sobota, 31 lipca 2010


Dziewiąty dzień.
Basen wrócił do łask. Temperatura wody to tylko dwadzieścia stopni, ale małym morsom to nie przeszkadza. A ci, którzy nie chcą wejść do wody, nie robią tego nawet jak temperatura dochodzi do trzydziestu stopni. Powoli kończymy rozpoczęte prace, zostało nam jeszcze cztery dni, ale dwa z nich są już w planach zajęte. Przy niektórych dziełach trzeba spędzić sporo czasu, np. ikony – kilka lat temu zaczęliśmy ambitnie z dość wierną technologią wykonania, czyli klejenie płótna na desce, wielokrotne gruntowanie i szlifowanie podłoża, nanoszenie wzoru, malowanie, werniksowanie, czasem jeszcze postarzanie. Dla cierpliwych i konsekwentnych osób, był to sposób na wykonanie czegoś wyjątkowego, efekt był zawsze bardzo dobry. Niestety większość dzieci nie ma w sobie takiej dozy zawziętości, aby wśród różnych atrakcji i pokus wygospodarować codziennie godzinę lub dwie na regularne tworzenie obrazu i w efekcie nie zawsze zdążali z zakończeniem swego dzieła. Wobec tego skróciliśmy proces tworzenia do minimum, co i tak zajmuje kilka dni. Powstały już pierwsze samoloty, mnóstwo obrazów na szkle. Piosenki przygotowywane na poniedziałek są już na ukończeniu, chociaż słuchając prób (poza nielicznymi wyjątkami) mam bardzo mieszane uczucia i jeśli nie nastąpi jakiś cud, płyta otworzy jakiś nieznany dotąd gatunek muzyczny.
Zakończyły się też przygotowania do prezentacji przedstawień i dwa z nich obejrzeliśmy wieczorem, następne jutro.
Diabełek znów pokazał rogi i musieliśmy zacząć działać. Pierwszym krokiem było przekwaterowanie diabełka w miejsce pozwalające na lepszą kontrolę i uniemożliwiające „załażenie innym za skórę”. Nie zrobimy z niego aniołka, ale jakoś przetrzymamy. Poza tym – Piekło to Piekło i gdzie, jak nie tutaj jest miejsce dla różnych rogatych istot?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz