Niedziela, piętnasty sierpnia, święto państwowe, wszystkie sklepy pozamykane, ale kościół otwarty. Parę osób skusiło się i poszło, reszta, zniechęcona upałem, została i siedziała w basenie. Rano było bardzo ciepło, upalnie wręcz, a nawet ośmielę się odważyć i stwierdzić, że było nawet cieplej niż we Warszawie. Ale potem się zmieniło, i to w obrzydliwie diametralny sposób – zrobiło się zimno i zaczął nawet padać deszcz. Ciekawe, jak jutro będzie, w ostatni dzień.
Wiadomo tylko, że będzie najbardziej pracowity ze wszystkich, jakie dotychczas minęły, bo, ponieważ nikt nie chce zostawić tu przypadkiem jakiejś swojej rzeczy, wszyscy będą od samego rana biegać po schodach jak kot z pęcherzem, a i tak zostanie porozrzucany po wszystkich pokojach ekwipunek dla siedmiu wspaniałych. Dziś rano szukałam jednej ze swoich rzeczy jeszcze z poprzedniego turnusu w wielkim worku pełnym odzieżowych pozostałości stojącym koło kredensu. To co tam znalazłam… To, czego tam nie znalazłam… Niejeden dom dziecka wyszczerzyłby zęby w uśmiechu na ten widok. Rozumiem, jedna, dwie skarpetki. Ale czapka? Bluza? Spodnie? Dzieci, módlcie się, żeby pani Zosia nie założyła konta na Allegro!
Dziś odbył się finał gry w piłkarzyki. Nie wiem kto wygrał, ale grali Hardcorowie z FC Trzepak. Wiem, że to mało precyzyjne i przez to interesujące informacje, ale załapałam się dopiero na samą końcówkę rozgrywki, więc tylko tyle udało mi się wydobyć ze strzępów zasłyszanych rozmów. A, i w jednej z drużyn grał mały blondyn z długimi włosami, który gra na gitarze.
Myliłam się wczoraj – dziś nikt nawet słowem nie wspomniał o pakowaniu. Ale jutro, to już pewne, bo ja tak mówię, wspominać będą wszyscy, z najwyższymi zwierzchnikami władz na czele. Jutro będziemy oglądać zdjęcia, wstępnie się żegnać, sprzątać, szukać swoich rzeczy po całym domu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz