środa, 11 lipca 2012
Środa 11 lipca
Trudno uwierzyć, że jutro wyjazd do domu. Czas poprawił rekord świata w sprincie. Jak zwykle, ostatniego dnia zamykamy rozpoczęte działania. Pierwszym elementem finału był pokaz układów tanecznych. Na łączce wśród drzew odbyło się cudowne widowisko, wspaniale zatańczone, wspaniale zagrane, bawiące i wzruszające. Przeżyliśmy niezapomniane minuty artystycznych doznań. Ani trochę nie przesadzam i nie ma w tych słowach cienia drugiego dna. Zawsze zastanawiam się, czy codzienne ćwiczenia tańca mają sens w wakacje, kiedy swoboda i lenistwo jest prawem. Wątpliwości znikają podczas takich występów jak dzisiaj. Mam nadzieję, że taka sama konkluzja rodzi się w główkach naszych podopiecznych.
Nic o tym nie pisałem, ale codzienna gimnastyka jest dla niektórych bardzo ważnym aspektem obozu – może nawet najważniejszym. Dotyczy to osób z poważnymi wadami postawy, w przypadku których rehabilitacja jest jedyną nadzieją na bezoperacyjne zażegnanie problemu. Kilkoro dzieci codziennie jeździło do Gabinetu Dorsum w Krośnie, pozostałe ćwiczyły na miejscu . Wszyscy musieli przejść sprawdzian i wykazać się osiągniętymi efektami pracy. Zazwyczaj okazuje się, że efekty są satysfakcjonujące, pomimo krótkiego okresu pracy. Ważnym elementem „edukacji posturalnej” jest też analiza zdjęć, w której uczestniczą wszyscy zainteresowani. Widać tam wszystkie krzywości i prostości, oraz różnice pomiędzy pierwszym a ostatnim dniem obozu.
Było też oglądanie zdjęć zrobionych w ciągu całego obozu, były podpisy na koszulkach, pakowanie walizek, rozdanie nagród za najlepiej utrzymany porządek w pokoju. A nawet zdążyliśmy z pierwszą u nas edycją programu „mam talent” (wszyscy jakiś mają).
Jutro rano wyruszamy na północ, oddaję bloga w ręce Natalii i do zobaczenia w Warszawie.
Mój dzisiejszy wpis będzie nieco bardziej subiektywny, w porównaniu do wczorajszego. Zaczniemy od tego, że poprosiłam przed chwilą p. Erwina o małą wzmiankę na temat dzisiejszej „wielkiej” wyprawy na drugi koniec ogromnej działki, do uli. Sześcioosobowa grupka założyła długie, a co się z tym wiąże- ciepłe ubrania (temperatura dzisiaj była troszkę niższa) i wybrała się w szaleńczą podróż przez piekielne łąki. Kontrola uli polegała na sprawdzeniu liczebności, a co za tym idzie siły rodziny pszczół oraz podaniu preparatu zwalczającego pasożyty. W trzech z sześciu uli słychać było cudowne bzyczenie i woń świeżutkiego miodu. Ile ciekawych rzeczy dowiedziałam się oglądając pracującego przy pszczołach p. Erwina. Mieliśmy takżeszczęście zobaczyć matkę, która (i to nie jest żart) ma na plecach przyklejony specjalny numerek. Pozawala to określić jej wiek. Niesamowite prawda? A co do gimnastyki, to uwierzcie mi wszyscy, warto się było męczyć! Ja np. przyjechałam do Piekła z 6 stopniami skoliozy, a wyjadę z 3! Dodatkowo stan mojego umięśnienia podniósł się od poziomu pluszowego misia do Pudzianowskiego!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz