wtorek, 31 lipca 2012

Ochotnicy do pisania "wyginęli" zatem w telegraficznym skrócie złożę raport:
-tęsknota i bóle brzucha minęły
-zajęcia i plan dnia zrealizowany
-film obejrzany
-burza była wczoraj
-wszyscy śpią zdrowo
-grupa ma duże zdolności artystyczne , duży  apetyt i ładnie śpiewa
ZG

niedziela, 29 lipca 2012

Dzień 4, turnus III Niedziela – jak sama nazwa wskazuje czas wypoczynku od ciężkiej pracy i relaks. Dzisiaj, wyjątkowo mogliśmy spać (aż) pół godziny więcej niż zwykle, chociaż i tak zbudziłam wraz z Zuzą wszystkie dziewczyny przed czasem. Gdy rozpoczęłyśmy pogaduszki, do naszego pokoju wszedł pan Kamil, informując nas, że nie ma dzisiaj ani biegów ani rozruchu i mamy od razu udać się na śniadanie. Po przebraniu się, według ,,instrukcji’’ poszliśmy na śniadanie, które dało nam dawkę energii przed następnym zajęciem. Kolejna wiadomość nas ucieszyła: dzisiaj mieliśmy możliwość wykąpania się w basenie! Po skończonym posiłku, pognaliśmy w stronę swoich pokoi w celu ubrania się w strój kąpielowy i wyjścia na dwór. Dziewczyny jak zwykle zaczęły grywać w kenta, natomiast chłopcy grali w piłkę lub robili fale w basenie  . Po dłuższym czasie dołączyłam do osób pływających i świetnie się bawiłam, nurkując, pływając różnymi stylami oraz pryskając innych wodą z pistoletu wodnego. Jedynym minusem na basenie były muchy końskie, które prawie co chwila nas straszyły lub irytowały. Na szczęście uciekliśmy im i rozpoczęły się zajęcia rehabilitacyjne z panią Zosią. Gdy wykonywałyśmy trudne lub dość wypoczynkowe ćwiczenia, chętne osoby opowiadały kawały, które umilały nam czas. Po skończonych zajęciach, udałyśmy się znów na basen, a w tym czasie chłopcy mieli zajęcia z panią Zosią. Przez całą godzinę opalałyśmy się, chlapałyśmy w basenie oraz grałyśmy w karty, aż w końcu nadszedł czas na obiad, który był pyszny, sama nawet poprosiłam o dwie porcje zupy  Jednak najważniejszym punktem dnia były podchody! Tym razem moja drużyna miała wymyśleć zadania i zostawiać wskazówki. Niektóre pytania były dość podchwytliwe lub skomplikowane, jednak przeciwna drużyna poradziła sobie bezproblemowo. Mieli do zrobienia kilka zabawnych zadań typu: zrobić karocę, tańczyć balet wraz z muzyką, która wydobywała się z ust pani Pauliny, robienie zupy przez krasnoludki z Królewną Śnieżką…Końcowym zadaniem było zaśpiewać dla pani Zosi jakąś piosenkę, lecz przedtem trzeba też zebrać owoce. Po prześpiewanej piosence i walce o grzanki z nutellą, wszyscy się umyli, przebrali się w piżamy i bawili się przy karaoke do ciszy nocnej.  Pisanie: Olga Jankowska Pomoc i towarzyszenie: Ola Marcinkowska Koniec 

sobota, 28 lipca 2012

Dzień 4, turnus III Wraz z moimi współlokatorkami zbudziłyśmy się jak zwykle przed czasem i rozpoczęłyśmy nowy dzień, w którym czekało na nas wiele ciekawych zajęć i zabaw. Najpierw poszliśmy na rozruch, a potem zjedliśmy pyszne śniadanie. W między czasie pan Kamil ogłosił wraz z panią Paul(in)ą zwycięzców konkursu wojny płci. (dziewczyny – chłopcy). Okazało się, że dziewczyny mimo braku mocnych mięśni i zręczności, umieją pokonać chłopców. (Dziewczyny rządzą ! :D) Dostałyśmy nagrodę w postaci lizaków, które musiały nas zachęcić do dalszego zajęcia czyli malowanie na szkle. Większość osób malowała trollface – twarz komiksową, która pokazuje uśmiech, jednak były osoby, które wybierały losowo wzięty rysunek i brały się do roboty. Z początku wydaje się to proste, jednak trzeba mieć cierpliwość (szczególnie gdy farba nie chce wylecieć z tubki). Po dłuższej pracy wszyscy poszli na górę, aby odpocząć, zjeść drugie śniadanie i wysłuchać wykładu pani Zosi na temat dzwonienia do rodziców. Gdy dziecko tęskni i dzwoni co chwilę do rodziców, którzy są oddaleni o 360km , nie nawiąże prawidłowych relacji z oddalonym o metr wychowawcą i nigdy nie zintegruje się z obecnymi kolegami. Gdy pani Zosia skończyła, nasz opiekun – pan Kamil wypytywał wszystkie osoby co chcą robić podczas aktywnego, ciepłego popołudnia. Większość była za tym by iść na basen, jednak okazało się, że woda jest jeszcze za zimna by chociażby zamoczyć w niej nogi, dlatego postanowiliśmy iść za dom i poskakać na trampolinie lub pogadać między sobą. Chłopcy jak zwykle grali w piłkę na trampolinie . Ja natomiast byłam mile zaskoczona spędzeniem tego popołudnia wraz z dziewczynami, które pokazały mi nową grę karcianą – kent. Grałyśmy praktycznie cały czas. Zdarzyło się nawet, że dwóch chłopaków dołączyło do nas ;) . Niestety dobra zabawa szybko mija i musieliśmy wracać na obiad, po którym rozpoczęły się zajęcia rehabilitacyjne z panią Zosią i tańce z panią Moniką. Po podwieczorku rozpoczęły się podchody. Po wybraniu osób do drużyn, musieliśmy odczekać 10 minut, aby przeciwna drużyna zdążyła umieścić zagadki i wskazówki, które czasami okazywały się mylne. Po długim błąkaniu się po lesie musieliśmy wrócić na miejsce obozu, na basen, w którym osoby z przeciwnej drużyny wraz z ich opiekunem – panią Pauliną nabrali pana Kamila, mówiąc, że w wodzie jest kolejna wskazówka. Po dłuższych namowach, udało się go przekonać by wszedł do wody, jednak gdy wyszedł, za karę podbiegł do pani Pauliny i ją przytulił będąc w mokrym ubraniu. Muszę przyznać, że było to dość ciekawe widowisko ;D. Potem skierowaliśmy się do jadalni, na kolację przyrządzoną przez panią Karolinę. Spożyty posiłek dodał nam energii na mecz piłkarski oraz partyjki w kenta. Emocje były duże, że aż dziewczyny (wraz ze mną) piszczały wniebowzięte. Tak naprawdę chłopcy nas zaczepiali udając, że niosą pająka na nasz koc. W końcu nie wytrzymałam, wzięłam bluzę i ganiałam za nimi przez prawie pół boiska, by ich ostatecznie odgonić od nas i spokojnie pograć. Drużyna Mateusza wygrała mecz, a u dziewczyn wygrała Zuzia wraz z Dianą. Przed powrotem do domu, pan Kamil odznaczył (inaczej pochwalił) chłopców, którzy szczególnie wyróżniali się w piłce nożnej oraz niektóre dziewczyny, które także w niej uczestniczyły. Dodatkowo nasz wychowawca założył się z panią Pauliną, że jeżeli strzeli mu gola, cisza nocna zacznie się dopiero od godziny 22:10. Na szczęście nasza faworytka trafiła i wygrała zakład, po czym w końcu wróciliśmy do domu, zmęczeni po całym dniu pełnym wrażeń. Tak oto kończę pisać ten wpis, bo napisałam wszystko co dzisiaj się wydarzyło i uważam, że na dzisiaj już wystarczy  Pozdrawiam moich rodziców, siostry i dziadków, którzy siedzą prawie 500 km ode mnie :D :* Oraz pozostałych rodziców  Pisanie: Olga Jankowska Pomoc i towarzyszenie: Mania Siudek, Kacper Szeląg oraz Olek Gryczka Wszystkim obecnym dziękuje i dobranoc  The end

piątek, 27 lipca 2012

 Dzień Trzeci, turnus III Poranek był trochę inny niż zwykle, gdyż zaczęło się od narzekań typu: bolą mnie nogi, mam zakwasy itp. przez ćwiczenia pana Łukasza, (większość tak uważała ;) ) jednakże nie zniechęciło nas to do pogaduszek i każdy po kolei się budził. Zdecydowałam się wraz z moją koleżanką Zuzą na bieg aż do krzyża. Na podwórku nie było prawie nic widać – była duża i gęsta mgła. Na szczęście dzięki opiece pana Kamila i wniebowziętego psa Spike’go, którzy wskazywali poprawną drogę (no zdarzało się, że Spike często schodził z drogi ;D) bezpiecznie dotarliśmy do krzyża i z powrotem. Zmęczeni i zdyszani skierowaliśmy się do jadalni, gdzie zjedliśmy sute śniadanie, a w trakcie rozstrzygnięto konkurs na najładniejsze rysunki. Wyróżnione osoby dostały po jednym, średnim batonie. Później czekała nas zaskakująca wiadomość: pan Kamil chce z nami iść na dwugodzinną wycieczkę PO ZA las. Niektórzy nie byli zachwyceni tą wiadomością, gdyż byli wykończeni, a inni mieli ochotę zostać i odpoczywać w ten gorący dzień. Niestety z opiekunem się nie dyskutuje – trzeba było przyjąć jego propozycję, spakować plecak, nałożyć górskie buty i ruszyć w drogę. Szliśmy PRZEZ las i po dłuższym czasie dotarliśmy na polanę, na której spędziliśmy miłe chwile grając w ,,Ziemniaka”, ,,Pif-paf”, jedząc drugie śniadanie oraz zgniatając owady (w tym pająki – kosarze [ŚP Fryderyk – były kolega Oli oraz Marietty]). Po dłuższym czasie, dotarliśmy na miejsce, jednak nie nudziliśmy się w pokojach – okazało się, że mamy sporo czasu do obiadu, więc poszliśmy na podwórko, gdzie głównie skakaliśmy po trampolinach, huśtaliśmy się na huśtawkach, na hamakach, rysowaliśmy lub graliśmy w gry PSP. Obiad był pyszny – zjedliśmy krupnik oraz naleśniki, z dwoma dokładkami. CDN Pisała: Olga Jankowska Pomoc w dopasowaniu odpowiednich słów itp.: Ola oraz Marietta 

czwartek, 26 lipca 2012

III turnus 2012

Tego dnia zbudziliśmy się wcześniej niż powinnyśmy. Zaczęło się od razu od pogaduszek i pan Przemysław musiał znów nas uciszać. Noc minęła mi spokojnie, tak jak dla innych choć nie brakowało zaskakujących wiadomości typu, że ktoś chrapie, ten mówi przez sen…Pomimo tych śmiesznych wydarzeń świetnie się dogadywaliśmy i w krótkim czasie ubraliśmy się i poszliśmy na rozruch. W czasie rozgrzewki robiliśmy łatwe ćwiczenia, przy okazji grając w grę, dzięki której łatwo poznaliśmy, starając się zapamiętywać najwięcej imion. Później poszliśmy spożyć śniadanie. Menu było ogromne: kanapki z szynką, pomidorem, nutellą oraz płatki z mlekiem. Jedząc, pan Kamil przygotował nam tablice z regulaminem, po czym zaczął tłumaczyć poszczególne punkty na temat zachowywania się podczas obozu. Po zakończeniu poszliśmy w kierunku swych pokoi w celu sprzątnięcia rzeczy przed komisją czystości. Dostaliśmy 15 minut przerwy na odpoczynek przed zabawami integracyjnymi w sali gimnastycznej. Śmiechu było co niemiara, niestety zdarzył się wypadek - pewna koleżanka przez przypadek zbiła sobie rękę, ale całe szczęście otrzymała szybką pomoc i w sumie nic się nie stał. Potem w ciągu kilku minut zjedliśmy drugie śniadanie i wróciliśmy do pokoi, by odpocząć przed kolejnym zajęciem. Z wielkim zapałem ruszyliśmy na dół, do jadalni, gdzie czekały już przygotowane kartki i kredki i ołówki. Chwilę później dowiedzieliśmy się, że mamy narysować na kartce wylosowanego obozowicza, a za pomyślny rysunek dostanie się nagrodę, więc każdy wziął się do pracy, w między czasie wywołane osoby szły na zdjęcia, aby porównać końcowe postępy naszych ćwiczeń podczas tego turnusu. Po naszym artystycznym zapale,szybko zaczęliśmy rysować portrety. Pisały bloga: Ola, Lidka i Marietta. Skończę opowieść , bo dzieci już odpadły ze zmęczenia. Po obiedzie były tańce i gimnastyka. Zmiana grup nastą piła po podwieczorku. Potem kolacja , mycie i film na dobranoc. Rytm dnia jest bardzo dokładnie określony i tylko w niedzielę rano jest trochę luzu i wyjście do kościoła. Rodziców proszę o umawianie się na telefony po śniadaniu ok 9.30 , później jest trudno wygospodarować czas na szukanie komórek.ZG

wtorek, 24 lipca 2012

Drugi turnus dobiega końca. Wczoraj była wycieczka do Krosna i do studia nagrań. Powstała następna świetna płyta, taka prawdziwa z żywą muzyką grającą w duszy. Dziś końcowa terapia i zdjęcia postawy. Codzienna praca dzieci jest udokumentowana . Pan Adam zakończył spotkania taneczne wdzięcznym pokazem dwóch układów tanecznych. Jak to możliwe, żeby tyle się nauczyć w dwa tygodnie? Pakowanie i mycie dokładniejsze niż zwykle, aby rodzice łatwiej rozpoznali swoje pociechy. A teraz wspólne oglądanie zdjęć zamieszczanych na blogu. To telegraficzny skrót wydarzeń. Dwie dziewczynki wyjechały rano ze względu na ból gardła. Wróciła piękna pogoda, która żegna dzieci. Zbliża się połowa wakacji. Jutro ok 14( mam nadzieję że punktualnie) powitają dzieci stęsknionych rodziców. ZG

poniedziałek, 23 lipca 2012

Niedziela!!!

Niedziela, jak sama nazwa wskazuje -"nie działać",jest dniem odpoczynku od gimnastyki i zajęć tanecznych oraz plastycznych. Po śniadaniu mała grupka poszła do kościoła. Proszę zwrócić uwagę na słowo "poszła". Kościół jest we wsi, w odległości ok.3 km. Powrót był już samochodem. Czasem po entuzjastycznym zgłoszeniu się wielu ochotników wzięcia udziału we Mszy Świętej po słowie "iść" zostaje niewielka liczba tych co są gotowi na pokonanie takiego dystansu. Z mojego, terapeutycznego punktu widzenia,chodzenie jest warunkiem przywrócenia fizjologii miednicy. Tak trudno w obecnej rzeczywistości pozwolić sobie na codzienną porcję ruchu ...Zatem nie dziwi mnie niechęć dzieci do chodzenia i biegania. One tego po prostu nie znają. Następną niedzielną zakamuflowaną porcją znienawidzonego chodzenia jest tyrolka.Zjazd na linie przez całą dolinę jest wielką frajdą i sprawdzianem lęku wysokości ale wiąże się nieodzownie z powrotem pod górkę. Nasz pies jest mistrzem w bieganiu tam i z powrotem pod nogami zjeżdżających .Potem ledwie chodzi i leży jak nieżywy przez dwa dni.Dzieci zaś nie, ale zasypiają lepiej i szybciej. Mieliśmy tez odwiedziny rodziców. Pogoda dopisała. Teraz jeszcze słychać śpiew trenujących na jutrzejsze nagranie. Dla mnie nie ma znaczenia czy jest to czysto czy nie, liczy się trening przepony. ZG

sobota, 21 lipca 2012

Sobota, 20 lipca 2012 Soboty to fajna rzecz. Pisząc to myślę często o swoich weekendach. Ten czas zawsze przypominał o odpoczynku, swobodzie, radości, ale i porządkach. I tak właśnie dzisiaj było u nas. Dzień jak zwykle rozpoczął rozruch, po którym nastąpiła uczta głodomorów. Inaczej sformułować tego nie potrafię. Nie mogę wyjść z podziwu do tych brzuszków, które tak dużo wcinają… Mam dziwne dejavu… Czy ja już kiedyś o tym nie wspominałem? „ Podniebne podróże ” – tak mógłby brzmieć nagłówek dzisiejszych zajęć plastycznych. Pani Paulina pokierowała szkółką sklejania modeli i tak przez długi czas skupialiśmy się na projektowaniu, klejeniu i ulepszaniu naszych samolocików. Były i dwie rakiety, który swój debiut zaliczyły tuż przed dobranocką. Odbył się mini-pokaz i tym razem, jak to zwykło być duma nas rozpierała. W przerwie między zajęciami plastycznymi konsumowaliśmy posiłki. Przecież bez tego ani rusz, szczególnie z taką grupką. Nowa reklama danio i postać Głodomora to idealna propozycja dla nas. Pogoda zwykła płatać nam figle. Stąd mamy na zmianę deszcz, słońce i silne podmuchy wiatru. W tym czasie dbamy o to, by nasze dzieci miało coś ciepłego na sobie jak i zaopatrujemy ich w gorącą herbatę. ( Brzmi nieco jak opis zimowiska w Piekle, ale niestety tak właśnie jest… ) Porządki w pokojach staramy się utrzymywać na bieżąco, niemniej dokładność dzisiejszych prac przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Ślicznie, niczym w 5 – gwiazdkowym. I znów powód do dumy. Pan Adam – instruktor tańca – bardzo chwali sobie pracę grupy jak i jej zaangażowanie. Stąd też powstają układy tańca towarzyskiego jak i nowoczesnego. Cała gama, mówię szczerze! Nie zabrakło opieki naszej kochanej pani Zosi, która czule zadbała o to, by dzieci i dziś trochę poćwiczyły. Rezultaty widać natychmiastowo. Pod wieczór zdecydowaliśmy się zagrać w siatkówkę, w końcu świeże powietrze jest nam tutaj serwowane w tonach, dlatego korzystamy pełnymi garściami. Wieczorem kolacja, mycie, kontrola czystości i mała dyskoteka. Zabawa z początku cicha, z czasem zamieniła się w istne szaleństwo. Maluchy zasnęły nieco szybciej, zmęczone, ale szczęśliwe. Jutro niedziela, odpoczynku ciąg dalszy…

piątek, 20 lipca 2012

Piątek, 20 lipca 2012 Dzieci czują się już jak u siebie. Rodzinna atmosfera towarzyszy nam także podczas porannej pobudki. I to cieszy… Maluchy coraz chętniej pomagają sobie nawzajem w porządkowaniu łóżek jak i przygotowaniu do pierwszego punktu dnia. Rozruch to nieodłączny element każdego poranka. Kilka wdechów i wydechów, parę skłonów i przysiadów tak ćwiczy I grupa, ta II zawsze biega. O posiłkach nie wypada już pisać, może tylko tyle, że pani Zosia nie nadąża za dokupywaniem produktów tak bardzo przez wszystkich upragnionych. Zajęcia plastyczne z panią Pauliną skupiły się dziś wokół produkcji okładek na płytę, która swój debiut będzie mieć już w najbliższy poniedziałek. Studio, do którego próby już trwają, zaowocuje świetnym materiałem. Jesteśmy tego pewni. Wolną chwilę poświęciliśmy na sklejanie modeli samolotów, co jak się okazało sprawiło wszystkim ogromną frajdę. Ćwiczenia zmierzają ku końcowi, a gołym okiem widać już pierwsze rezultaty. Chociażby proste plecy, o których ciągle przypomina nasza mama – pani Zosia. Podobnie jest z tańcami. Nasza grupa spokojnie mogłaby wystartować w turnieju i z pewnością zdobyła laur. Duma nas rozpiera! Nie zabrakło pierwszej zguby – ipoda Zosi N. (15l.) Cała historia była o tyle kryzysowa, iż domniemanym miejscem zagubienia był las, w którym, dzień wcześniej wędrowaliśmy przez kilka godzin. A więc i spory kawałek terenu do ogarnięcia… Na całe szczęście gadżet został znaleziony w naszym samochodzie. Przecież u nas nic nie ginie, a jak już ginie to i szybko się znajduje. Odpoczynek w tak piękny dzień był dla nas utopią. Gry karciane, książki, trampolina i huśtawki. To właśnie tym się zajęliśmy. Wieczorna rekreacja każdemu przypadła do gustu. Mecz siatkówki i piłki nożnej był pełny prawdziwych emocji i rywalizacji. Zasada jest prosta – u nas każdy czuje się zwycięzcą. I ja się tak czuję - jako wychowawca widząc te rozpromienione buźki, nieco zmęczone, ale wciąż szczęśliwe. Paweł już ziewa, stąd i pora na nas...
Czwartek 19 lipca 2012 Ten dzień minął wyjątkowo szybko… Śniadanie, które zostało spożyte w mgnieniu oka przygotowało nas na pieszą wędrówkę. Wyruszyliśmy na naszą pierwszą wyprawę, a jej celem był Zamek Odrzykoński. Pomimo trudu i wielu przeciwności, na miejscu czekał nas piękny wynagradzający wszystko niecodzienny widok. Ruiny zamku pięknie prezentowały się na tle panoramy. Zwiedzanie poprzedziło drugie śniadanie. Nie zabrakło sklepu z pamiątkami i serii udanych zdjęć. Wracaliśmy samochodem, co by nieco zaczerpnąć luksusu. W domu czekał na nas przepyszny obiad. Żurek podany z jajkiem i pizza. W końcu czwartek. O dokładkę prosił każdy! Większość tak się najadła, iż godzina przerwa poobiednia okazała się być za krótka. Potem nastąpiły już rutynowo: ćwiczenia i tańce. Złapała nas mała burza, co zmusiło nas do zmiany miejsca prowadzonych zajęć. Kolacja i kolejna rewelacja – zapiekanki z masą dodatków, pyszne gorące bułeczki z konfiturą i leczo. Ah ta pani Tereska, jak ona o nas dba. Po tak ciężkim dniu jedyną formą aktywności wieczornej mógł już tylko pozostać film. Wszyscy już śpią… Pora i na nas.

czwartek, 19 lipca 2012

18 lipca, środa Zmęczenie daje o sobie znać, nasze małe potworki już leżą w swoich łóżkach. Bajka dotąd czytana tak długo, dziś swój rozdział zamknęła już na pierwszej stronie. Początek dnia, nieco chłodny – lekki rozruch, mały sprint i pełne talerze jedzenia. Jak już wspominałem, apetyt rośnie z dnia na dzień. A przy śniadaniu? Niespodzianka! Odwiedził nas Sanepid. Mała kontrola na początek dnia obudziła tych, którzy jeszcze zasypiali nad talerzem. Dzieci stanęły na wysokości zadania. Schludnie posprzątane pokoje, zaścielone łóżka i brak powszechnie zwanego „ nieporządku ” sprawiły iż test zdaliśmy na ocenę pozytywną. Następnie pani Paulina zaserwowała dzieciom zabawę w postaci malowania na szkle. Myślę, że ten element powoli staje się tradycją wakacyjnych przygód w Piekle. Co powstało? Niesamowite arcydzieła. Od mini – portretów po krajobrazy i abstrakcje na miarę Picassa. Praca wymaga poświęceń. Nasze maluchy pobrudzone, spędziły długie chwile w łazience, gdzie pod okiem pana Przemka skrupulatnie pozbywały się pozornie niezmywalnej farby. Pani Tereska po raz kolejny zaskoczyła dzieciaczki. Przygotowała pyszną zupę neapolitańską i nóżki z Kentucky. Deser doprawił o wniebowzięcie. Jabłka zatopione w masie budyniowej i polane wybornym sosem były niczym wisienka na torcie. Rehabilitacja to ważna sprawa i jak mówi nasza Zosia – „ dała w kość ” Maluchy robią duże postępy i rezultaty już niedługo będzie można zaobserwować. Ćwiczenia taneczne to czysta przyjemność. Układy, które powstają z dnia na dzień wyglądają coraz lepiej. Wolna chwila i sprzyjająca popołudniowa pogoda pozwoliły na małą wycieczkę do lasu. Nie obyło się bez zabaw i radosnej atmosfery. Kleszcza nikt nie złapał. Oczywiście rozegraliśmy wieczorny meczyk na naszym boisku i tuż po kolacji zakończyliśmy dzień wspólnym turniejem Familiady. Rodzinnie się u nas robi, coraz cieplej…

środa, 18 lipca 2012

17 lipca 2012 Kolejny dzień naszego egzystowania w tym cudownym miejscu zakończył się dokładnie przed momentem. Dzieci szczęśliwe i spełnione zasnęły w swoich łóżkach. Wróćmy jednak do początku… Po rześkiej pobudce i porannym rozruchu dzieci zawitały w jadalni. Ich apetyt rośnie z dnia na dzień i sam niedowierzam, że nie trzeba ich specjalnie namawiać na kolejną porcję smakowitego „ amu ” Nasze małe potwory tak bardzo rozkochały w sobie teatr… Nie byliśmy w stanie im odmówić. Przygotowaliśmy kolejną porcję warsztatów. Starsza grupa odbyła warsztaty z emocji. Towarzyszył smutek, łzy ale i prawdziwe oczyszczenie. Myślę, że każdy z nich zawalczył o marzenie, uświadomił sobie, co tak naprawdę go blokuje i spróbował tę przeszkodę pokonać. W tym samym czasie młodsza grupa rozwijała swój talent aktorski, szlifując go pod okiem pani Pauliny. Śmiech towarzyszący ćwiczeniom dało się słyszeć, aż pod Zamkiem Odrzykońskim… Popołudniowy obiad spożyliśmy w lekkim stresie. Każdy rozmyślał o nadchodzącym przedstawieniu, który swoją premierę miał mieć wieczorem. Najpierw jednak nastąpiły tańce i rehabilitacja, nieodłączny element naszych obozowych przygód. Próba generalna i wszyscy już stoją na scenie. Przedstawienie pora zacząć! Historia o Piekle, tym prawdziwym, o relacji łączącej organizatorów naszego wypoczynku jak i samej kolonii i to wszystko w formie kabaretu nie z tej ziemi. Tym razem śmiech było słychać daleko za zamkiem. (Czy przypadkiem i u Was nie dała się słyszeć fala radości, którą zaserwowała nam szczególnie pani Zosia jak i jej małżonek?) Konaliśmy, inaczej tego nie nazwę. Wszyscy jak makiem zasiał. Jedne po drugim. Mordki kochane tak się cieszyły… Dla nas, którzy to przygotowywali była to najpiękniejsza chwila i wielki powód do dumy. Warto… dla takich chwil, warto! wych. Kamil i Paweł.

wtorek, 17 lipca 2012

Problemy z internetem i niezamieszczony o czasie wpis z niedzieli.

Niedziela 15 lipca Pobudka pół godziny później, czyli o 9.00, jest zawsze w niedzielę. Później jest też śniadanie, dzięki czemu można dłużej zostać w łóżku. Staramy się aby tego dnia dzieci miały więcej swobody i mniej zajęć, ale nie do końca jest to możliwe. Część uczestników walczy z wadami postawy (niekiedy bardzo poważnymi) i muszą ćwiczyć codziennie. Bardzo dużo czasu poświęciliśmy dzisiaj na wspólne zabawy. Sprzyjała temu pogoda z przelotnymi opadami. Jak to czasem bywa, pojawiły się pewne problemy natury „międzyludzkiej”. Należało rozwikłać i zrozumieć sytuację, pomyśleć jak rozwiązać problem i zrealizować plan. Myślę, że udało się odzyskać lekko naruszoną równowagę w grupie młodszych chłopców. Były przeprosiny, podawanie rąk i wszystko powinno być już dobrze. Z lepszych wiadomości : chora wróciła do nas oraz przyjechała Karolina kilka dni spóźniona – prosto z innego obozu. Zawsze w niedzielę, zainteresowane osoby idą do kościoła a po mszy do sklepu, gdzie wykupiono cały zapas chipsów. Moi blogowi pomocnicy dawno już śpią a patrząc na ich wczorajszą aktywność pisarską, nie byłoby z nich wielkiego pożytku. Zbyt dużo dzieje się dookoła.

poniedziałek, 16 lipca 2012

Poniedziałek – 16 lipca Poranek numer pięć. Zatem wszystko powinno być na piątkę, czyż nie? I taką notę jako wychowawca stawiam naszym dzieciaczkom. Piszę do Was drodzy rodzice i dziadkowie oraz wszyscy Ci, którzy zaglądają na naszego bloga, by pochwalić Wasze pociechy. „ Theatre day ” – takie hasło wtórowało dzisiejszym przygodom naszego Piekielnego obozowiska. Każde dziecko miało za zadanie wymyślić postać i odgrywać jej rolę przez cały dzień. Tudzież na śniadaniu zjawiła się śmietanka wybitnych, znanych i cienionych muzyków, aktorów oraz piłkarzy. Nie zabrakło również oryginalnych przebrań rodem z szykownych salonów wyższych sfer jak i wręcz przeciwnie… Śniadaniu wtórował śmiech, świetna atmosfera i przyśpiewki. Pani Tereska – nasza kucharka była wniebowzięta. Nasze maluchy wymyśliły specjalnie dla niej oryginalną piosenkę zachęcającą do wydania posiłku. Opóźnień - nie było. Następnie odbyły się warsztaty teatralne, które zachęciły nas wszystkich do odkrycia i pokazania swoich emocji. Od płaczu i łez po ogromną radość – bo tak właśnie było. Sam jako organizator bacznie przyglądałem się dzieciom i widziałem jak z zapałem odgrywały powierzone im role, a to były dopiero ćwiczenia… Pogoda po raz kolejny wypłatała nam figla i zaserwowała nam mocny deszcz i zimne podmuchy wiatru. Nasze potworki zawsze wtedy ubierają coś cieplejszego i posiłki staramy się spożywać w jadalni, wewnątrz domu. Po zjedzeniu obiadu składającego się z uwielbianej powszechnie zupy pomidorowej i pysznych pierogów, przystąpiliśmy do ćwiczeń i tańców. Pan Adam z Panem Łukaszem przejęli ster. Statek nie zatonął. „ Męczące, ale jednak potrzebne ” – mówi Paweł R. (17l.), najstarszy uczestnik naszej kolonii. Oczywiście był też czas na małe leżakowanie. W tym czasie pogoda nieco się polepszyła pozwalając nam na chwilę odpoczynku na świeżym powietrzu. Kolacja i podwieczorek były już tylko formalnością. Dzień zakończyła wspólna zabawa na boisku. Dzieci jednak kochają swoje łóżka – tulą je niczym swoje przytulanki… wych. Kamil i Paweł - kapitan Paweł.

sobota, 14 lipca 2012

Sobota 14 lipca Powoli wchodzimy w normalny rytm zajęć. Już wszyscy prawie wszystko wiedzą, zaczynają czuć się pewniej. My też już wiemy czego się po kim spodziewać. Większość dzieci jest nam znana i one też mają najmniejszy problem z odnalezieniem się w znanym sobie miejscu i wśród znanych sobie osób. Z pierwszych obserwacji wynika, że dość ciężko ich „wystartować” do zabawy, ale jak już załapią to wszystko idzie bardzo dobrze. Może to jeszcze zbyt wcześnie aby byli bardziej zgraną grupką. Osoby, które mają z nami kontakt od lat, zauważyły zapewne, że nie dobieramy grup pod względem wieku. Takie próby były, ale okazały się trudne w realizacji i nic z tego nie wyszło oprócz zamieszania przy kompletowaniu list uczestników. Tak więc zdajemy się na przypadek, zarówno jeśli chodzi o wiek, jak i płeć. Czasami bywa i tak, jak na poprzednim turnusie, że mamy dwudziestkę dziewcząt i dwóch chłopców. Na początku byli nieco zagubieni, ale pod koniec zaczęli już korzystać z sytuacji, w którą rzucił ich okrutny los. Zróżnicowanie wiekowe, pozornie kłopotliwe - choćby przy organizacji zajęć – jest bardzo korzystne dla ogólnej równowagi panującej w grupie. Jeśli wyobrazimy sobie rodzinę, w której trzeba zapanować nad dziesiątką dziewczyn w wieku 13 – 15 lat, to ja współczuję rodzicom, których taki dopust by dotknął. Żeby nie być tendencyjnym, to samo trzeba napisać o drużynie dwunastoletnich chłopców. Plaga! Inaczej układają się sprawy gdy np. burza hormonalna dotyczy tylko dwóch dziewcząt a ADHD trzech chłopców. Nad tym potrafimy zapanować. Wspomniałem o rodzinie – ten model obozu próbujemy realizować i bardzo często udaje się doprowadzić do takich wzajemnych relacji, jakie powinny cechować kochające się rodzeństwo. Jeśli drogi czytelniku (ktoś to czyta?) uważasz , że piszę o rzeczach mało istotnych , to zapewne masz racją. Wymyślam tematy, żeby było o czym pisać. Odnośnie tego co robili, co jedli, czy im smakowało itd. Nie piszę licząc na to, że uda mi się upolować jakąś ofiarę i nakłonić ją do tej pracy . Blog pisany przez dzieci byłby bardziej wnikliwy „od dołu” a jeśli coś trzeba by uzupełnić, to zawsze to zrobię. Wymyślanie tematów świadczy jeszcze o jednym – nic złego się nie dzieje. Nasza chora została zabrana do domu, ale ponieważ pochodzi z tych stron, było to najlepsze wyjście. Wróci do nas niebawem. Z najbardziej dramatycznych wydarzeń dzisiejszego dnia wymienić należy drzazgę w ręku i zgubiony (znaleziony) kolczyk. Nigdy nie przypuszczałem, że zgubienie kolczyka może wywołać tak gwałtowną i pełną rozpaczy reakcję. Cóż, nie jestem kobietą ani, tym bardziej, małą dziewczynką. Idę na poszukiwanie ofiary – pomocnika do bloga. I znalazłem. Pisze Monika Chocha i Wiwiana Kołecka. Dzisiaj graliśmy w kalambury i uważam że ta gra jest zabawna. Umieszczenie jej naszym grafiku to świetny pomysł! Najbardziej podobało mi się jak skakaliśmy na trampolinie .
Piątek 13 lipca Witaj drugi turnusie. Rano pożegnaliśmy pierwszy a wieczorem pojawiły się nowe twarze w naszym domu. Nie do końca nowe, bo tylko pięć osób przyjechało do Piekła po raz pierwszy. Nie licząc zbyt precyzyjnie, można przyjąć, że 2/3 to stali uczestnicy a 1/3 „pierwszorazowcy”. Jak zawsze pierwszego dnia, zajęć było bardzo dużo. Zagospodarowanie się w pokoju, zdjęcia do potrzeb gimnastyki ,omówienie regulaminów, przywitanie z Adamem – nauczycielem od tańców – i pierwsze zajęcia, zapoznanie się z topografią domu i najbliższej okolicy, dużo zabaw integracyjnych. Niestety, nie wszystko przebiegło idealnie. Rano rozchorowała się jedna z dziewczyn i została zabrana do domu , aby nie zarazić pozostałych uczestników. A wieczorem mieliśmy ciężki atak tęsknoty. Zawsze gdy rodzić albo babcia dzwoni wieczorem , jest prawie pewne, że mały i szczególnie „pierwszorazowy „ uczestnik wpadnie w histerię i będzie chciał do domu. Prosimy zatem o telefony poranne, kiedy dzieci są pozytywnie nastawione do działań i mniej tęsknią! W końcu to 13 piątek. Po dwóch tygodniach wielkich upałów, nareszcie zaczął padać deszcz . W innej sytuacji bylibyśmy zmartwieni, ale po piekarniku, jaki przeżyliśmy, jest on ochłodą i długo oczekiwaną wilgocią dla roślin. Mam nadzieję, że jutrzejszy dzień wstanie słoneczny, bez tęsknot i chorób.

środa, 11 lipca 2012

Środa 11 lipca Trudno uwierzyć, że jutro wyjazd do domu. Czas poprawił rekord świata w sprincie. Jak zwykle, ostatniego dnia zamykamy rozpoczęte działania. Pierwszym elementem finału był pokaz układów tanecznych. Na łączce wśród drzew odbyło się cudowne widowisko, wspaniale zatańczone, wspaniale zagrane, bawiące i wzruszające. Przeżyliśmy niezapomniane minuty artystycznych doznań. Ani trochę nie przesadzam i nie ma w tych słowach cienia drugiego dna. Zawsze zastanawiam się, czy codzienne ćwiczenia tańca mają sens w wakacje, kiedy swoboda i lenistwo jest prawem. Wątpliwości znikają podczas takich występów jak dzisiaj. Mam nadzieję, że taka sama konkluzja rodzi się w główkach naszych podopiecznych. Nic o tym nie pisałem, ale codzienna gimnastyka jest dla niektórych bardzo ważnym aspektem obozu – może nawet najważniejszym. Dotyczy to osób z poważnymi wadami postawy, w przypadku których rehabilitacja jest jedyną nadzieją na bezoperacyjne zażegnanie problemu. Kilkoro dzieci codziennie jeździło do Gabinetu Dorsum w Krośnie, pozostałe ćwiczyły na miejscu . Wszyscy musieli przejść sprawdzian i wykazać się osiągniętymi efektami pracy. Zazwyczaj okazuje się, że efekty są satysfakcjonujące, pomimo krótkiego okresu pracy. Ważnym elementem „edukacji posturalnej” jest też analiza zdjęć, w której uczestniczą wszyscy zainteresowani. Widać tam wszystkie krzywości i prostości, oraz różnice pomiędzy pierwszym a ostatnim dniem obozu. Było też oglądanie zdjęć zrobionych w ciągu całego obozu, były podpisy na koszulkach, pakowanie walizek, rozdanie nagród za najlepiej utrzymany porządek w pokoju. A nawet zdążyliśmy z pierwszą u nas edycją programu „mam talent” (wszyscy jakiś mają). Jutro rano wyruszamy na północ, oddaję bloga w ręce Natalii i do zobaczenia w Warszawie. Mój dzisiejszy wpis będzie nieco bardziej subiektywny, w porównaniu do wczorajszego. Zaczniemy od tego, że poprosiłam przed chwilą p. Erwina o małą wzmiankę na temat dzisiejszej „wielkiej” wyprawy na drugi koniec ogromnej działki, do uli. Sześcioosobowa grupka założyła długie, a co się z tym wiąże- ciepłe ubrania (temperatura dzisiaj była troszkę niższa) i wybrała się w szaleńczą podróż przez piekielne łąki. Kontrola uli polegała na sprawdzeniu liczebności, a co za tym idzie siły rodziny pszczół oraz podaniu preparatu zwalczającego pasożyty. W trzech z sześciu uli słychać było cudowne bzyczenie i woń świeżutkiego miodu. Ile ciekawych rzeczy dowiedziałam się oglądając pracującego przy pszczołach p. Erwina. Mieliśmy takżeszczęście zobaczyć matkę, która (i to nie jest żart) ma na plecach przyklejony specjalny numerek. Pozawala to określić jej wiek. Niesamowite prawda? A co do gimnastyki, to uwierzcie mi wszyscy, warto się było męczyć! Ja np. przyjechałam do Piekła z 6 stopniami skoliozy, a wyjadę z 3! Dodatkowo stan mojego umięśnienia podniósł się od poziomu pluszowego misia do Pudzianowskiego!
Wtorek 10 lipca Łapię się na tym, że wydarzenia dnia wydają mi się nieatrakcyjne i niewarte wzmianki. Wystąpiła chyba jakaś relatywna reakcja na to, co się u nas dzieje. Codzienność , nawet bardzo atrakcyjna, jest dla mnie tylko codziennością. Myślę, że pierwotne plemiona polujące na mamuty, również traktowały swoje zajęcie jako standardowy element dnia. Co dziś robiliście? – a nic – upolowaliśmy mamuta. Spróbujmy wspólnie ocenić, czy ostatnie dwa dni były ciekawe. Świerszcze zaczynają dawać nocne koncerty, to ich pora. Po świetlikach są świerszcze – oba gatunki są przyjazne człowiekowi i wprowadzają romantyczny nastrój. Inaczej jest z kleszczami, które przepadły bez śladu około dwóch tygodni temu – wyjątkowo szybko w tym roku. Następnym owadem utrudniającym życie jest bąk bydlęcy. Może wydawać się dziwne, że w blogu poświęconym dzieciom piszę o bąkach, ale problem jest poważny – mamy tu plagę! Wyjście na łąkę albo do lasu to ciągła walka z atakującymi i gryzącymi owadami. Co gorsza raz na jakiś czas zdarza się, że ugryzienie reaguje silną opuchlizną i stanem zapalnym okolicy. Dwutygodniowe upały uniemożliwiły piesze wycieczki, więc to się akurat dobrze złożyło. Ciekawostką też jest skąd tyle bąków bydlęcych , skoro wokół już nie ma bydła? Jeśli blog jest czytany przez rodziców, których dzieci wybierają się do nas, mam prośbę o zorientowanie się czy jest możliwe kupno czegoś w rodzaju „super offa” skutecznego na to robactwo. Temperatura jest już poniżej 30 stopni w najgorętszym momencie dnia i wieczory są bardzo komfortowe pod tym względem. Poniedziałek i wtorek, to były dni na kończenie wszystkich rozpoczętych zadań. Jutro zaliczenie z gimnastyki, pokaz układu tanecznego i wielkie pakowanie. Dzisiaj byliśmy w Krośnie i poza zakupowym szaleństwem, nagraliśmy płytę w studiu nagrań. To też był koniec wieńczący dzieło, bo przecież piosenki były dość długo ćwiczone i dzieci włożyły w to dużo trudu. To chyba niemożliwe, ale ktoś właśnie chce mi pomóc w pisaniu. To dobrze bo już czacha mi dymi i z trudem klecę myśli. Hej, hej zatroskani rodzice! Tym razem pisze dla Was jedna z uczestniczek Wakacji w Piekle, więc relację z dnia dzisiejszego będziecie mieli przedstawioną z trochę innego punktu widzenia. Prawie każdy z nas obudził się z dziwnym uczuciem w brzuchu. Nie były to jednak motyle. Już od paru dni chętni obozowicze, bardzo pogryzieni przez wyżej wymienione bąki, przygotowywali i szlifowali wybraną przez siebie piosenkę, którą mieli zaśpiewać w studiu nagrań. I oto nadszedł dzisiaj ten dzień, w którym wszyscy pojechaliśmy do Krosna. Więc moi drodzy, tym dziwnym uczuciem w był stres! Blade twarze i bolące brzuchy napędziły naszym opiekunom podejrzeń, że wśród piekielnej okolicy zalęgła się gromada zombie. Ale do rzeczy. Weszliśmy do oratorium, ustawiliśmy się wszyscy w półkolu (pierwsza piosenka była wspólna) i… zaczęliśmy śpiewać. Akompaniament gitary zapewniał nam, jeden ze wspaniałych opiekunów – p. Kamil. Następnie grupa 22 potworów rozdzieliła się na tych śpiewających i zakupoholików. Ci, którzy przyjechali do Krosna w celu wydania wszystkich swoich oszczędności, poszli z p. Przemkiem na rynek. Tam ogłoszony został czas wolny. Równolegle, w oratorium, rozgrzewane były struny głosowe na ten jedyny, najważniejszy występ. Spotkanie wszystkich uczestników na rynku w Krośnie oznaczało powrót do domu i niestety dalsze, planowane zajęcia. Gimnastyka, tańce. Ostatnie już przed Wielką Komisją odbywającą się jutro. Wtedy skoliozy, lordozy, kifozy i płaskostopia odchodzą w niepamięć, a dzieci wracają do domu proste i szczęśliwe. Dzień podsumowało wspólne słuchanie płyty ze studia nagrań i wspólne zabawy na sali gimnastycznej. Dla przyszłych turnusów: podczas zabawy w króla dżungli nie krzyczcie za trzecim razem JA!!!!!!!!!!!!! Natka, jedna z tych wspaniałych czterech.

niedziela, 8 lipca 2012

Niedziela 8 lipca 2012 Poranny dzisiejszy wpis był tylko nadrobieniem zaległości za sobotę. Teraz spróbuję opisać co działo się w niedzielę, kiedy staramy się aby zazwyczaj nic się nie działo i próbujemy zrobić wszystkim coś w rodzaju dnia wolnego. Wiadomo, że przy dwudziestce dzieci nie ma czegoś takiego jak czas wolny dla opiekunów, nawet noc jest formą czuwania i, jak pokazał ten turnus, czuwania koniecznego (pocieszanie tęskniącej istoty, która markowała po nocy). W niedzielę śniadanie jest o 9.30 i nic nas nie goni oprócz kościoła, do którego część dzieci idzie na 11.00, więc o 10.15 wyruszają z domu i mają do przejścia około 3 kilometrów do centrum wsi. Powrót jest samochodem, co w taką pogodę i pod górę, jest dużym ułatwieniem. Do obiadu plaża i basen były jedyną rzeczą, na którą nas było fizycznie stać. Aha, jeszcze odbył się turniej piłkarzyków. To jednak nieprawda, że do upałów można się przyzwyczaić. Dzisiejszy dzień był najbardziej lepki, bezwietrzny, duszny i osłabiający z całego ostatniego tygodnia. Tak musi wyglądać klimat tropikalny wilgotny. Wieczorna lekka burza, pomimo nadziei z nią związanych, przyniosła tylko niewielki deszcz i prawie nic się nie zmieniło. Po obiedzie mieliśmy ostatnie próby przed wieczornym spektaklem teatralnym i gimnastykę. Przedstawienie teatralne przygotowały cztery zespoły, które opracowały stare bajki w nowej wersji. Aktorzy posługiwali się marionetkami własnoręcznie zrobionymi z drewnianych łyżek, zaś akcja toczyła się bynajmniej nie według znanej wszystkim fabuły. Tak więc mogliśmy dowiedzieć się, że Czerwony Kapturek miał romantyczną kolację z wilkiem, na której – o ile dobrze zrozumiałem – zgrilowali babcię. Piotruś Pan odbił komuś narzeczoną etc. Aktorzy bawili się wyśmienicie i za kocem , za którym byli ukryci, toczyła się nie mniej ciekawa akcja niż powyżej. Po spektaklu jeszcze zdążyliśmy z turniejem „jaka to melodia”. Mycie i łóżeczko, jak zwykle zakończyło dzień. Młodsze dzieci nie doczekały do 22.00 i padły wcześniej zmęczone odchodzącym dniem. Wiatraki kręcą im się całą noc i są zdecydowanie pomocne w walce z upałem.; Weekend jest dobrym momentem na odwiedziny i mieliśmy dzisiaj kilka osób, które chyba stęskniły się tak jak i dzieci. W prezencie dostaliśmy, zjedzone na deser, wyjątkowo słodkie arbuzy, za które tą drogą dziękujemy. Powiedzmy teraz coś o Monice, pani prowadzącej zajęcia taneczne. Monika przywędrowała z Warszawy w te strony szukając, podobnie jak my, warunków do życia w przyjaźniejszym miejscu. Prowadzi w Krośnie zajęcia taneczne w kilku szkołach i Regionalnym Centrum Kultur Pogranicza. Znamy się też z bieszczadzkiego GOPRu, gdzie służy jako ratownik. Ucząc dzieci u nas, tworzy układ taneczny będący historią, która opowiedziana jest ruchem. Finał będzie w środę.
Niedziela!

Na gorąco wiadomości  z soboty:
-była dyskoteka,
-były imieniny Karoliny,
-była noc w namiotach,
- były tańce w wodzie,
-były obrazy z suchych kwiatów,
- byli rodzice Ani,
- był upał,
- nie było gimnastyki,
- nie było internetu,
- nie było czasu na pisanie bloga.


sobota, 7 lipca 2012

Piątek 6 lipca. Pierwszy tydzień wakacji za nami. Minął jak jeden dzień. Noc minęła spokojnie i dzieci w namiotach, pomimo że gadały jeszcze dość długo, chyba się wyspały. Upały nie ustępują i samochodowy termometr pokazał w południe, w Krośnie 36 stopni, u nas na górze kilka mniej. Pociechą, w tej sytuacji było zachmurzone po południu niebo, z którego grzmiało i padało dookoła, ale nie u nas. Szkoda, pół godziny deszczu pomogło by nie tylko nam ale i wysychającym roślinom. Troszkę chłodniejszy wieczór pozwolił na ponowne skorzystanie z boiska, na którym nie byliśmy już od dwóch dni. Boisko położone jest około stu metrów od domu na wypłaszczonym grzbiecie, z którego jest wspaniały widok na Bieszczady, Beskid Niski i nawet Tatry przy dobrej widoczności. Tym razem widok był na krążące w oddali burze i towarzyszące im błyskawice. Tęsknota odczepiła się od dotychczasowej ofiary i próbuje przeskoczyć na następną. Następną osobą zajmującą się dziećmi jest Paulina, która organizuje zajęcia plastyczne i przygotowuje z dziećmi przedstawienie marionetek na niedzielę. Paulina mieszka w Odrzykoniu i przychodzi do nas codziennie na kilka godzin.

czwartek, 5 lipca 2012


Czwartek 5 lipca
W pogodzie nic się nie zmieniło. Dom rozgrzewa się coraz bardziej i pomimo, że na zewnątrz temperatura łaskawie zeszła do 30 stopni to wszystko jest tak gorące, że wydaje się, że jest jeszcze cieplej. Zanotowaliśmy rekord temperatury wody w basenie, termometr pokazał  31 stopni. Przed wakacjami zdecydowaliśmy się zainstalować moskitiery w oknach, we wszystkich pokojach. Można zatem spać korzystając z nocnego chłodu, bez obawy, że jakiś owad będzie nas niepokoić. W taką pogodę jest to szczególnie istotne.
Dochodzą nas (tzn. dorosłych) wieści o kataklizmach pogodowych w różnych częściach Polski. Czy to przypadek, czy też jakaś reguła, że w rejonach górskich takie zjawiska nie występują? Być może grzbiety gór stoją na przeszkodzie nawałnicom, które na równinach mają więcej pola do działania. Od wielu lat omijają nas takie „atrakcje”. Prognozy dla naszego regionu nie przewidują w najbliższym czasie deszczu, zapowiada się następna  spokojna, księżycowa noc. Kilkanaścioro obozowiczów zdecydowało się nocować w namiotach i do 22.00 tylko jedna osoba zrezygnowała z powodów ogólnych. Quiz dla rodziców – która? Dziewczyny z jednego z pokojów śpią na tarasie. Śpią ale czy się wyśpią?
Jeśli ktoś w ogóle czyta tego bloga, to zapewne zauważył,że niewiele jest o rzeczach tak prozaicznych, jak np. jedzenie. Spróbuję naprawić tę lukę w informacji. Mamy pięć posiłków dziennie: śniadanie o 9.00, drugie śniadanie o 11.30, obiad o 14.00, podwieczorek o 16.00 i kolację o 19.00. Ponadto na kredensie zawsze znajdują się słodycze i różna ciastka na dopchanie się po posiłkach. Do tego dochodzi lada z lodami – w taką pogodę odwiedzana kilka razy dziennie (pod kontrolą). Picie jest na stole dostępne w dzień i w nocy, bez ograniczeń. Porcje nie są racjonowane, możliwa jest nieograniczona ilość dokładek – do wyczerpania zapasów. Kończyło się to czasami (w przypadku np. pierogów lub grzanek) popisami i próbą bicia rekordu, a ostatecznie niedyspozycją następnego dnia.Po przeczytaniu  informacji o wyżywieniu, moja babcia by się ucieszyła, że jestem na dobrym obozie.
Kontynuujmy wątek opiekunów. Drugą osobą na stałe obecną przy dzieciach jest Kamil Mąka. Pracuje u nas pierwszy raz i przyglądamy mu się uważnie, z dnia na dzień spokojniej, widząc że ma talent opiekuńczy, świetny kontakt z dziećmi i mnóstwo energii. Pozostaje obawiać się, czy wytrzyma w tym tempie pięć turnusów. Kamila marzeniem jest skończyć wyższą szkołę teatralną i właśnie próbuje się dostać na ten kierunek do Krakowa. Umiejętność opieki nad dziećmi zdobył jako aktywny od lat harcerz. Skojarzyłem w tej chwili, że przez te wszystkie lata (już prawie dwadzieścia), nasi opiekunowie wywodzili się z harcerstwa i zawsze zostawali ratownikami GOPRu. Może miałem w tym swój skromny udział będąc dość aktywnym ratownikiem w Bieszczadzkiej Grupie GOPR.

środa, 4 lipca 2012


Środa 4 lipca 2012
 Wydawało mi się, że uda się w końcu posadzić kogoś do klawiatury i że dowiemy się jak wygląda pobyt w Piekle widziany oczyma uczestnika. Połowę planów udało się zrealizować, czyli posadzić trzy dziewczyny do pisania. Po dwóch godzinach zajrzałem do pokoju i zobaczyłem włączony komputer, przy nim nikogo, otwarty dokument i  początek tekstu, a konkretnie słowo ..Dzisiaj… i nic więcej. Coś ciekawszego odciągnęło dziewczyny od pisania. Cóż, zawsze to coś, wykorzystam zatem to, co już napisały i będę kontynuował.
Dzisiaj był chyba najgorętszy dzień tych upałów – tak powiedziała pani w radiu – mieliśmy temperaturę 34 stopnie a w basenie 30. W dalszym ciągu staramy się nie wychodzić z cienia i nasz obóz ma mocno stacjonarny charakter, jak dotąd żadnej wycieczki i oprócz niedzielnego wyjścia do kościoła, do wsi, żadnego oddalania się ponad 100 metrów. Myślę, że dzieciom się podoba. Wpadliśmy wprawdzie w pewien schemat codziennych zajęć ale chyba za wcześnie mówić o znudzeniu. Dzisiaj pojawił się następny temat – karaoke. Z podziwem patrzyliśmy jak bezproblemowo i bez zahamowań  dzieci dawały sobie radę z mikrofonem. Zwierzęta leśne żyjące w tej okolicy powrócą dopiero na początku września.
Rozpoczynam prezentację osób zaangażowanych w pracę z dziećmi . Kilka sylwetek jest opisanych w stałym szablonie bloga, a zatem brakuje  Przemka, Kamila, Pauliny, Moniki, Łukasza.
Przemek Łamasz przyjeżdżał do nas przez wiele lat, zaczął jako dziesięciolatek i skończył w wieku prawie maturalnym. Po krótkiej przerwie wrócił, tym razem jako opiekun. Studiuje na Politechnice Wrocławskiej  a wakacje pracowicie spędza u nas. Jest znawcą Piekła i wszystkiego co się z tym wiąże. Pierwszy wstaje i ostatni kładzie się spać.

Wtorek 3.07.2012
Chyba przyzwyczailiśmy się do upału. Nie zorganizowaliśmy się jeszcze jak południowcy, którzy w największy skwar zalegają w cieniu i nic ich nie skłoni do aktywności, ale oszczędzamy się w ciągu dnia i wzmagamy aktywność wraz z wieczornym chłodem. Tempo dzisiejszego wieczoru przerosło moje oczekiwania – po tańcach i gimnastyce odbył się jeszcze konkurs miss (szeroko rozumianej) a zaraz po nim ognisko prowadzone przez harcerzy, którzy rozbili się pod lasem na naszym terenie i w ramach rewanżu zorganizowali nam zabawy. W ten sposób weszliśmy pół godziny na ciszę nocną. Cisza nocna obowiązuje zawsze od 22.00 do 8.00 i nawet jeśli jakaś zabawa przedłuży się poza te ramy,  każda zmęczona istota znajdzie warunki do wypoczynku w swoim pokoju i w swoim łóżeczku. Tak też było tym razem. Ognisko zakończyło się o 22.30 a pół godziny wcześniej grupka małych duszków, trzymając się za ręce wróciła do domu.
Po kilku dniach I turnusu stwierdzam, że intensywność zajęć  jest wyjątkowo duża, pomimo gorąca i unikania męczących działań. Zapewne nie bez znaczenia jest, że dziećmi zajmuje się bezpośrednio siedem osób, co daje abstrakcyjną proporcję 3:1. Oczywiście, ta siódemka nie maltretuje dzieci w tym samym czasie, tylko podczas swoich godzin. W najbliższych dniach spróbuję opisać personel, co zapewne będzie ciekawe dla wszystkich.
W domu cisza - małe i duże miss’y już  śpią.