sobota, 3 lipca 2010

Ósmy dzień.

Ósmy dzień.
Po wczorajszym kilkukilometrowym przejściu, dzisiaj dzień bez oddalania się poza nasz teren. To też jedna z naszych metod na utrzymywanie równowagi sił, energii i chęci do zajęć. Co drugi dzień jest bardziej intensywny. Jutro trochę to nam się zaburzy, gdyż niedziela daje prawo do PRAWIE nic nie robienia. I w to PRAWIE zapewne wpasuje się p. Zosia ze swoją gimnastyką. Ale za to w poniedziałek znowu wyjście na skałki pod zamkiem, ale o tym za dwa dni……
Produkcja prac idzie pełną parą. Zgodnie z przewidywaniami większość dała się wciągnąć w wielodniowe działania, wymagające zaplanowania i konsekwencji. Ruszyliśmy z rzeźbą – kilkoro artystów pracowicie stukało w dłuta próbując, jak sądzę - pierwszy raz w życiu, wydobyć z drewna coś w nim ukrytego. Jest to zajęcie bardzo trudne i trochę ryzykowne, zatem umowa jest, że rzeźbimy „do pierwszej krwi”. Dzisiejszego dnia nikt się nie wyeliminował. A ryzyko? – warto jest narazić palec dla pięknego drewnianego serca przeznaczonego dla mamy i taty.
Powoli zapełniamy listę utworów do nagrania w studiu, chętnych nie brakuje. W wolnych chwilach (co ja piszę – wszystko robimy w wolnych chwilach) uczą się tekstów i ćwiczą muzykę.
Ważnym wydarzeniem wieczora okazał się mecz piłkarski (nie, nie w telewizji), w którym wzięli udział chyba wszyscy – czyżby rodzinka zaczynała funkcjonować? . Wynik meczu 2:2, rzuty karne nie przyniosły rozstrzygnięcia ze względu na nadciągający zmrok.
Wieczór przyniósł lekkie ochłodzenie po kilku upalnych dniach. Nie mamy nic przeciwko jednodniowym przymrozkom w celu zniszczenia komarów.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz