poniedziałek, 11 lipca 2011

Dzień czwarty, sobota 9 lipca

Udało mi się znaleźć pomocnice do pisania bloga. Nie podpisały się, ale sobotni wpis jest autorstwa Michaliny i Zosi. Obie dziewczyny sumiennie, codziennie przez dwie godziny grają (skrzypce i fortepian), wykorzystując wakacje także jako czas pracy. Oddaję im głos.
Jak zwykle zerwaliśmy się (a raczej – zostaliśmy zerwani) z łóżek z samego rana, aby medytować przy tybetańskich wirach empatyzując się z naturą. Nie udało nam się odzyskać pełnej równowagi wewnętrznej przed śniadaniem, jako że w naszych pokojach panował istny kipisz, a komisja czystości zacierała ręce… po rzezi niewiniątek, wśród płaczu i zgrzytania zębów, optymizmem napełniły nas zajęcia taneczne, gdzie dawaliśmy upust emocjom w rytm Samby, Rumby, Zorby oraz Poloneza. Następnie, po drugim śniadaniu, kolejna grupa poszła ćwiczyć niełatwą zdolność koordynacji ruchów, a my wykorzystaliśmy efektywnie czas, bycząc się na boisku. (W przypadku autorek tekstu była to chwila na ćwiczenie gry na instrumentach). Po obiedzie starsza grupa podziwiała malownicze, zielone doliny z lotu ptaka, ze Spajkiem u stóp (który chętnie owe stopy podgryzał, jeśli tylko nadarzyła się okazja) . W tym samym czasie młodsza grupa (której szczerze współczuliśmy) dostawała wycisk od Naszej Kochanej Pani Zosi (NKPZ). Podwieczorek okazał się chwilą niezwykle podniosłą, gdyż obchodziliśmy 11 urodziny Mateusza. Następnie doszło do zamiany ról i zaczęliśmy współczuć samym sobie, gdy nasze czule wypielęgnowane - przez więzienie zwane szkołą - skoliozy, przykurcze i inne schorzenia były brutalnie, acz skutecznie zwalczane. Po kolacji zebraliśmy się przy ognisku, aby zakończyć dzień wspólnym śpiewem oraz zabawami związanymi z plującymi sprzętami AGD. Potem poszliśmy spać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz