środa, 11 sierpnia 2010


Dziś po śniadaniu poszliśmy do pana Łukasza Łuczaja, uznanego botanika, który postanowił zamieszkać na stałe właśnie w Bieszczadach. Przyznam się, że kiedy szłam do niego w po raz pierwszy w zeszłym roku, spodziewałam się nudnego i przydługiego wykładu starego tetryka świrusa zarazem. Nic podobnego – człowiek jest niesamowicie sympatycznym gościem, który potrafi opowiadać o biologii w sposób, jakiego w szkołach nie uczą. Tyle od Aliny – coś ją musiało oderwać od pisania.
Łukasz Łuczaj jest typem nieszablonowego naukowca, który zamiast w zakurzonej bibliotece, spędził większość swego życia na łąkach i w lasach. Wyrzucony ze spadochronem w środku odludzia przeżyłby i pewnie jeszcze przybrał na wadze. Część wypraktykowanej na samym sobie wiedzy próbował przekazać dzisiaj naszym dzieciom na spotkaniu w Rzepniku. Okazuje się, że żyjemy w spiżarni nieźle zaopatrzonej przez naturę i jedynie nasza niewiedza (i obyczajowość) nie pozwala na korzystanie z tych bogactw. Dzieci jako odbiorca bardziej elastyczny nie mają na ogół problemów z degustowaniem owadów, pokrzyw i innych smakołyków, co mieli okazję robić dzisiejszego dnia.
Przez kilkugodzinne wyjście, stałe zajęcia skumulowały nam się po obiedzie i w ten sposób cały dzień był bardzo zajęty. Pogoda dopisuje i nic nie przeszkadza nam realizować planów. Może jutro uda się w końcu wykorzystać szałas zbudowany rok temu i wyremontowany ostatnio?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz