Po tzw. weekendzie (ależ to się źle pisze z polską odmianą) miała nastąpić zmiana pogody na dużo lepszą. Prognoza jest w połowie trafna, bo zmiana ma nastąpić, ale na dużo gorszą.
Sobota była dość chłodna i przelotnie deszczowa. Udało się wyskoczyć na chwilę do lasu, zobaczyć co słychać w jaskiniach, które mamy niedaleko domu. W prostej linii to tylko 1200 m. Okazuje się, że klimatyzacja wciąż działa i niezależnie od pogody temperatura w środku wynosi zawsze kilka stopni powyżej zera. Na szczęście po południu poprawiło się na tyle, że mogliśmy posiedzieć przy ognisku. Zabawa trwała w najlepsze do czasu, gdy zmęczenie zaczęło eliminować kolejnych uczestników. Ale w niedzielę śpimy dłużej więc nadrobili zabraną godzinę. Ciszę nocną mamy od 22.00 i nie ma od tej zasady odstępstw, aczkolwiek jest metoda na jej ominięcie. Otóż cisza nocna obowiązuje w domu, a jeśli bawimy się np. przy ognisku albo na sali gimnastycznej, to możemy przeciągnąć zabawę do „końca dobrej zabawy” – tak to określamy. W ten prosty sposób każdy ma zapewnione warunki do wypoczynku a pozostali mogą korzystać z możliwości późniejszego pójścia spać.
W niedzielę miałem nadzieję zachęcić któreś z dzieci do zrobienia wpisu na bloga, ale nie udało się nikogo nakłonić. Może to przesyt szkoły, która dopiero co skończyła ich męczyć umysłowo. No i muszę ciągnąć sam dalej. Nie narzekam, ale spojrzenie z innego kąta byłoby interesujące. Mieli dzisiaj trochę więcej swobody i właściwie oprócz gimnastyki resztę zajęć wybierali sami. Po kolacji znów jeździliśmy na tyrolce i widzę, że ci, którzy ostatnio nie zdecydowali się zjechać , tym razem przełamali się i pokonali obawy. Zostały nam jeszcze dwie osoby, które dojrzewają do decyzji. Pewnie jutro dołączą do reszty. Patrząc na emocje związane z pierwszym zjazdem (później jest dużo łatwiej) przypomniałem sobie jak kilka lat temu robiliśmy zjazd na linie z wysokich murów zamku odrzykońskiego. Ekspozycja robiła duże wrażenie. Nikt nie był zmuszany, każdy sam decydował, czy chce to zrobić. Jeden z chłopców rozbeczał się okropnie i zacząłem go gwałtownie uspokajać tłumacząc, że przecież nie musi jechać. A on przez szloch i łzy wypłakał….Ale ja chcęęęęęęę……..!!!
Cisza w domu, usypiają jak aniołki. Pora i na mnie chociaż nie czuję się aniołkiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz