niedziela, 1 sierpnia 2010

Dziesiąty dzień.
Prowadzimy działania mające na celu uaktywnienie najbardziej zamkniętych w sobie i izolujących się osób . Mamy takie, nieliczne, ale mamy. Metodą na to zjawisko – zazwyczaj skuteczną – jest tzw. dzień sportu. Nazwa może być trochę myląca, ale innej nie udało się dotychczas wymyślić. Przez cały dzień trwa rywalizacja dwóch drużyn. Zadania, które są do wykonania dopasowujemy do możliwości wszystkich uczestników. Dzięki temu każdy zazwyczaj bawi się dobrze i daje się wciągnąć w atmosferę gry. Z dziesięciu przygotowanych konkurencji udało się dzisiaj rozegrać tylko cztery. Do przerwania skusiła nas piękna pogoda i woda w basenie (24 stopnie). Naiwnie sądziliśmy, że po kolacji może coś jeszcze zrobimy, ale nie dało się. Coraz bardziej odczuwamy zadziwiający brak czasu. Odpuściliśmy tańce i wyglądało na to, że wszystko zdążymy zrobić w zaoszczędzonych godzinach, ale niestety. Dodatkowym elementem, z którym musimy się liczyć jest coraz krótszy dzień – po kolacji mamy już tylko pół godziny na jakieś działania na zewnątrz i nadchodzi zmierzch. Sobotę możemy zaliczyć do bardzo udanych dni, przyjmując za kryterium oceny zaangażowanie dzieci w zajęciach. Bawili się wszyscy bez wyjątku. Podobnie było na kończącej dzień dyskotece. Porównując ją z poprzednią widzimy olbrzymią różnicę na korzyść. Mamy zatem w pełni zjawisko, o którym pisałem - kiedy zabawa zaczyna być najlepsza, przychodzi czas wyjazdu.
Wczoraj miałem okazję usłyszeć od jednej z najbardziej na początku tęskniących istot, że chciałaby zostać na następne dwa tygodnie. Cieszymy się , że osiągnęliśmy duże COŚ.
A co z naszym diabełkiem? Na dyskotece ktoś nadepnął mu na nogę i nastąpił taki lament i wybuch rozpaczy, że wydawało się, że jedna karetka może być za mało na poradzenie sobie ze skutkami wypadku. Szybka akcja ratunkowa, na wielu płaszczyznach oddziaływania, uratowała nieszczęśnika i zamiast szpitala skończyło się na grach komputerowych w towarzystwie domownika Wawrzyńca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz