Dzisiaj nie machaliśmy do kamerki. Powodem była zła faza wyciągowo zjazdowa. Wyjazd wyciągiem krzesełkowym na szczyt Kiczery zajmuje około siedmiu minut, zjazd również kilka, czyli „faza” ma około dziesięciu minut. Przerwę robimy o 12.30 i w tym momencie wypadła nam połowa „fazy”, i nikt nie chciał czekać na mrozie na abstrakcyjną czynność machania do słupa, na którym jest kamerka. Poprzedniego dnia entuzjazm też nie był wielki, pomimo moich prób rozbudzenia wyobraźni, że przecież tam gdzieś jest tęskniąca mama, która czeka. Spróbuję trochę usprawiedliwić mój styl narracji – sam z trudem rozumiem to co piszę – wynika on ze stałego obcowania z dwudziestką dzieci o dużej rozpiętości wieku i konieczności stałego przestrajania się na różną długość fal, zarówno odbioru, jak i nadawania. W efekcie jestem trochę „rozregulowany” mentalnie.
Dzień był zimniejszy niż poprzednie i temperatura utrzymywała się w okolicy -7. Ciepła restauracja kilkakrotnie pomagała w rozgrzaniu narciarzyków czujących, że robi się im chłodno. Czy jest jeszcze jakaś inna forma aktywności, która tak doskonale jak narty, potrafi utrzymać dzieci na mrozie przez kilka godzin i wiele dni z rzędu? I czy jest coś, co hartuje młody organizm równie skutecznie?
Kilku lepiej jeżdżących chłopców postanowiło sprawdzić swe siły w snowparku, na przeszkodzie, której nazwy nie znam, ale przypomina płaską, lekko pochyloną ławkę. Z tego co słyszałem, to „grajndowali” na tej ławce. Zdjęcia pokazują różne rodzaje „grajndowania” i zapewniam, że nikomu nic się nie stało.
Gwoli pamiętnikarskiej skrupulatności zanotuję, że odwiedziła nas koleżanka ze stoku, Emilka, której bardzo się u nas podoba i być może jeszcze do przyjedzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz