wtorek, 13 lipca 2010


Czwarty dzień.
Upał w dalszym ciągu. Zajęcia staramy się organizować pod dachem, w cieniu lub w wodzie. Zrezygnowaliśmy z pieszych wycieczek, nawet krótkich – co bardzo odpowiada dzieciom – ze względu na zbyt wysoką temperaturę i dokuczliwe owady. W ostatnich dniach pojawiła się plaga gryzących gzów. O ile nie są zbyt uciążliwe koło domu, w lesie rządzą niepodzielnie. Komary przy nich to jak pekińczyk przy brytanie. Zajęć i tak nie brakuje, zaczęliśmy malować, rzeźbić, kleić modele, śpiewać i zapewne, jak zwykle, nie wszystko zdążymy skończyć, gdy zaskoczy nas dzień wyjazdu.
Coś się odblokowało z jedzeniem. Dotychczasowe niejadki zaczęły dzisiaj pochłaniać pokarm niczym ciężko pracujący koń, co nas tylko cieszy. Godzinę po kolacji zaczęło się ognisko z zabawami i grami a także z kiełbaską do upieczenia. Zjedzono wszystko, nawet te kawałki, które spadły z patyka i wydawało się, że są stracone.
Wszystko powoli zaczyna wchodzić na swoje tory, każdy wie co , jak i gdzie. Jeszcze dwa, trzy dni i będą jak u siebie w domu, a może raczej jak u cioci?
I znowu mamy noc, wszyscy śpią a ja wykonuję moją ostatnią pracę na dziś i, o dziwo, nie uderzyłem jeszcze ani razu głową w klawiaturę, co mi się zdarzało na poprzednim turnusie. Czyżbym się dostosował?, a może dzieci nas mniej eksploatują?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz