalszy szycia. Sobotę zakończyła dyskoteka a następnie ukochana cisza nocna.

piątek, 1 lipca 2011

Dzień dziewiąty, 1 lipca.



Coś nam się z datowaniem poprzednich wpisów poprzestawiało. Temperatura wieczorem spadła do 9 stopni. Lubię zimę, ale nie na początku lipca. Dalej piszą obozowicze.

Dzisiaj po pobudce zobaczyłyśmy, że pada deszcz. No ale mówi się trudno. Cudem zwlokłyśmy się na śniadanie. Po śniadaniu szybko posprzątaliśmy w pokojach i dokończyliśmy pakować się na basen. Po komisji czystości pod dom podjechał bus, który zabrał obozowiczów na pływalnię w Jaśle. Gdy wróciliśmy pani Zosia zaproponowała nam napisanie piosenki, która tutaj zamieszczamy. Jest to wspólna praca wszystkich obozowiczów (szczególnie kochanej pani Zosi ;) ).:
„Hymn z Piekła rodem”
Tu w Piekle kwiaty rosną i piękny jest widok gdy patrzy się na Krosno i wielki górski stok. } x2
W Piekle u pani Zosi „Prostosi” tralala, od rana gimnastyka i prosto chodzić trza. } x2
A nasz Mikołaj Wójcik codziennie kłopot ma gdy wszyscy już wychodzą on w gaciach tralala } x2
Codziennie jest gorąco choć czasem pada deszcz na tańce każdy chodzi bo tańce są the best } x2
A Wawa nic nie jada i tylko z „Puszkiem” gada na PEESIE grają i dużo czasu mają } x2
Pelasia ta niecnota udając grzecznego kota wciąż sika na dywany i robi wielkie plamy } x2
A nasz Mikołaj „Puszek” ma trochę duży brzuszek a kiedy zje wisienki to brzuszek ma już cienki } x2
Na poranny rozruch chodzi tylko Grześ i razem z panią Zosią fajnie kręcą się } x2
A nasze 2 kucharki co przestawiają garnki ziemniaki zasolone a dzieci zagłodzone } x2
A Wawa ma pistolet i strzela nim ha ha uważaj bo zastrzeli i ciebie przy niedzieli } x2
A Szpak wszystko obślinia choć dobry z niego pies szczęśliwych nas uczynia choć czasem warczy też } x2
A Tosia całkiem mała choć wzrostu dużo ma wesoło podskakuje i śmieje się ha ha} x2
A z kiszki 2 potwory wesołe zawsze są gdy trzeba dobrze ćwiczyć to one pierwsze są} x2
A Madzia całkiem prosta choć duży przykurcz ma i strasznie głośno krzyczy gdy szpagat zrobić ma} x2
A nasza Julka mała strachliwa trochę jest tyrolki wciąż się bała bo goniłby ją pies} x2
No a pan Mateusz jak Hannah Montana śpiewa pod prysznicem od rana do rana} x2
A Karolina z Julką na blogu siedzą wciąż jak trzeba iść do łóżka to one piszą post} x2
A nasza cicha Ada spokojna bardzo jest nie można jej rozruszać staramy się na fest} x2
A Natka ciągle śpiewa i nuci pięknie nam a kiedy już wyjedzie to cisza będzie tam} x2
A najmłodsza Basia bardzo dzielna jest i na wycieczki chodzi choć nie ma dżipies} x2
A długowłosy Rafał dziewczynom w oko wpadł ale nic z tych rzeczy dziewczynę swoją ma} x2
Marysia ta z Poznania no trudno mówi się choć nóżkę ma złamaną to dobrze czuje się.} x2
Ola lubi konie, a Ala Asa ma choć nie chcą obie tańczyć to lubię je i ja.} x2
A jest też ta Marysia co kocha wszystkie psy, gdy Spike się do niej zbliży to w oczach ma już łzy.} x2
A z Kaśki niezły diabeł w Piekle dobrze jej podskoki i swawole to właśnie hobby jej. } x2
A Wojtuś, Wojtuś, Wojtuś pięć minut młodszy jest, na skrzypcach grać nie umie i na bębenku też} x2
Pan Erwin i pan Bartek mistrzami Polski są ratować wszystkich mogą ze złamaną nogą } x2
A jest też mały Krystek co niezłe fochy ma, jak nie dostanie loda to zrobi ci „pa pa” } x2
I wszyscy są weseli gdy chodzą tu po wsi a gdy są na tyrolce to Spike ich dogoni} x2
Drodzy rodzice mamy dla was zagadkę: Do jakiej melodii jest napisana piosenka? Czekamy na odpowiedzi w komentarzach.
Karolina, Julia, Rafał, Tosia no i pani Zosia!