wtorek, 15 lutego 2011

Wpis Aliny

Dobry wieczór.
Tak jak mówiłam wczoraj, dziś dzieciaki były na stoku. I sobie po nim jeździły. Nie rozumiem ich.
Płacić za to, by wjechać na górkę. A jak już się jest na górce, to się z niej zjeżdża na dół. A jak się jest na dole, to znowu się płaci, żeby na nią wjechać.
Bez sensu.
Dziś podobno nie działo się nic godnego większej uwagi blogera. Okazało się, że nikt nie jest debilem, jeżeli chodzi o narty, gdyż ja zostałam w domu.
Z okazji Walentynek dziś przy kolacji zgasło światło. Myślałam, że wyłączono prąd, ale świeczki na stole okazały się tchnieniem na ów stół nuty romantyzmu, a nie skutkiem odłączenia prądu, jak chłopcy i ja myśleli.
Nikt tu nie tęskni do domu. Może i nie wszyscy z was cieszą się z tego powodu, ale wszystkim tu dobrze. Nawet maluchy nie płaczą. Prędzej wyzywają się nawzajem od Bieberów (dla niezorientowanych, nieuzależnionych od neta – już tłumaczę: Bieber to szesnastoletni chłopak, który wygląda jak dziewczyna, choć jest chłopakiem, który śpiewa jak dziewczyna, a nie jak chłopak, którym jest, i z którego pół świata się śmieje, choć trzy czwarte z nich nie wie, kim on właściwie jest. Nienawiść wobec Justina Biebera jest klasycznym przykładem owczego pędu – ludzie nienawidzą go, bo inni ludzie go nienawidzą. Powinnam iść na socjologię). A robią to z powodu obecnej męskiej mody na półdługie, rozwichrzone włosy (lep na dziewczyny, jak się dowiedziałam z pewnego źródła) a la Bieber właśnie. Obecnie ze świecą trzeba szukać osobnika płci męskiej przed trzydziestym rokiem życia, który ma krótkie włosy.
Mi się to osobiście nie podoba. Półdługie włosy kojarzą mi się z małymi dziećmi. A ja nie jestem pedofilem.
Nie wiem właściwie, o czym mam napisać, jeśli chodzi o dzisiejszy dzień. A jutro pewnie będzie jeszcze gorzej. Chociaż, z drugiej strony, brak konkretnych tematów na bloga oznacza, że wszystko jest tu w najlepszym porządku. No bo chyba lepiej jest nie napisać nic / lać wodę, niż napisać, że dwunastolatek spadł ze schodów, złamał kręgosłup w czterdziestu czterech miejscach, zbił fajny wazon, leży w śpiączce w szpitalu, tuż obok czuwającej przy nim jego czterdziestoletniej dziewczyny w zaawansowanej ciąży i policjanta gotowego zaaresztować go za zbicie fajnego wazonu, gdy tylko ten się obudzi.
Pamiętam, że latem było o wiele więcej do opisywania, gdyż głównie siedziało się na dworze, a na dworze jest dużo miejsca i jest dużo rzeczy do psucia. Zimą człowiek siedzi zdecydowanie częściej w domu, niż poza nim. W sumie mi się to podoba – zima za oknem daje poczucie bezpieczeństwa, coś jak burza z piorunami, gdy siedzimy w ciepłym pomieszczeniu. To fajne uczucie. Przyjemne. Potrzeba bezpieczeństwa to jedna z pięciu potrzeb człowieka, jak mnie uczyli parę miesięcy temu na przedsiębiorczości.
Racja. Dopiero zimą, albo w obliczu jakichś problemów, komplikacji, zauważa się, jak potrzebne jest ludziom szeroko rozumiane bezpieczeństwo.
Dobranoc. Tu naprawdę wszyscy jeszcze żyją.


15 lutego, wtorek
Postanowiliśmy dopuścić do pisania wszystkich, którzy mają chęć i czują się na siłach. Prawdopodobnie powstanie z tego niezła mozaika spostrzeżeń i ocen. To powinno pokazać niektóre zjawiska od niespodziewanej strony a także trochę powiedzieć o „pisarzu”. A zatem zaczyna Aleks.

Dzień zwyczajowo rozpoczął się od śniadania. Następnie jak co dzień komisja czystości. Obecnie prowadzi ,,Pod Niezależną Antresolą’’.
Dzisiaj nie musieliśmy na piechotę pokonywać trasy Dom-Przystanek Autobusowy, ponieważ autokar podjechał znacznie bliżej domu niż wczoraj. Co prawda przystanek nie jest jakoś straszliwie daleko, ale to zawsze jakieś ułatwienie. Na stok przybyliśmy około godziny jedenastej. Zostaliśmy podzieleni na grupę pana Bartka i grupę pana Erwina. Nie jestem w stanie powiedzieć co robiła grupa pana Bartka. Grupa pana Erwina w której znajdował się piszący w tej chwili blog Aleksander Popielarz , uczyła się pozycji alpejskiej.
Od około wpół do pierwszej do drugiej była przerwa na drugie śniadanie. Menu drugiego śniadania opiewało frytki, kanapki i batoniki. Przez następne półtorej godziny obie grupy dalej jeździły, a kilka osób ,w tym Marcin i ja, jeździły swobodnie.
Na obiad było spaghetti bolonese i carbonara oraz zupa ogórkowa. Przy obiedzie wywiązała się dyskusja, który bohater ‘’Władcy Pierścieni’’ jest najlepszy. W rankingach przodował Gimli. Później rozpoczęła się kłótnia o to kto jest lepszy : Gimli czy Indiana Jones. Dla niezorientowanych w sadze Tolkiena wyjaśnię ,że Gimli to krasnolud i członek Drużyny Pierścienia.
Ćwiczenia odbyły się zgodnie z planem. Na kolację była sałatka ziemniaczana z ogórkiem, która była smaczna moim zdaniem. Po kolacji szybkie mycie i film. Nie miałem ochoty oglądać filmu, więc przystąpiłem do pisania tego bloga. Ogólnie rzecz biorąc dzień był udany.
Dzisiejszy blog napisał Aleksander Popielarz.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz