piątek, 25 lutego 2011

25 lutego, piątek
Dzisiejszy wpis prowadzimy MY, czyli Magda M. i Marysia S. Ostatecznie udało nam się pokonać Aleksandra Popielarza w walce o komputer. Chociaż, szczerze mówiąc, żadne poważniejsze stracie nie miało dzisiaj miejsca. Nasz przeciwnik był zbyt zaintrygowany facetem zjadającym węże w telewizorze, by zauważyć nasze bezszelestne zniknięcie z salonu. Zresztą i tak dzisiaj nam podpadł. Bezczelnie podgłośnił program akurat w kulminacyjnym momencie utworu Magdy.
Atmosfera była szczególna od samego rana. Większość dzieci dziś została w domu, by mieć ostatnie zajęcia tego obozu z panią Zosią. Tylko 5 osób zdecydowało się na pójście na narty: Magda, Marcin, Aleks, Krzysio i Błażej. Ponieważ było mało osób, zabrali się szybciej niż zazwyczaj. Byli na stoku prawie 40 min wcześniej, dłużej tez jeździli. Na przerwie pan Erwin postawił wszystkim gorącą czekoladę. Były też słodkie bułeczki: luksusy, jakich wcześniej jeszcze nie było. W tym czasie reszta obozu bawiła się na śniegu lub wisiała głową w dół. Na obiad jedliśmy paluszki rybne i krupnik. Niby takie uniwersalne jedzenie, a i tak znalazło się kilka osób, które wybrały kotleta.
Chętnie byśmy pisały tego bloga dalej, ale po pierwsze nie chcemy zanudzać, a po drugie oczy dosłownie nam się kleją, spadamy.
Zatem ja muszę skończyć. Koniec obozu zawsze jest najciekawszy. Nawet trudno to wytłumaczyć, tak po prostu jest. Jeśli czegoś nie zdążyło się zrobić, to teraz jest ostatnia szansa. Tak było dzisiaj np. z przejażdżką skuterem śnieżnym. Niektórzy byli wożeni a niektórzy próbowali sterować nim sami. Skuter to nasza szalupa ratunkowa. Rzadko go używamy ale jest środkiem transportu, który może się przydać gdy śnieg odetnie nas od cywilizacji a sytuacja zmusi do szukania ratunku. Na szczęście nigdy jeszcze nie był aż tak potrzebny. W tym roku przydał się w styczniu, kiedy po dużych opadach śniegu i zamieci, zawiózł naszych chłopców do szkoły.
Czas na podsumowanie. Narciarsko obóz był udany, jeździliśmy dziesięć dni w bardzo dobrych warunkach i efekty mierzone umiejętnościami są bardzo widoczne. Jednym z kryteriów oceny może być np. stan zdrowia uczestników – poza lekkimi przeziębieniami i siniakami nic złego się nie wydarzyło. Myślę, że w niektórych udało się nawet wzbudzić zainteresowanie nartami jako czymś więcej niż sezonową zabawką – przyszłość pokaże.
Grupa nie sprawiała problemów ani nam, ani sobie nawzajem, poza standardowymi sytuacjami, które muszą, w tak licznym gronie, mieć miejsce. Ja też już przestanę zanudzać, bo podobnie jak dziewczynom oczy dosłownie mi się kleją.
Przed nami ostatnia noc, śniadanie i podróż do domu – oby szczęśliwa.
Żegnamy się do następnego wpisu pod koniec czerwca!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz