środa, 28 lipca 2010
Szósty dzień.
Byliśmy bardziej chytrzy od deszczu. On się na nas zawziął, ale przewidując co się będzie działo, odpowiednio zaplanowaliśmy dzień. Busem pojechaliśmy do Żarnowca zwiedzić dom - muzeum Marii Konopnickiej. Cudowne miejsce, cudowne wnętrza, cudowne sprzęty przechowane przez wojenne zawieruchy i eksponowane obecnie w oryginalnej, nienaruszonej formie. Wszystko było cudowne oprócz pani przewodniczki, która przypominała bardziej magnetofon niż żywego człowieka a w dodatku zareagowała bardzo wybuchowo na całkiem niegłupie i nienatrętne pytania jednego z chłopców. W miejscu, gdzie przewija się sporo młodych ludzi powinni pracować ludzie z większym sercem i bardziej wyrozumiali. Bywamy tam regularnie i nigdy dotychczas nie wydarzyło się nic, co mogłoby zniechęcić nas do tego wyjątkowego miejsca.
Z Żarnowca pojechaliśmy na lotnisko, które jest niedocenianą atrakcją Krosna. Jedno z najnowocześniejszych w Europie (przed wojną) lotnisk sportowych wciąż skupia przy sobie prężnie działających ludzi i aeroklub organizujący wszelkie szkolenia lotnicze. Oprowadzający nas pan Witek w niczym nie przypominał przewodniczki z muzeum i chętnie odpowiadał na wszystkie pytania. Hangary stały dla nas otworem. Każdy samolot można było obejrzeć, dotknąć i czasem wejść do środka. Jedną z najciekawszych maszyn jest zabytkowy Po-2, czyli inaczej CSS 13 w pełni sprawny i latający kiedy trzeba.
Tak minął nam czas do obiadu. Po obiedzie tańce i gimnastyka. A później karaoke, które jest przygotowalnią do studia nagrań i coraz bardziej wszystkich wciąga, niezależnie czy będą nagrywać, czy nie. Można powiedzieć, że „bili się o mikrofon”. Nie zanotowaliśmy dzisiaj żadnego przypadku tęsknoty wymagającej interwencji i oby nic się nie zmieniło do końca pobytu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz