sobota, 31 lipca 2010
Dziewiąty dzień.
Basen wrócił do łask. Temperatura wody to tylko dwadzieścia stopni, ale małym morsom to nie przeszkadza. A ci, którzy nie chcą wejść do wody, nie robią tego nawet jak temperatura dochodzi do trzydziestu stopni. Powoli kończymy rozpoczęte prace, zostało nam jeszcze cztery dni, ale dwa z nich są już w planach zajęte. Przy niektórych dziełach trzeba spędzić sporo czasu, np. ikony – kilka lat temu zaczęliśmy ambitnie z dość wierną technologią wykonania, czyli klejenie płótna na desce, wielokrotne gruntowanie i szlifowanie podłoża, nanoszenie wzoru, malowanie, werniksowanie, czasem jeszcze postarzanie. Dla cierpliwych i konsekwentnych osób, był to sposób na wykonanie czegoś wyjątkowego, efekt był zawsze bardzo dobry. Niestety większość dzieci nie ma w sobie takiej dozy zawziętości, aby wśród różnych atrakcji i pokus wygospodarować codziennie godzinę lub dwie na regularne tworzenie obrazu i w efekcie nie zawsze zdążali z zakończeniem swego dzieła. Wobec tego skróciliśmy proces tworzenia do minimum, co i tak zajmuje kilka dni. Powstały już pierwsze samoloty, mnóstwo obrazów na szkle. Piosenki przygotowywane na poniedziałek są już na ukończeniu, chociaż słuchając prób (poza nielicznymi wyjątkami) mam bardzo mieszane uczucia i jeśli nie nastąpi jakiś cud, płyta otworzy jakiś nieznany dotąd gatunek muzyczny.
Zakończyły się też przygotowania do prezentacji przedstawień i dwa z nich obejrzeliśmy wieczorem, następne jutro.
Diabełek znów pokazał rogi i musieliśmy zacząć działać. Pierwszym krokiem było przekwaterowanie diabełka w miejsce pozwalające na lepszą kontrolę i uniemożliwiające „załażenie innym za skórę”. Nie zrobimy z niego aniołka, ale jakoś przetrzymamy. Poza tym – Piekło to Piekło i gdzie, jak nie tutaj jest miejsce dla różnych rogatych istot?
czwartek, 29 lipca 2010
Ósmy dzień.
Nareszcie przestało lać i po pochmurnym początku dnia, z przelotnymi deszczykami, robiło się coraz ładniej a wieczór wynagrodził nam ostatnie mokre dni. Lipcowy wieczór, cichy, kolorowy, ciepły, świerszczowy.
Pierwszą połowę dnia poświęciliśmy na poszukiwanie tropów zwierzęcych w lesie. Po znalezieniu zalewa się taki trop gipsem i gdy gips zastygnie, mamy pamiątkę z wakacji wykonaną do spółki z mieszkańcem lasu. Niestety poszukiwania nie były zbyt owocne. Teoretycznie, koło domu mamy szansę znaleźć ślady bytowania dzika, wilka, jelenia, daniela, borsuka, lisa, rysia i sarny, a praktycznie znaleźliśmy tylko sarny. Jutro gips zostanie zabrany z lasu i zobaczymy jak wyszło. Las, na skraju którego mieszkamy jest schronieniem dla wielu zwierząt, ale trudno je zobaczyć podczas wakacji. Omijają dom szerokim łukiem stroniąc od hałasu, jaki robi grupa. Po wyjeździe dzieci, wystarczy kilka dni i wszystko wraca do naturalnego stanu. Przez okna widzimy naszych leśnych sąsiadów, niekiedy w bardzo bliskiej odległości. Najbardziej pamiętna była wizyta watahy wilków w 2003 roku. Przyszły wiosną i dawały się obserwować wielokrotnie w różnych sytuacjach. Ich respekt do naszego gospodarstwa malał z każdym miesiącem. Pod koniec sierpnia, gdy zwoływały się przed zimą, wycie słychać było w domu przy zamkniętych oknach i drzwiach. Dzieci przebywające wtedy u nas nie miałyby zapewne ochoty na chodzenie z gipsem po lesie i zapamiętają to zdarzenie na długo. Poszły późną jesienią, albo na początku zimy, pozostawiając po sobie pozbawiony zwierzyny las. Minęło prawie dwa lata zanim sarny znów stały się codziennym widokiem.
Po obiedzie mogliśmy w końcu bawić się w plenerze a wieczorem było ognisko, mocno rozśpiewane i wesołe. Nim zrobiło się ciemno, dzieci ułożyły z miseczkowych świeczek duży napis PIEKŁO 2010. Po zapaleniu nocą robił duże wrażenie.
Miałem zamiar napisać cos o pewnym diabełku, który próbuje nami rządzić, ale pomyślałem, że może jeszcze za wcześnie na poruszanie tego tematu. Jak znów pokaże rogi, to jakoś go w blogu upamiętnimy.
środa, 28 lipca 2010
Siódmy dzień.
I oto przekroczyliśmy połowę III turnusu i połowę wakacji.
Pogoda przypomina tę sprzed dwóch miesięcy, kiedy wielodniowe ulewy spowodowały powódź. Wisłok przepływający przez Odrzykoń już wystąpił z brzegów i jego poziom na pewno wzrośnie, gdy spłynie woda z górskich dopływów rzeki. Nasz dom stoi w miejscu bezpiecznym od powodzi i jedynym zmartwieniem przy takiej aurze jest zapewnienie naszym dzieciom interesujących zajęć w ograniczonej dachem przestrzeni. Pomysłem, który wstępnie „załapał” jest przygotowanie przedstawień przez kilkuosobowe zespoły. Scenariusz, reżyseria i występ – wszystko trzeba opracować samodzielnie, jedyną pomocą (a może przeszkodą?) są słowa, na kanwie których ma być wymyślona historia. Słowa są zbiorem przypadkowych wyrazów wypowiedzianych przez nieświadome (do czego będą użyte wyrazy) dzieci podczas śniadania. Później nastąpiło losowanie słów i zespoły przystąpiły do działania. Energia, z jaką się wzięły do pracy przerosła nasze oczekiwania. Występy za dwa dni. O stałych tematach codziennych zajęć już nie piszę, ale mogę wspomnieć, że w miarę upływu czasu dzieci coraz bardziej się w nie angażują. Obecność Dominika z gitarą owocuje też dużym zainteresowaniem kilku osób nauką piosenek (balladowych, turystycznych, harcerskich) o zupełnie innym charakterze niż te z karaoke.
Grupa znalazła się na tym poziomie „rozwoju”, że łatwo jest zająć dzieci indywidualnie, bez obawy o zaangażowanie, dyscyplinę itd. W domu, w którym na co dzień żyje dwóch dziewięcioletnich chłopców, jest dużo interesujących rzeczy, którymi można się zająć, a wśród których przewodnikami są właśnie stali, mali mieszkańcy. Mamy więc i gry planszowe, i telewizyjne, trambambulę, zabawy w pokoju – skarbnicy Wawrzyńca i wymyślane samodzielnie przeróżne „podchody” po zakamarkach domu. Przy tych spontanicznych zabawach najłatwiej obserwować prawidłowe więzi między ich uczestnikami i poza nielicznymi spięciami wszystko jest tak jak należy.
Ostatni rzut oka na prognozę pogody. Serwisy nadają sprzeczne informacje, ale to już napawa nadzieją. Niech tylko trochę przestanie padać, to jutro będziemy robić coś, z czym się chyba jeszcze nie zetknęli i do czego potrzebne nam będzie rozmiękłe podłoże.
I oto przekroczyliśmy połowę III turnusu i połowę wakacji.
Pogoda przypomina tę sprzed dwóch miesięcy, kiedy wielodniowe ulewy spowodowały powódź. Wisłok przepływający przez Odrzykoń już wystąpił z brzegów i jego poziom na pewno wzrośnie, gdy spłynie woda z górskich dopływów rzeki. Nasz dom stoi w miejscu bezpiecznym od powodzi i jedynym zmartwieniem przy takiej aurze jest zapewnienie naszym dzieciom interesujących zajęć w ograniczonej dachem przestrzeni. Pomysłem, który wstępnie „załapał” jest przygotowanie przedstawień przez kilkuosobowe zespoły. Scenariusz, reżyseria i występ – wszystko trzeba opracować samodzielnie, jedyną pomocą (a może przeszkodą?) są słowa, na kanwie których ma być wymyślona historia. Słowa są zbiorem przypadkowych wyrazów wypowiedzianych przez nieświadome (do czego będą użyte wyrazy) dzieci podczas śniadania. Później nastąpiło losowanie słów i zespoły przystąpiły do działania. Energia, z jaką się wzięły do pracy przerosła nasze oczekiwania. Występy za dwa dni. O stałych tematach codziennych zajęć już nie piszę, ale mogę wspomnieć, że w miarę upływu czasu dzieci coraz bardziej się w nie angażują. Obecność Dominika z gitarą owocuje też dużym zainteresowaniem kilku osób nauką piosenek (balladowych, turystycznych, harcerskich) o zupełnie innym charakterze niż te z karaoke.
Grupa znalazła się na tym poziomie „rozwoju”, że łatwo jest zająć dzieci indywidualnie, bez obawy o zaangażowanie, dyscyplinę itd. W domu, w którym na co dzień żyje dwóch dziewięcioletnich chłopców, jest dużo interesujących rzeczy, którymi można się zająć, a wśród których przewodnikami są właśnie stali, mali mieszkańcy. Mamy więc i gry planszowe, i telewizyjne, trambambulę, zabawy w pokoju – skarbnicy Wawrzyńca i wymyślane samodzielnie przeróżne „podchody” po zakamarkach domu. Przy tych spontanicznych zabawach najłatwiej obserwować prawidłowe więzi między ich uczestnikami i poza nielicznymi spięciami wszystko jest tak jak należy.
Ostatni rzut oka na prognozę pogody. Serwisy nadają sprzeczne informacje, ale to już napawa nadzieją. Niech tylko trochę przestanie padać, to jutro będziemy robić coś, z czym się chyba jeszcze nie zetknęli i do czego potrzebne nam będzie rozmiękłe podłoże.
Szósty dzień.
Byliśmy bardziej chytrzy od deszczu. On się na nas zawziął, ale przewidując co się będzie działo, odpowiednio zaplanowaliśmy dzień. Busem pojechaliśmy do Żarnowca zwiedzić dom - muzeum Marii Konopnickiej. Cudowne miejsce, cudowne wnętrza, cudowne sprzęty przechowane przez wojenne zawieruchy i eksponowane obecnie w oryginalnej, nienaruszonej formie. Wszystko było cudowne oprócz pani przewodniczki, która przypominała bardziej magnetofon niż żywego człowieka a w dodatku zareagowała bardzo wybuchowo na całkiem niegłupie i nienatrętne pytania jednego z chłopców. W miejscu, gdzie przewija się sporo młodych ludzi powinni pracować ludzie z większym sercem i bardziej wyrozumiali. Bywamy tam regularnie i nigdy dotychczas nie wydarzyło się nic, co mogłoby zniechęcić nas do tego wyjątkowego miejsca.
Z Żarnowca pojechaliśmy na lotnisko, które jest niedocenianą atrakcją Krosna. Jedno z najnowocześniejszych w Europie (przed wojną) lotnisk sportowych wciąż skupia przy sobie prężnie działających ludzi i aeroklub organizujący wszelkie szkolenia lotnicze. Oprowadzający nas pan Witek w niczym nie przypominał przewodniczki z muzeum i chętnie odpowiadał na wszystkie pytania. Hangary stały dla nas otworem. Każdy samolot można było obejrzeć, dotknąć i czasem wejść do środka. Jedną z najciekawszych maszyn jest zabytkowy Po-2, czyli inaczej CSS 13 w pełni sprawny i latający kiedy trzeba.
Tak minął nam czas do obiadu. Po obiedzie tańce i gimnastyka. A później karaoke, które jest przygotowalnią do studia nagrań i coraz bardziej wszystkich wciąga, niezależnie czy będą nagrywać, czy nie. Można powiedzieć, że „bili się o mikrofon”. Nie zanotowaliśmy dzisiaj żadnego przypadku tęsknoty wymagającej interwencji i oby nic się nie zmieniło do końca pobytu.
wtorek, 27 lipca 2010
Piąty dzień.
Szary, mżawkowaty, chłodny, ale nie deszczowy. Do obiadu stały plan zajęć a po obiedzie nadszedł moment, w którym musieliśmy wyprowadzić gromadkę z domu, w trosce o bezpieczeństwo osób i mienia. Młodsi otrzymali zadanie znalezienia czegoś interesującego w miejscu, gdzie niedaleko domu, znajdują się pokłady łupku. W przeszłości zdarzało nam się trafiać na prehistoryczne odciski roślin na łupkowych płytkach. Tym razem nic nie znaleziono, natomiast efektem wycieczki jest olbrzymia góra ubrań do prania, wymazanych gliną podczas prac wykopaliskowych. Starsi poszli na spacer do wsi – w obie strony około pięciu kilometrów. W jedną stronę jest łatwo. Powrót jest trudniejszy, do pokonania mamy około 150 metrów przewyższenia, co osobom nieprzywykłym do wędrówek sprawia niewymowne cierpienia. Tłumaczenie, że tą drogą chodzą codziennie różne stare babcie mieszkające w okolicy i nie narzekają a jak się je spotka to są zazwyczaj uśmiechnięte, nie zawsze pomaga. Dopiero wielokrotne wykłady na temat „krowiastości” dotykającej niektóre osoby płci żeńskiej i „zgrzybienia” – przypadłości atakującej chłopców, powodują że spojrzenie na kwestie wysiłku, zmęczenia, wytrzymałości, charakteru itp. staje się odmienne i zaczynają rozumieć jak cenną umiejętnością jest pokonywanie słabości.
Od dzisiaj jesteśmy w powiększonym gronie. Wrócił z praktyk Dominik, opiekun znany już niektórym dzieciom. Dominik studiuje leśnictwo, jest ratownikiem – kandydatem GOPR, harcerzem i niezrównanym źródłem pomysłów do działań w plenerze. Wieczorem, podczas ogniska prowadzonego przez niego, mieliśmy okazję bawić się przy gitarze, śpiewie i skeczach.
Przed ogniskiem dwie dziewczynki chciały się „wymigać” od udziału tłumacząc się zmęczeniem, zdecydowanie zaprotestowałem wiedząc jaki będzie rozwój wydarzeń. Ognisko płonęło do samej ciszy nocnej a „zmęczone” koleżanki bawiły się doskonale. Deszczu nie padaj! – a takich ognisk zrobimy więcej.
niedziela, 25 lipca 2010
Czwarty dzień.
Niedziela jest zwykle wolna od zajęć i staramy się dać dzieciom więcej swobody niż w tygodniu. Tak więc pobudka jest pół godziny później (9.00). A propos pobudki , podczas którejś z kontroli przeprowadzonych przez inspektora Kuratorium Oświaty i Wychowania, pan kontrolujący nie mógł uwierzyć, że pobudka jest o 8.30 i nawet próbował ingerować w nasz plan dnia – zupełnie nie wiem dlaczego. Pozostaliśmy przy swoim. Od rana leje, niekiedy bardzo intensywnie i cały dzień spędziliśmy pod dachem. Po śniadaniu (tradycyjnie jajecznica w trzech wersjach) część dzieci pojechała do kościoła a resztą zajęliśmy się na miejscu. Grupa kościelna miała premię w postaci wizyty w sklepie, co nie jest u nas łatwe ze względu na duże oddalenie domu od wszelkiej cywilizacji. Oprócz tańców, pozostałe zajęcia odbyły się jak w zwykły dzień, czyli była i gimnastyka i zajęcia plastyczne, i ćwiczenie piosenek. Jak przypuszczałem, znaleźli się następni chętni do wzięcia udziału w nagraniu. Jakoś przetrzymaliśmy bez wychodzenia z domu, ale jutro nagromadzona w dzieciach energia będzie musiała znaleźć ujście w większej dawce ruchu.
Wychodzimy z pierwszej fazy pobytu, którą można nazwać „oswajaniem”. Dzieci zadomawiają się i z każdą godziną, nawet te najmniej odporne, czują się coraz pewniej. Druga faza, gdzieś pod koniec pierwszego tygodnia, to początek widocznych nowych relacji pomiędzy obozowiczami. Wpływ tego zjawiska na samopoczucie jest nie do przecenienia. Często nowa znajomość mocno pochłania dziecko i przysłania emocjonalne rozterki i tęsknotę za domem. W tym czasie grupa zaczyna się dobrze ze sobą bawić – jeśli zaczyna. Zazwyczaj tak jest, ale czasami jest gorzej a czasami lepiej. Taki wzorcowy model nazywamy rodzinką i jeśli uda się ją stworzyć, atmosfera jest fantastyczna. Bywa też, że pojawiają się jakieś antypatie, dużo czasu poświęcamy na wyeliminowanie tego, na szczęście rzadkiego, zjawiska. Trzecia faza to ostatnie dni pobytu, kiedy Piekło okazuje się miejscem bezpiecznym i przyjaznym, dzieci otwierają się w pełni i kiedy są już jak u siebie ,….wtedy trzeba wyjeżdżać. Czwarta faza zarezerwowana jest dla wielokrotnych bywalców, oni wiedzą gdzie najlepiej się zaszyć, aby mieć spokój, gdzie są najciekawsze książki, kiedy można korzystać z komputera, grać na instrumentach lub obejrzeć coś w TV. Oni już są w pełni u siebie.
Z gorszych wiadomości, dzisiaj pojawiły się jakieś wulgaryzmy (rzucone retorycznie, bezadresowo), które już chyba nie mają szansy się powtórzyć.
Ostatnim akcentem dnia był koncert Grupy Mocarta – niestety z płyty – jako ukulturalniająca przeciwwaga do w.w. Dzisiaj zziębnięte i przemoczone świerszcze nie grają dzieciom do snu, zastępuje je szum deszczu i bębnienie spadających kropel.
Trzeci dzień.
Rano nastąpiła niespodziewana pobudka w postaci krążącej po okolicy burzy. Jej intensywność i siła nie zapowiadały dobrego dnia, ale jakimś trafem zahaczyła nas jedynie którymś ze swoich skrzydeł , lunęła deszczem, poszarpała wiatrem i poszła sobie dalej. Dopiero w ciągu dnia dowiedzieliśmy się z mediów, że po sąsiedzku, w odległości zaledwie około 20 kilometrów narobiła wiele szkód. Nie pierwszy to raz, że żywioły oszczędzają naszą okolicę. Wytłumaczeniem może być fakt, że znajdujemy się na geograficznej wyspie, jaką jest pasmo Pogórza, a szczególnie jego najwyższa część. Działa jak klin rozcinający przechodzące masy powietrza i ogranicza przestrzeń potrzebną do różnych pogodowych harców. A może to nazwa Piekło odstrasza rządzących pogodą Płanetników?
Po porannym deszczu przyszło kilka godzin lepszej pogody, znowu deszcz, znowu poszedł i tak przez cały dzień. Musieliśmy zatem dostosować się z planami do warunków. Z zajęciami wystartowaliśmy już prawie na dobre – prawie, bo niektóre z dzieci potrzebują dużo czasu na decyzję, w czym chcą uczestniczyć. Po przełamaniu pierwszych oporów (np. idąc za przykładem koleżanki) angażują się w coraz większą ilość tematów aż na koniec turnusu okazuje się, że zabrakło czasu aby coś skończyć. Tak właśnie nieśmiało wystartowali z planami nagrania własnej płyty w studiu – na początku zdecydowała się tylko jedna osoba a po kilku godzinach i pierwszych próbach z mikrofonem w ręku, grupa chętnych rozrosła się do dwunastu osób. Do nagrania trzeba się przygotować, zajmuje to zwykle około tygodnia, jest więc prawdopodobne, że ktoś jeszcze dołączy. Są też pierwsze wrażenia Adama prowadzącego zajęcia z tańca. Niech za komentarz będą słowa najmłodszego z uczestników –Adasia (…) wie pan, ja bardzo nie lubię tańców, ale do tej pory ich nienawidziłem (…) . Pierwszy sukces dydaktyczny odnotowany.
Tęsknoty wciąż atakują, w ciągu dnia są mniej odważne, ale wieczorem wyłażą z kątów i próbują dokuczać. Uczymy się je zaganiać na powrót skąd przyszły i idzie nam to coraz lepiej.
Pisanie bloga jest nie tylko zdawaniem relacji z tego co się wydarzyło. Dla mnie jest bardziej podsumowaniem myśli i artykułowaniem dziejących się zjawisk. Ponieważ wiele z nich ma charakter uniwersalny i dotyczy każdej grupy, która u nas przebywa, zachęcam do przeczytania poprzednich wpisów z tych wakacji. Dzięki temu znajdziecie Państwo opisy, których nie chcę powtarzać a dla rodziców mogą być interesujące. Widzimy „nasze” dzieci z różnej perspektywy. Każda jest prawdziwa i każda jak bardzo odmienna. Pobyt u nas jest następnym doświadczeniem życiowym, szczególnie istotnym dla „pierwszorazowców”. Myślę, że jest też nie mniejszym doświadczeniem dla rodziców.
Jest 22.45. Dyskoteka się skończyła, większość dzieci już śpi, kilka osób wymaga niestety upominania , że przecież inni mają prawo do wypoczynku. Taki typowy przypadek.
sobota, 24 lipca 2010
III turnus
Pierwszy i drugi dzień.
Podróż minęła spokojnie i szybko, jakkolwiek ilość przystanków na „siku” przekroczyła nieco średnią. Kwestia zaraźliwości chęci pójścia do toalety u dzieci powinna być tematem jakiejś habilitacji z psychologii, podobnie zresztą jak odwrotna zależność pomiędzy możliwością skorzystania z łazienki a chęcią zrobienia tego. Takie banalne problemy też są elementem dojrzewania społecznego.
A więc rozpoczęliśmy trzeci turnus. Jaki będzie ? – wiemy, że na pewno inny niż poprzednie i inny niż wszystkie dotąd. Zajmując się organizowaniem wakacji dla dzieci już od blisko dwudziestu lat, nauczyliśmy się zauważać jak niepowtarzalną i zmienną „materią” jest grupa dzieci. Jak wiele czynników decyduje o zachodzących w niej zjawiskach. Najbardziej czytelne cechy grupy (od pierwszych godzin pobytu) to komunikatywność, poziom wytwarzanego hałasu i apetyt. Pierwszy czynnik jest zazwyczaj stały, drugi i trzeci rosną z czasem i wiemy, że to efekt wzrastania poczucia bezpieczeństwa i oswajania się z nowym miejscem. I znowu uzależnione to jest od ilości dzieci, które są u nas po raz pierwszy. Stali bywalcy przyjeżdżają jak do siebie, wszystko wiedzą, odkurzają swoje miejsca, od nowa przedeptują znane ścieżki. Nowi potrzebują trochę czasu na zrozumienie gdzie są i co im to miejsce może dać. Jeśli są z gliny szczególnie podatnej na to oddziaływanie, być może za jakiś czas powiedzą to co kilka dni temu jeden z chłopców po wygrzebaniu jakichś „skarbów” ze starego domowego pudełka (…) czy mogę zabrać to do domu?...., albo nie – schowam gdzieś, gdzie tylko ja będę wiedział i jak przyjadę następnym razem to będzie na mnie czekało (…) My też będziemy na ciebie czekali!
Piątek, do południa minął na dokończeniu zagospodarowywania i przywitaniu z najbliższą okolicą. O dwunastej drugie śniadanie i zajęcia koło domu (największym zainteresowaniem cieszył się basen). Po obiedzie (apetyt w górnym poziomie normy) p. Zosia zaczęła swoje gimnastyczne działania badając dzieci i kwalifikując do grup ćwiczebnych. Niektórzy przyjechali do nas na ze względu na konieczność intensywnych ćwiczeń ratujących przed konsekwencjami skoliozy. W tym samym czasie pozostałymi zajmował się p. Adam wprowadzając obozowiczów w temat tańca, który będzie obecny przez cały turnus. I tak minął czas do kolacji, po której cała grupa poszła na boisko i uczestniczyła w integrujących grach zespołowych. Pierwsze wspólne zajęcia pozwalają ocenić jakie są relacje w grupie, czy pomimo zróżnicowania wiekowego potrafią znaleźć wspólny język. Chyba nie jest najgorzej.
Wszyscy już śpią, świerszcze grają przez otwarte okna. Jeszcze jakaś zapłakana tęsknota objawiająca się bólem brzucha wymaga utulenia do snu i tak kończy się kolejny dzień.
czwartek, 22 lipca 2010
Trzynasty dzień.
Trzynasty dzień.
Mimo powrotu ładnej pogody, zrobiło się smutno. Wszyscy wyciskają z ostatnich chwil obozu jak najwięcej i na gwałt kończą obrazy na szkle, rzeźby, hafty lub wszystkie wolne chwile spędzają w basenie i na trampolinie. Dzisiejszy dzień był również czasem podsumowań. W południe odbył się pokaz tańca, gdzie zaprezentowaliśmy jive’a, hip hop, sambę i „cztery strony świata”. Gwoździem programu był występ Ewy i Pawła, którzy zatańczyli jive’a rodem z lat pięćdziesiątych. Po obiedzie Pani Zosia zrobiła nam terapię manualną i zdjęcia, pokazujące efekty dwutygodniowych ćwiczeń. Kolacja miała uroczysty nastrój: Pan Erwin ciepło nas pożegnał i życzył miłych wakacji, dostaliśmy obozowe koszulki, a na koniec poszliśmy do sali obejrzeć zdjęcia z całego obozu. Teraz kładziemy się spać, bo jutro czeka nas ciężki poranek z pobudką o szóstej.
Wpis Ewy i Hani
środa, 21 lipca 2010
Dwunasty dzień.
Dwunasty dzień.
Letni upał znów do nas wrócił. Po zamglonym poranku znów zapanowało słońce i temperatura około 30 stopni, tak zapewne będzie do końca tego turnusu, który już niedługo. Dzisiaj jeszcze mogliśmy robić wszystko jak co dzień, nie myśleć o pakowaniu, pożegnaniach , wyjeździe. To wszystko będzie jutro. A więc były i zajęcia z tańców – ostatnie, a jutro pokaz – i mecz piłkarski, i basen i malowanie na szkle, i normalna gimnastyka. Była też ostatnia dyskoteka.
Jeszcze za wcześnie na podsumowanie, ale ta grupka nie sprawiła nam żadnych problemów – z niczym nie przesadzili i potrafili zachować umiar w każdej sprawie. Aż dziwne, bo przecież spora ich część to jeszcze całkiem małe dzieci. Może nie byli aniołkami, ale nikt na to nie liczył. Najważniejsze dla nas jest przestrzeganie podstawowych zasad ułatwiających wszystkim życie a z tego wywiązali się bardzo dobrze. Oceniamy grupy porównując do poprzedniej i trudno sobie wyobrazić, żeby następna była jeszcze spokojniejsza.
Lato w pełni. Zieleń, która do niedawna była soczysta i cieszyła oczy, wysuszona przez słońce mocno przybladła. Dzikie czereśnie najszybciej zmieniają kolor liści i już zaczęły się czerwienić. Do końca lata jeszcze dużo czasu, ale za tydzień już połowa wakacji.
poniedziałek, 19 lipca 2010
Jedenasty dzień.
Dzień, na który czekają wszyscy posiadacze sum przeznaczonych na wydanie. Po tylu długich dniach z dala od sklepów, nareszcie można oddać się przyjemności przepuszczania kasy. To, że wcześniej w studiu nagraliśmy wspólną płytę jest mało istotnym szczegółem. Płyta wyszła …hmmm. Każdy dostanie kopię.
Do studia i na zwiedzanie Krosna pojechaliśmy wynajętym busem. Pogoda jak na zamówienie – pochmurno i około dwudziestu stopni – idealnie na taką wycieczkę. Jak się dzisiaj okazało, wczorajsze burze krążące wokół nas narobiły sporo bałaganu w okolicy. Gwałtowne opady i towarzyszący im wiatr zagościły wszędzie, tylko nie u nas. U nas jedynie pokropiło w nocy – to był ten deszczyk, o który prosiliśmy. Skalę opadów można było ocenić patrząc na wzburzone i brudne wody Wisłoka przepływającego przez miasto. To znaczy, że w Beskidzie Niskim, skąd wypływa, musiało spaść bardzo dużo wody.
Niezależnie od tego jaki jest efekt nagrania, stała się rzecz najważniejsza – nastąpił AKT TWÓRCZY. Każde tego rodzaju zdarzenie rozwija bardziej niż dziesiątki wykutych stron podręcznika. Chyba nie da się ukryć, że wykorzystuję zapiski w blogu do przemycania filozofii, która nami kieruje przy pracy z dziećmi. Rodzice decydując się na powierzenie nam swoich pociech, wiedzą właściwie wszystko, co zapewniamy odnośnie strony socjalnej, programowej i każdej innej. A teraz mogą poznać , przynajmniej szczątkowo, jaka idea przyświeca nam przy doborze zajęć i dlaczego próbujemy realizować pomysły nie zawsze od razu akceptowane przez dzieci. Kluczem do zagadnienia powinna być teza Janusza Korczaka, że …dzieciom należy dostarczyć to, czego potrzebują, chociaż nie zawsze to jest to , czego chcą…..
niedziela, 18 lipca 2010
Dziesiąty dzień.
Czekaliśmy z utęsknieniem na deszcz, który według wszystkich prognoz właśnie u nas pada i co…? I gorąco, i susza jak była , tak jest. Kilkakrotnie w ciągu dnia grzmiało i straszyło burzą zmuszając nas do szybkiego zbierania zagrożonych przemoczeniem rzeczy i zamykania okien, ale zawsze przeszło bokiem. Kilkugodzinny opad odświeżyłby atmosferę, która robi się już męcząca. Może tej nocy? Nie chcemy burzy tylko deszczyk!!!
Niedziela to dzień odpoczynku. Bardzo często ten odpoczynek jest iluzją - dzieci, które mają zbyt wiele czasu zaczynają mieć własne sposoby na jego zagospodarowanie, przeróżne sposoby. Znając ten problem, zawsze trzeba mieć w zanadrzu plan awaryjny, czyli różne pomysły na zajęcia. Dzisiaj te pomysły właściwie nie były wykorzystane. Wszyscy bardzo ładnie potrafili zająć się sobą. Znając już dobrze miejsce, w którym spędzają wakacje zajęli się swoimi sprawami w sposób zadziwiająco nieabsorbujący dla opiekunów. Nasza rola ograniczyła się do pomocy i towarzyszenia dzieciom w tym co robiły. Nareszcie był czas na lenistwo i własną zabawę. Najbardziej poszkodowani byli ci, którzy muszą ćwiczyć codziennie, lecz aby poczuli, że to jednak niedziela, gimnastyka prowadzona była w wodzie. Sporo czasu spędziliśmy na przygotowaniu się do jutrzejszej wizyty w studiu nagrań. Okazało się też, że mamy u siebie dzieci uzdolnione muzycznie a ponieważ w domu jest fortepian i inne instrumenty, była okazja do spontanicznego koncertu. Podsumowując kolejny dzień można cichutko zaryzykować stwierdzenie, że chcielibyśmy żeby wszystkie turnusy mijały tak spokojnie…….Ciiiii
Niedziela to dzień odpoczynku. Bardzo często ten odpoczynek jest iluzją - dzieci, które mają zbyt wiele czasu zaczynają mieć własne sposoby na jego zagospodarowanie, przeróżne sposoby. Znając ten problem, zawsze trzeba mieć w zanadrzu plan awaryjny, czyli różne pomysły na zajęcia. Dzisiaj te pomysły właściwie nie były wykorzystane. Wszyscy bardzo ładnie potrafili zająć się sobą. Znając już dobrze miejsce, w którym spędzają wakacje zajęli się swoimi sprawami w sposób zadziwiająco nieabsorbujący dla opiekunów. Nasza rola ograniczyła się do pomocy i towarzyszenia dzieciom w tym co robiły. Nareszcie był czas na lenistwo i własną zabawę. Najbardziej poszkodowani byli ci, którzy muszą ćwiczyć codziennie, lecz aby poczuli, że to jednak niedziela, gimnastyka prowadzona była w wodzie. Sporo czasu spędziliśmy na przygotowaniu się do jutrzejszej wizyty w studiu nagrań. Okazało się też, że mamy u siebie dzieci uzdolnione muzycznie a ponieważ w domu jest fortepian i inne instrumenty, była okazja do spontanicznego koncertu. Podsumowując kolejny dzień można cichutko zaryzykować stwierdzenie, że chcielibyśmy żeby wszystkie turnusy mijały tak spokojnie…….Ciiiii
sobota, 17 lipca 2010
Dziewiąty dzień.
Ekipa z namiotów obudziła się przed szóstą i zaczęła tak hałasować, że po chwili nikt nie spał. Podobno im się nudziło. Myślę, że prawdziwy diabeł to wcale nie ten co mieszka w jarze. Namioty zostały zwinięte w obawie przed jutrzejszymi burzami, które miejmy nadzieję, że nas oszczędzą.
Lekki wiatr i kilka chmur sprzyjało dzisiejszym planom kilkugodzinnej wycieczki do lasu i wymarzonego w taką pogodę miejsca, jakim są jaskinie. Temperatura w środku jest stała niezależnie od pory roku i warunków na zewnątrz, ale nie każdy odważył się na przejście przez mały otwór do środka. Niektórzy zadawali długie serie pytań zanim podjęli decyzję, m.in. o wielkość pająków. Droga w obie strony została urozmaicona przez podchody. Po obiedzie stały program w postaci gimnastyki i dowolnych zabaw a po kolacji dyskoteka. Zakończyła się szybciej niż zazwyczaj, to chyba efekt nocy „przespanej” w namiotach. Jutro niedziela, śpimy pół godziny dłużej i leniuchujemy – na ile to jest możliwe.
Jest zupełnie ciemno. Nie widać żadnych, nawet najdalszych rozbłysków, czyli jest nadzieja na spokojną noc i może następny pogodny dzień.
Ósmy dzień.
Dzisiaj padł rekord temperatury wody w basenie 30 stopni C !!! Jeszcze trochę i przestanie działać chłodząco. Jakim skarbem jest woda widzimy szczególnie w tak upalnym czasie jak ostatnio. Ratuje nas studnia głębinowa o niewyczerpalnej zasobności i wyjątkowej jakości. Badana corocznie przez SANEPID zaskakuje panie „badaczki” poziomem czystości. Jak same powiedziały za którymś razem….Gdybyśmy same nie brały próbki, nie uwierzyłybyśmy że taka czysta…
Coraz więcej dzieci zachęca się do szycia różnych stworków, których projekty znajdują się w książce przywiezionej przez Natalkę. Może wykonując swoje małe dzieła, poczują jaką radość daje tworzenie i będą jej zawsze poszukiwać. Większość zajęć , jakimi absorbujemy dzieci ma wywołać właśnie ten efekt. Coś ma powstać, nawet jeśli nie jest udane a inni zrobili lepiej. Naszym sukcesem, z którego bardzo się zawsze cieszymy, jest jeśli przywiezione PSP leży nieużywane w walizce.
Rozstawiliśmy kilka namiotów na dzisiejszą noc. Być może ostatnia szansa na biwak przed nadchodzącymi burzami. Połowa zdecydowała się z nich skorzystać (dwoje już wróciło pod różnymi pretekstami). Kilka lat temu przed nocowaniem w namiotach siedzieliśmy przy ognisku opowiadając sobie różne historie. Coś mnie podkusiło żeby zapoznać dzieci z miejscowym podaniem, że w jarze poniżej domu (i namiotów) okocił się diabeł, który czasami psoci i dokucza ludziom kręcącym się po jego rewirze. Po skończonym ognisku zaczął się masowy odwrót obozowiczów. Z poduszkami i kołdrami , co do jednego poszli spać do domu – namioty zostały puste. Od tego czasu historia z diabłem zarezerwowana jest dla bardziej odpornych . Nasze pociechy w namiotach będą się jeszcze chwilę tłukły i rozrabiały, wykorzystując niecodzienną sytuację, aż padną zmęczone i usną kamiennym snem a świerszcze będą im śpiewały do samego rana. Może ta noc wśród zapachów skoszonej trawy i szmerów otaczającego ich, prawdziwego świata otworzy jakieś małe okienko w rozwijających się główkach, a jeśli jest już otwarte to uchyli jeszcze szerzej?
piątek, 16 lipca 2010
Siódmy dzień.
Nie do wiary, przekroczyliśmy półmetek turnusu!
Zakończył się najgorętszy jak dotychczas dzień tego lata. Jedyna temperatura, z której się cieszymy że rośnie, to wody w basenie. Gdyby nie dolewanie zimnej, w celu uzupełnienia poziomu, przekroczyłaby już zapewne trzydzieści stopni, a tak utrzymuje się tuż poniżej.
Starsza grupa mocno zaangażowała się w naukę tańca. Zajęcia trwają około półtorej godziny i czasami okazuje się, że chęci w dzieciach jest na więcej – to sukces. Młodszych natomiast mniej to obchodzi a szkoda, bo Adam uważa, że wśród nich właśnie jest kilka osób z talentem. Może z czasem?
Można narzekać na upał, ale widząc dzieci biegające cały dzień na bosaka, w najlżejszym ubranku jakie mają, nie sposób oprzeć się myśli, że właśnie tak powinny wyglądać wymarzone wakacje. Rodzicom, którzy nie byli w Piekle trudno może wyobrazić sobie to miejsce. A to ma znaczenie dla poczucia bezpieczeństwa i intymności. Dom posadowiony jest na wypiętrzeniu, z którego widać daleko….daleko….Z jednej strony otacza go las, z drugiej sady, z trzeciej łąki. Wokół nie ma żadnego sąsiedztwa, jesteśmy jakby na wyspie, do której nie łatwo jest dotrzeć. Dorośli widzą to i czują po krótkim choćby pobycie. Dzieci nie potrafią tego wyrazić ale myślę, że odbierają to podobnie.
czwartek, 15 lipca 2010
Szósty dzień.
Ostatniej nocy mieliśmy lekkiego stracha obserwując rozbłyskujące w okolicy niebo. Burze dotarły do nas jedynie (na szczęście) na odległość głosu. Rankiem pozostało po nich lekko zaciągnięte niebo, dzięki czemu słońce nie prażyło tak dotkliwie jak ostatnio. W tych warunkach, ale dopiero wieczorem chłopcy zdecydowali się pójść na boisko pograć w piłkę. Ciekawym zjawiskiem , nie notowanym u nas dotychczas, jest „pracownia krawiecka”, w której terminuje większość dzieci. Wśród stosów materiałów, wełny , waty etc. trwa produkcja przytulanek. Często taki krawiec ma mokre włosy i siedzi w mokrych majtkach, bo – po pierwsze - właśnie wyszedł z basenu i – po drugie – zaraz do niego wraca.
Czy to prawda, że ma być jeszcze cieplej????
W trakcie pobytu dzieci u nas, stykamy się z wieloma zjawiskami, często bardzo złożonymi. Ich najważniejszą cechą jest chyba dynamika zmian. Bywa, że nie zdążymy zastanowić się co zrobić z problemem, a już sprawa umiera w naturalny sposób. Czy w tej grupie są problemy? Jeżeli, to niewielkie, na poziomie drobnej kłótni rówieśników. Cóż, obcowanie w zespole wymaga elastyczności. Jak się jej nauczyć, jak nie podczas obcowania w zespole?
Nadszedł czas świerszczy, wczorajszej nocy odzywały się nieśmiało pojedyncze sztuki. Teraz (23.25) grają już w zespole kameralnym. Do końca tygodnia będziemy mieli orkiestrę symfoniczną.
Czy to prawda, że ma być jeszcze cieplej????
W trakcie pobytu dzieci u nas, stykamy się z wieloma zjawiskami, często bardzo złożonymi. Ich najważniejszą cechą jest chyba dynamika zmian. Bywa, że nie zdążymy zastanowić się co zrobić z problemem, a już sprawa umiera w naturalny sposób. Czy w tej grupie są problemy? Jeżeli, to niewielkie, na poziomie drobnej kłótni rówieśników. Cóż, obcowanie w zespole wymaga elastyczności. Jak się jej nauczyć, jak nie podczas obcowania w zespole?
Nadszedł czas świerszczy, wczorajszej nocy odzywały się nieśmiało pojedyncze sztuki. Teraz (23.25) grają już w zespole kameralnym. Do końca tygodnia będziemy mieli orkiestrę symfoniczną.
wtorek, 13 lipca 2010
Piąty dzień.
Kolejny dzień kanikuły, w związku z czym w dalszym ciągu nie ma mowy o eskapadach. Dzieci buntują się przeciwko tańcom w i zajęciom fizycznym w nieprzewiewanej sali, która i tak jest najchłodniejszym miejscem na obozie. Opiekunowie szukają konsensusu i w rezultacie zamiast ognistej samby tańczymy spokojnego walca angielskiego, a Pani Zosia postawiła na rozciąganie, rezygnując z ćwiczeń siłowych. Woda w basenie osiągnęła 29 0C i dzieci korzystają do woli, co zaostrza ich apetyt. Na obiad była zupa ogórkowa i spaghetti do wyboru: bolognese lub carbonara. Wszystko zostało spałaszowane w zastraszającym tempie, w celu jak najszybszego powrotu do wody i na trampolinę. Po kolacji, ku niezadowoleniu niektórych jednostek, Pan Bartek wymusił kąpiel z użyciem mydła, zaś szczęśliwcy, którzy przeszli ten proceder mogli zejść do sali na karaoke. Bawiliśmy się świetnie, szkoląc kunszt śpiewacki, aby dobrze wypaść w studio przy nagrywaniu wspólnej płyty. W tym momencie wszyscy obozowicze leżą już w łóżkach, utulani do snu wiatrakami i chłodnym nocnym powietrzem, wpadającym przez otwarte na oścież okna i tylko uporczywe nawoływania derkacza nie pozwalają nam zapomnieć, że nie jesteśmy w raju!
Wpis Hani i Ewy.
Czwarty dzień.
Upał w dalszym ciągu. Zajęcia staramy się organizować pod dachem, w cieniu lub w wodzie. Zrezygnowaliśmy z pieszych wycieczek, nawet krótkich – co bardzo odpowiada dzieciom – ze względu na zbyt wysoką temperaturę i dokuczliwe owady. W ostatnich dniach pojawiła się plaga gryzących gzów. O ile nie są zbyt uciążliwe koło domu, w lesie rządzą niepodzielnie. Komary przy nich to jak pekińczyk przy brytanie. Zajęć i tak nie brakuje, zaczęliśmy malować, rzeźbić, kleić modele, śpiewać i zapewne, jak zwykle, nie wszystko zdążymy skończyć, gdy zaskoczy nas dzień wyjazdu.
Coś się odblokowało z jedzeniem. Dotychczasowe niejadki zaczęły dzisiaj pochłaniać pokarm niczym ciężko pracujący koń, co nas tylko cieszy. Godzinę po kolacji zaczęło się ognisko z zabawami i grami a także z kiełbaską do upieczenia. Zjedzono wszystko, nawet te kawałki, które spadły z patyka i wydawało się, że są stracone.
Wszystko powoli zaczyna wchodzić na swoje tory, każdy wie co , jak i gdzie. Jeszcze dwa, trzy dni i będą jak u siebie w domu, a może raczej jak u cioci?
I znowu mamy noc, wszyscy śpią a ja wykonuję moją ostatnią pracę na dziś i, o dziwo, nie uderzyłem jeszcze ani razu głową w klawiaturę, co mi się zdarzało na poprzednim turnusie. Czyżbym się dostosował?, a może dzieci nas mniej eksploatują?
poniedziałek, 12 lipca 2010
Trzeci dzień
Niedziela zazwyczaj była dniem odpoczynku, ale po czym tu odpoczywać trzeciego dnia? Rano kościół dla chętnych, zabawy integracyjne dla wszystkich i wobec upału - chłodzenie w basenie i zabawy w cieniu sadu. Obiad potwierdził tezę, że jedzą bardzo mało – ta informacja nie dotyczy kanapek z Nutellą i lodów. Po obiedzie zupełnie „nieniedzielna” gimnastyka i dla drugiej grupki tańce z p. Adamem. Po przerwie wymiana grup. Tańce to nasz nowy pomysł na te wakacje. Duża ostatnio popularność tej formy aktywności skłoniła nas do próby wprowadzenia zajęć tanecznych, jako stałego elementu pobytu. Czy zostanie zaakceptowana? To zależy od wielu czynników. Jednym z czynników jest właśnie Adam. Taniec spełnia jeszcze jedną funkcję, bardzo przydatną w terapii skolioz p. Zosi – rozciąga i wzmacnia co trzeba, intensyfikując ukradkiem zajęcia korekcyjne. A w wolnej chwili plum do basenu!!.
Cisza nocna dla kilkunastu zainteresowanych osób zaczęła się dopiero po finałowym meczu M.Ś. Nie było problemu z namawianiem do snu i uciszaniem , co się czasami zdarza. Cisza w domu, nic jej nie zakłóca, najbliższa droga daleko w dole a u nas tylko jakiś nocny ptak wydaje odgłosy, jakby ktoś rytmicznie i niestrudzenie grał na tarce. Czytających bloga proszę o pomoc w rozszyfrowaniu tej zagadki – czy to derkacz, czy też rzekotka drzewna (odzywa się też w ciągu dnia – ze stałego miejsca)? Czekam na pytanie ze strony któregoś z dzieci … proszę pana co tak trzeszczy?.... i będę się musiał wykazać.
niedziela, 11 lipca 2010
Zaczęliśmy drugi turnus.
Blog rusza z dwudniowym „poślizgiem”, za co przepraszamy tęskniących rodziców. Zamieszanie w pierwszej dobie nowego turnusu spycha tematy drugoplanowe w kolejkę spraw do załatwienia.
Podróż przebiegła bez przeszkód i zgodnie z planem. Miłą niespodzianką pod koniec był wybuch radości w chwili, gdy przed nami ukazał się nasz dom w Odrzykoniu. Kilkoro stałych bywalców naprawdę cieszyło się, że znowu tutaj są. Wieczór po podróży upłynął na niezbędnych sprawach organizacyjnych i na zakwaterowaniu uczestników zgodnie z sugestiami i prośbami. Udało się!
Pierwsza noc, pierwsze wrażenie i pierwsze obserwacje grupki pozwalają mieć nieśmiałą nadzieję, że nie będziemy mieć więcej pracy i problemów niż zazwyczaj. Jeśli tylko relacje między nimi będą układać się prawidłowo, wszystko będzie OK.
Najważniejsze różnice w porównaniu z poprzednią grupą: nie ciągnie ich na boisko i mniej jedzą.
Pojawiły się też pierwsze tęsknoty. Atakują zazwyczaj wieczorem, przeważnie w chwili wolnej od zajęć , ale potrafią też wystąpić nagle w trakcie zabawy. Objawiają się różnie – bólem brzucha, głowy, czasem nogi , łzawieniem oczu. Na szczęście są na to sposoby – zaczarowana herbata (melisa), przytulenie przez panią Zosię, lub chwilowo trochę większe prawa i np. zabawa z Wawrzyńcem i Michałem – stałymi mieszkańcami domu, którzy potrafią wyciągnąć rówieśnika z depresji.
W grupie ujawniły się też jednostki wybitnie aktywne, do których tęsknota nie potrafi znaleźć dojścia i, być może, ten przykład przyśpieszy adaptację bardziej nieśmiałych. A kim sa ci wybitnie aktywni? – proszę rodziców, aby sami spróbowali odpowiedzieć na to pytanie.
Podróż przebiegła bez przeszkód i zgodnie z planem. Miłą niespodzianką pod koniec był wybuch radości w chwili, gdy przed nami ukazał się nasz dom w Odrzykoniu. Kilkoro stałych bywalców naprawdę cieszyło się, że znowu tutaj są. Wieczór po podróży upłynął na niezbędnych sprawach organizacyjnych i na zakwaterowaniu uczestników zgodnie z sugestiami i prośbami. Udało się!
Pierwsza noc, pierwsze wrażenie i pierwsze obserwacje grupki pozwalają mieć nieśmiałą nadzieję, że nie będziemy mieć więcej pracy i problemów niż zazwyczaj. Jeśli tylko relacje między nimi będą układać się prawidłowo, wszystko będzie OK.
Najważniejsze różnice w porównaniu z poprzednią grupą: nie ciągnie ich na boisko i mniej jedzą.
Pojawiły się też pierwsze tęsknoty. Atakują zazwyczaj wieczorem, przeważnie w chwili wolnej od zajęć , ale potrafią też wystąpić nagle w trakcie zabawy. Objawiają się różnie – bólem brzucha, głowy, czasem nogi , łzawieniem oczu. Na szczęście są na to sposoby – zaczarowana herbata (melisa), przytulenie przez panią Zosię, lub chwilowo trochę większe prawa i np. zabawa z Wawrzyńcem i Michałem – stałymi mieszkańcami domu, którzy potrafią wyciągnąć rówieśnika z depresji.
W grupie ujawniły się też jednostki wybitnie aktywne, do których tęsknota nie potrafi znaleźć dojścia i, być może, ten przykład przyśpieszy adaptację bardziej nieśmiałych. A kim sa ci wybitnie aktywni? – proszę rodziców, aby sami spróbowali odpowiedzieć na to pytanie.
Na zakończenie turnusu I - dzień 13 ( spóźniony o dwa)
Trzynasty dzień – to już koniec?
Dzień podsumowań, zakończeń, pożegnań. Tak więc zaraz po śniadaniu p. Zosia zaatakowała wszystkich końcową terapią i jakimś morderczym sprawdzianem. Na szczęście ten turnus nie jest „problematyczny skoliotycznie”, czyli praca włożona we własną „prostość”, w ciągu ostatnich dwóch tygodni, okazała się wystarczająca.
Po drugim śniadaniu, druga pani (Beata) poprowadziła ostatnie zajęcia taneczne i zaraz po nich wielki finał – trzy zbiorowe układy, każdy do innego rodzaju muzyki. Widownia, składająca się z personelu była oniemiała z podziwu.
Ostatni mecz po ostatnim obiedzie. Szybkie kończenie , a następnie pakowanie prac tworzonych od dłuższego czasu i podwieczorek, na którym pożegnaliśmy Aleksa – kolegę przyjeżdżającego do Piekła od wielu lat aż zza Atlantyku. Pakowanie walizek, poszukiwania zaginionych rzeczy – ogólnie, spore zamieszanie. Po kolacji obejrzeliśmy zdjęcia zrobione podczas turnusu, a po pokazie koncert, na który zabrakło czasu wcześniej.
Cisza nocna o 22.00 i trzeba się wyspać, bo rano wstajemy i wracamy do domu.
Do zobaczenia następnym razem!!1
P.S. Blog pisany jest nocami, w stanie częściowego wyeksploatowania mózgu po całym dniu. Jeśli brakuje w nim polotu, czy głębszych warstw, to jest to uzasadnione. Mamy nadzieję, że spełnił rolę jako dziennik pobytu widziany oczyma opiekunów. Na opisanie wielu spraw zabrakło czasu i sił. Dzieci opowiedzą resztę.
czwartek, 8 lipca 2010
Dwunasty dzień.
We wtorek wieczorem rozlało się na dobre. Padało całą noc i poranek przywitał nas szumem deszczu, mgłami w dolinach i chłodem. Pierwszy raz musieliśmy zjeść śniadanie ( i pozostałe posiłki też) w domu. Dotychczas udawało się to na zadaszonym tarasie przy domu.
Po codziennych porannych procedurach, grupa wsiadła do autobusu, który zawiózł wszystkich do Krosna położonego około dziesięciu kilometrów od Piekła. Nagranie przygotowanych utworów i zakupy w okolicy zabytkowego rynku trwały do obiadu.
W studiu nagrań byliśmy nie po raz pierwszy. Jeśli tylko grupa jest rozśpiewana rezerwujemy termin i nagrywamy płytę. Jak wyszła ta dzisiejsza? Nieźle. Niektóre utwory wykonane są bardzo dobrze, niektóre gorzej, ale tak naprawdę sensem jest sprawdzenie swoich sił w konfrontacji z mikrofonem, aparaturą nagłaśniającą i publicznością słuchającą na żywo a później wielokrotnie z płyty. Każdy dostanie płytę na pamiątkę i będzie mógł pochwalić się w domu.
Deszcz lał przez cały dzień do wieczora, więc dzieci po powrocie z miasta nie wystawiały nosa na dwór. Jeden z nielicznych deszczowych dni znowu przyszedł w dobrym momencie, nie niwecząc naszych planów. Wieczorem słońce rozświetliło na czerwono krajobraz, jakby chciało powiedzieć – jutro już będę z wami!
środa, 7 lipca 2010
Jedenasty dzień.
Wczorajsza wspinaczka częściowo pozmieniała nam poniedziałkowy harmonogram i dzisiejszy dzień był trochę odrabianiem wczorajszego czasu. Rano wyjście do lasu na podchody, których celem były okoliczne jaskinie. Jest to miejsce mało znane, nawet starym mieszkańcom Odrzykonia. Szukaliśmy ich bezskutecznie przed laty i dopiero wskazówki uzyskane od miejscowego leśniczego pozwoliły na dotarcie do tego miejsca. Dziura w górskim zboczu, do której trzeba się wczołgać, gdzie panuje chłód i ciemność a na ścianach roi się od pająków – bosko!!!
Powrót na opóźnione drugie śniadanie i zajęcia z tańców – dopracowywanie układu do muzyki YMCA. Za dwa dni finał i wielka prezentacja. Patrząc na dzieci tańczące na trawie w słoneczny, wakacyjny dzień, mam przed sobą obraz symbolizujący wszystko co najpiękniejsze. Nie rozpisując się więcej na ten temat wierzę, że każdy z rodziców odczułby to samo. Proszę spojrzeć na zdjęcia w głównej galerii, rozpoznać ułożone z rąk literki i zanucić…łaj em si ej……….
Po obiedzie nasi piłkarze, którym wczoraj zabrakło czasu na codzienny mecz, poszli na boisko nadrabiać straty. Po kilku minutach nadeszła chmura z deszczem, który przerodził się po chwili w intensywną ulewę i przemoczył wszystkich do suchej nitki, pomimo że odległość do domu to tylko około 200 metrów. Nie wyglądali na zmartwionych, zdejmowali mokre na wskroś ubrania w kotłowni chichocząc i śmiejąc się z przygody.
Podczas podwieczorku (tort lodowy) złożyliśmy życzenia Bartkowi, który dzisiaj obchodził jedenaste urodziny. Sto lat odśpiewane było w sposób wskazujący, że wszyscy Bartka bardzo lubią.
Końcowe zadanie na dzisiaj – przećwiczyć ostatni raz piosenki przed jutrzejszym nagraniem w studiu i spać.
Wczorajsza wspinaczka częściowo pozmieniała nam poniedziałkowy harmonogram i dzisiejszy dzień był trochę odrabianiem wczorajszego czasu. Rano wyjście do lasu na podchody, których celem były okoliczne jaskinie. Jest to miejsce mało znane, nawet starym mieszkańcom Odrzykonia. Szukaliśmy ich bezskutecznie przed laty i dopiero wskazówki uzyskane od miejscowego leśniczego pozwoliły na dotarcie do tego miejsca. Dziura w górskim zboczu, do której trzeba się wczołgać, gdzie panuje chłód i ciemność a na ścianach roi się od pająków – bosko!!!
Powrót na opóźnione drugie śniadanie i zajęcia z tańców – dopracowywanie układu do muzyki YMCA. Za dwa dni finał i wielka prezentacja. Patrząc na dzieci tańczące na trawie w słoneczny, wakacyjny dzień, mam przed sobą obraz symbolizujący wszystko co najpiękniejsze. Nie rozpisując się więcej na ten temat wierzę, że każdy z rodziców odczułby to samo. Proszę spojrzeć na zdjęcia w głównej galerii, rozpoznać ułożone z rąk literki i zanucić…łaj em si ej……….
Po obiedzie nasi piłkarze, którym wczoraj zabrakło czasu na codzienny mecz, poszli na boisko nadrabiać straty. Po kilku minutach nadeszła chmura z deszczem, który przerodził się po chwili w intensywną ulewę i przemoczył wszystkich do suchej nitki, pomimo że odległość do domu to tylko około 200 metrów. Nie wyglądali na zmartwionych, zdejmowali mokre na wskroś ubrania w kotłowni chichocząc i śmiejąc się z przygody.
Podczas podwieczorku (tort lodowy) złożyliśmy życzenia Bartkowi, który dzisiaj obchodził jedenaste urodziny. Sto lat odśpiewane było w sposób wskazujący, że wszyscy Bartka bardzo lubią.
Końcowe zadanie na dzisiaj – przećwiczyć ostatni raz piosenki przed jutrzejszym nagraniem w studiu i spać.
wtorek, 6 lipca 2010
Spóźniony dzień dziesiąty ( internet nawalił)
Dziesiąty dzień.
Wczorajsze deszczowe popołudnie i wieczór nie wróżyły dobrej pogody na poniedziałek. A to właśnie dzisiaj była ona potrzebna. W planach była wspinaczka na skałkach koło zamku Kamieniec w Odrzykoniu. Po mglistym poranku zrobiło się wystarczająco pogodnie aby nie zmieniać planów.
Raz na jakiś czas decydujemy się na te zajęcia i dla wielu osób ą one bardzo atrakcyjne i wyczekiwane. Większość naszych podopiecznych styka się ze wspinaczką po raz pierwszy właśnie u nas i reakcje są przeróżne. Wielka ciekawość dominuje nad strachem, słabość fizyczna ustępuje woli wejścia jeszcze wyżej, a tam często następuje kompletne osłabienie wspinacza i nadchodzi faza lęku, kiedy aby zjechać na dół, trzeba stanąć wbrew naturze, plecami do przepaści i odchylić się do tyłu…….Tym większa chwała tym, którzy potrafią przełamać obawy i współpracować wykonując precyzyjnie polecenia instruktora asekurującego z dołu. W minionych latach zdarzyło się też, że trzeba było zjechać do delikwenta, wpiąć go do siebie i zwieźć na dół, bo uczepił się rozpaczliwie jakiegoś zbyrka i nie reagował na bodźce. Sadzę, że dla wielu dzieci te kilkanaście minut w skale jest najbardziej intensywną próbą jakiej były poddane. Wszystkie siły i zmysły są zaangażowane, ziemia daleko, mama jeszcze dalej, ręce bolą a wszyscy patrzą. Dla nas – opiekunów, też jest to dzień próby. Przeżywamy stres na równi z dziećmi zwielokrotniony przez ich liczbę, zachowując beztroski uśmiech i stwarzając pozory wyluzowanego i znudzonego. Może zdjęcia oddadzą choć część emocji jakich doznaliśmy wszyscy.
Wczorajsze deszczowe popołudnie i wieczór nie wróżyły dobrej pogody na poniedziałek. A to właśnie dzisiaj była ona potrzebna. W planach była wspinaczka na skałkach koło zamku Kamieniec w Odrzykoniu. Po mglistym poranku zrobiło się wystarczająco pogodnie aby nie zmieniać planów.
Raz na jakiś czas decydujemy się na te zajęcia i dla wielu osób ą one bardzo atrakcyjne i wyczekiwane. Większość naszych podopiecznych styka się ze wspinaczką po raz pierwszy właśnie u nas i reakcje są przeróżne. Wielka ciekawość dominuje nad strachem, słabość fizyczna ustępuje woli wejścia jeszcze wyżej, a tam często następuje kompletne osłabienie wspinacza i nadchodzi faza lęku, kiedy aby zjechać na dół, trzeba stanąć wbrew naturze, plecami do przepaści i odchylić się do tyłu…….Tym większa chwała tym, którzy potrafią przełamać obawy i współpracować wykonując precyzyjnie polecenia instruktora asekurującego z dołu. W minionych latach zdarzyło się też, że trzeba było zjechać do delikwenta, wpiąć go do siebie i zwieźć na dół, bo uczepił się rozpaczliwie jakiegoś zbyrka i nie reagował na bodźce. Sadzę, że dla wielu dzieci te kilkanaście minut w skale jest najbardziej intensywną próbą jakiej były poddane. Wszystkie siły i zmysły są zaangażowane, ziemia daleko, mama jeszcze dalej, ręce bolą a wszyscy patrzą. Dla nas – opiekunów, też jest to dzień próby. Przeżywamy stres na równi z dziećmi zwielokrotniony przez ich liczbę, zachowując beztroski uśmiech i stwarzając pozory wyluzowanego i znudzonego. Może zdjęcia oddadzą choć część emocji jakich doznaliśmy wszyscy.
poniedziałek, 5 lipca 2010
Dziewiąty dzień.
Do obiadu było słonecznie i ciepło, a później coraz gorzej, jeśli chodzi o pogodę. Część grupy wybrała się do kościoła, pozostali pozostali w domu. Obserwując przebywające u nas dzieci, widzimy jak oswajają się z domem i całym otoczeniem. Po kilku dniach mają wydeptane „swoje ścieżki”, jakieś, bazy, kryjówki, tajemne miejsca. A czasami zdarza się, że po latach odzywa się ktoś, kto jako dziecko bywał u nas i w sobie tylko znanym miejscu „zakopał kawałek serca”. W dniu takim jak dzisiejszy, kiedy jest więcej czasu na zajęcie się sobą, widać szczególnie wyraźnie, że Piekło już nie jest straszne, ani obce. Pewnym sprawdzianem określającym stopień zadomowienia jest dyskoteka. Przed chwilą się skończyła i według kryterium „udaności” była jedną z najlepszych w ostatnich czasach. Bawili się świetnie i pomimo wcześniejszej zapowiedzi, że będzie tylko do 22.00, przeciągnęła się o półtorej godziny. Żal było przerywać dobrą zabawę.
W domu już cisza, wszyscy śpią, może niektórzy jeszcze tańczą w snach YMCA, o które tak walczyła p. Beata, przed którym się wzbraniali, aż przyszło niespodziewanie, zaatakowało na dyskotece i odpłaciło radością tańca za wszystkie wykonane ćwiczenia.
Natalię odwiedziła mama spędzająca urlop w Bieszczadach. Lubimy, jak rodzice odwiedzają dzieci i mogą sami zapoznać się z miejscem, gdzie wysyłają swoje skarby. Mamie Natalii tak się spodobało, że została do jutra.
W domu już cisza, wszyscy śpią, może niektórzy jeszcze tańczą w snach YMCA, o które tak walczyła p. Beata, przed którym się wzbraniali, aż przyszło niespodziewanie, zaatakowało na dyskotece i odpłaciło radością tańca za wszystkie wykonane ćwiczenia.
Natalię odwiedziła mama spędzająca urlop w Bieszczadach. Lubimy, jak rodzice odwiedzają dzieci i mogą sami zapoznać się z miejscem, gdzie wysyłają swoje skarby. Mamie Natalii tak się spodobało, że została do jutra.
sobota, 3 lipca 2010
Ósmy dzień.
Ósmy dzień.
Po wczorajszym kilkukilometrowym przejściu, dzisiaj dzień bez oddalania się poza nasz teren. To też jedna z naszych metod na utrzymywanie równowagi sił, energii i chęci do zajęć. Co drugi dzień jest bardziej intensywny. Jutro trochę to nam się zaburzy, gdyż niedziela daje prawo do PRAWIE nic nie robienia. I w to PRAWIE zapewne wpasuje się p. Zosia ze swoją gimnastyką. Ale za to w poniedziałek znowu wyjście na skałki pod zamkiem, ale o tym za dwa dni……
Produkcja prac idzie pełną parą. Zgodnie z przewidywaniami większość dała się wciągnąć w wielodniowe działania, wymagające zaplanowania i konsekwencji. Ruszyliśmy z rzeźbą – kilkoro artystów pracowicie stukało w dłuta próbując, jak sądzę - pierwszy raz w życiu, wydobyć z drewna coś w nim ukrytego. Jest to zajęcie bardzo trudne i trochę ryzykowne, zatem umowa jest, że rzeźbimy „do pierwszej krwi”. Dzisiejszego dnia nikt się nie wyeliminował. A ryzyko? – warto jest narazić palec dla pięknego drewnianego serca przeznaczonego dla mamy i taty.
Powoli zapełniamy listę utworów do nagrania w studiu, chętnych nie brakuje. W wolnych chwilach (co ja piszę – wszystko robimy w wolnych chwilach) uczą się tekstów i ćwiczą muzykę.
Ważnym wydarzeniem wieczora okazał się mecz piłkarski (nie, nie w telewizji), w którym wzięli udział chyba wszyscy – czyżby rodzinka zaczynała funkcjonować? . Wynik meczu 2:2, rzuty karne nie przyniosły rozstrzygnięcia ze względu na nadciągający zmrok.
Wieczór przyniósł lekkie ochłodzenie po kilku upalnych dniach. Nie mamy nic przeciwko jednodniowym przymrozkom w celu zniszczenia komarów.
Po wczorajszym kilkukilometrowym przejściu, dzisiaj dzień bez oddalania się poza nasz teren. To też jedna z naszych metod na utrzymywanie równowagi sił, energii i chęci do zajęć. Co drugi dzień jest bardziej intensywny. Jutro trochę to nam się zaburzy, gdyż niedziela daje prawo do PRAWIE nic nie robienia. I w to PRAWIE zapewne wpasuje się p. Zosia ze swoją gimnastyką. Ale za to w poniedziałek znowu wyjście na skałki pod zamkiem, ale o tym za dwa dni……
Produkcja prac idzie pełną parą. Zgodnie z przewidywaniami większość dała się wciągnąć w wielodniowe działania, wymagające zaplanowania i konsekwencji. Ruszyliśmy z rzeźbą – kilkoro artystów pracowicie stukało w dłuta próbując, jak sądzę - pierwszy raz w życiu, wydobyć z drewna coś w nim ukrytego. Jest to zajęcie bardzo trudne i trochę ryzykowne, zatem umowa jest, że rzeźbimy „do pierwszej krwi”. Dzisiejszego dnia nikt się nie wyeliminował. A ryzyko? – warto jest narazić palec dla pięknego drewnianego serca przeznaczonego dla mamy i taty.
Powoli zapełniamy listę utworów do nagrania w studiu, chętnych nie brakuje. W wolnych chwilach (co ja piszę – wszystko robimy w wolnych chwilach) uczą się tekstów i ćwiczą muzykę.
Ważnym wydarzeniem wieczora okazał się mecz piłkarski (nie, nie w telewizji), w którym wzięli udział chyba wszyscy – czyżby rodzinka zaczynała funkcjonować? . Wynik meczu 2:2, rzuty karne nie przyniosły rozstrzygnięcia ze względu na nadciągający zmrok.
Wieczór przyniósł lekkie ochłodzenie po kilku upalnych dniach. Nie mamy nic przeciwko jednodniowym przymrozkom w celu zniszczenia komarów.
piątek, 2 lipca 2010
Siódmy dzień
Po śniadaniu cała grupa wyruszyła przez las do sąsiedniej wsi. Oczekiwał nas tam pan Łuczaj- doktor biologii, wybitny fachowiec od odżywiania się tym, co dziko rośnie - i jest zazwyczaj niezauważane – i co dziko żyje i również jest niezauważane ( ze względu na rozmiary). Tak więc drugie śniadanie składało się z placków z żywokostu, zupy z pokrzywy, muchomorów, koników polnych etc. Wiedza naszego gospodarza mogła oszołomić. Wieloletnie badania i doświadczenia prowadzone głównie na sobie opisał w dwóch książkach, które kilkoro dzieci kupiło, zapewne do kucharskiej biblioteczki mamy. Uwijając się jak szaman wokół ogniska w roboczym ubraniu popsuł wyobrażenie dzieci o wykładowcy akademickim.
Ponieważ dzień był męczący, gimnastyka była tylko dla potrzebujących a pozostali kontynuowali swoje wakacyjne zajęcia z możliwością leniuchowania.
Kończy się pierwszy tydzień. Zaobserwowaliśmy, że często jest on „na straty”. Po połowie pobytu obozowicze zaczynają się dobrze bawić i kiedy już w pełni korzystają, tak jak byśmy chcieli, z wszystkiego co mają zapewnione – czas wyjeżdżać. Dzisiaj był chyba ten pierwszy dzień „nie na straty”.
Potwierdziła się teza o wyjątkowym apetycie grupy. Padł zbiorowy rekord ilości zjedzonych naleśników, pomimo drugiego śniadania u p. Łuczaja.
Pogoda trzyma, chociaż niebo robi różne miny strasząc nas i pomrukując czasami .
Komary, komary, komary.
Ponieważ dzień był męczący, gimnastyka była tylko dla potrzebujących a pozostali kontynuowali swoje wakacyjne zajęcia z możliwością leniuchowania.
Kończy się pierwszy tydzień. Zaobserwowaliśmy, że często jest on „na straty”. Po połowie pobytu obozowicze zaczynają się dobrze bawić i kiedy już w pełni korzystają, tak jak byśmy chcieli, z wszystkiego co mają zapewnione – czas wyjeżdżać. Dzisiaj był chyba ten pierwszy dzień „nie na straty”.
Potwierdziła się teza o wyjątkowym apetycie grupy. Padł zbiorowy rekord ilości zjedzonych naleśników, pomimo drugiego śniadania u p. Łuczaja.
Pogoda trzyma, chociaż niebo robi różne miny strasząc nas i pomrukując czasami .
Komary, komary, komary.
czwartek, 1 lipca 2010
Szósty dzień. Już??
Szósty dzień.
Wśród zjawisk uznawanych od starożytności za żywioły, jak: woda, ogień, powietrze i ziemia, filozofowie zapomnieli umieścić jeszcze jedno, którym jest grupa dzieci.
Niestety , ostatnia noc była dalszym ciągiem próbowania, jak daleko można przesunąć ustalone zasady. Trzymamy się mocno tego, że po godzinie 22.00 jest cisza nocna i wszyscy są w łóżkach. Wyjątkiem są przedłużające się zabawy pod naszą kontrolą. Wczoraj kilka osób próbowało wprowadzić w życie kolejny wyjątek od tej reguły. Można powiedzieć, że jest to swoisty standard w zachowaniu, który znamy od lat. Temat został omówiony, wyjaśniony i chyba przeszedł bezpowrotnie do historii.
Stanowimy tymczasową rodzinę i jak w każdej rodzinie są dni lepsze i gorsze, ale czy umie docenić spokój ktoś, kto nie przeżył burzy?
Dzień spędziliśmy na miejscu zajmując się wszystkim, co wymienialiśmy wcześniej, czyli pływając, tańcząc, kontynuując prace artystyczne i modelarskie, grając w piłkę. Od dzisiaj mamy też plac do siatkówki, dzięki kupionemu we wtorek kawałkowi płaskiego terenu koło domu. Dzień był trochę luźniejszy niż zwykle i bez pośpiechu.
Jedną z cech dzieci z tego turnusu jest dobry apetyt. Dzisiejsza pizza na obiad nie nadążała się piec w dwóch piekarnikach. Podanie kolejnej tacy do stołu przypominało reakcję ptaszków w gnieździe piszczących i wyciągających dzioby w kierunku jedzenia. Pizza była dorabiana tak długo, aż ostatni dziób przestał piszczeć .
Nadeszła kolejna noc. Śpijcie dzieci spokojnie, niech nic nie zakłóca wam snu, obudźcie się zdrowe, pełne życia i szczęśliwe.
Wśród zjawisk uznawanych od starożytności za żywioły, jak: woda, ogień, powietrze i ziemia, filozofowie zapomnieli umieścić jeszcze jedno, którym jest grupa dzieci.
Niestety , ostatnia noc była dalszym ciągiem próbowania, jak daleko można przesunąć ustalone zasady. Trzymamy się mocno tego, że po godzinie 22.00 jest cisza nocna i wszyscy są w łóżkach. Wyjątkiem są przedłużające się zabawy pod naszą kontrolą. Wczoraj kilka osób próbowało wprowadzić w życie kolejny wyjątek od tej reguły. Można powiedzieć, że jest to swoisty standard w zachowaniu, który znamy od lat. Temat został omówiony, wyjaśniony i chyba przeszedł bezpowrotnie do historii.
Stanowimy tymczasową rodzinę i jak w każdej rodzinie są dni lepsze i gorsze, ale czy umie docenić spokój ktoś, kto nie przeżył burzy?
Dzień spędziliśmy na miejscu zajmując się wszystkim, co wymienialiśmy wcześniej, czyli pływając, tańcząc, kontynuując prace artystyczne i modelarskie, grając w piłkę. Od dzisiaj mamy też plac do siatkówki, dzięki kupionemu we wtorek kawałkowi płaskiego terenu koło domu. Dzień był trochę luźniejszy niż zwykle i bez pośpiechu.
Jedną z cech dzieci z tego turnusu jest dobry apetyt. Dzisiejsza pizza na obiad nie nadążała się piec w dwóch piekarnikach. Podanie kolejnej tacy do stołu przypominało reakcję ptaszków w gnieździe piszczących i wyciągających dzioby w kierunku jedzenia. Pizza była dorabiana tak długo, aż ostatni dziób przestał piszczeć .
Nadeszła kolejna noc. Śpijcie dzieci spokojnie, niech nic nie zakłóca wam snu, obudźcie się zdrowe, pełne życia i szczęśliwe.
Piąty dzień
Piąty dzień.
Namiotowicze nie wymiękli, tylko jeden z nich przyszedł po coś do picia i zaraz wrócił do namiotu. Czy się wyspali? – wątpię, pierwsza noc pod szmatką robi wrażenie nawet na doświadczonych traperach. Wszystkie szmery , trzaski, odgłosy lasu nie zakłócone cywilizacyjnym szumem, wymagają oswojenia i zaprzyjaźnienia się z nimi.
Przed południem piesza wycieczka do tzw. kapliczki to kanon, jak odwiedziny znajomego. Po drodze, w środku lasu znajduje się cmentarz choleryczny – krótki przystanek na żywą lekcję historii. A może jednak – nieżywą? Po wycieczce basen, z wodą już ciepłą – 25 stopni - był wybawieniem dla zmęczonych wędrowników.
Popołudnia, oprócz obowiązkowej gimnastyki zaczynamy wypełniać różnorakimi działaniami, z których każde dziecko powinno znaleźć coś dla siebie. Czyli: malowanie na szkle, sklejanie latających modeli samolotów, rzeźbienie w lipowej desce, malowanie ikon, wykonanie łuków i strzał, karaoke (którego finałem ma być nagranie płyty w studiu). Czy wystarczy czasu, kiedy jeszcze trzeba grać w piłkę, tańczyć, korzystać z basenu?
Niestety dzisiejszy dzień przyniósł też pewne problemy wychowawcze. Obcowanie w grupie jest egzaminem dojrzałości społecznej. Każdy , w zależności od wieku i na swoim poziomie musi ją osiągnąć, a jeśli są z tym problemy staramy się je rozwiązywać – nie zawsze we współpracy z zainteresowanym. Więcej ani słowa – taka z zainteresowanym umowa. Jestem pewien, że nasze działania przyniosły skutek.
Dzisiaj usłyszałem zdanie: „…cały czas tylko zajęcia i jedzenie….” Minęło już kilka godzin i wciąż nie wiem, czy to dobrze , czy źle.
Namiotowicze nie wymiękli, tylko jeden z nich przyszedł po coś do picia i zaraz wrócił do namiotu. Czy się wyspali? – wątpię, pierwsza noc pod szmatką robi wrażenie nawet na doświadczonych traperach. Wszystkie szmery , trzaski, odgłosy lasu nie zakłócone cywilizacyjnym szumem, wymagają oswojenia i zaprzyjaźnienia się z nimi.
Przed południem piesza wycieczka do tzw. kapliczki to kanon, jak odwiedziny znajomego. Po drodze, w środku lasu znajduje się cmentarz choleryczny – krótki przystanek na żywą lekcję historii. A może jednak – nieżywą? Po wycieczce basen, z wodą już ciepłą – 25 stopni - był wybawieniem dla zmęczonych wędrowników.
Popołudnia, oprócz obowiązkowej gimnastyki zaczynamy wypełniać różnorakimi działaniami, z których każde dziecko powinno znaleźć coś dla siebie. Czyli: malowanie na szkle, sklejanie latających modeli samolotów, rzeźbienie w lipowej desce, malowanie ikon, wykonanie łuków i strzał, karaoke (którego finałem ma być nagranie płyty w studiu). Czy wystarczy czasu, kiedy jeszcze trzeba grać w piłkę, tańczyć, korzystać z basenu?
Niestety dzisiejszy dzień przyniósł też pewne problemy wychowawcze. Obcowanie w grupie jest egzaminem dojrzałości społecznej. Każdy , w zależności od wieku i na swoim poziomie musi ją osiągnąć, a jeśli są z tym problemy staramy się je rozwiązywać – nie zawsze we współpracy z zainteresowanym. Więcej ani słowa – taka z zainteresowanym umowa. Jestem pewien, że nasze działania przyniosły skutek.
Dzisiaj usłyszałem zdanie: „…cały czas tylko zajęcia i jedzenie….” Minęło już kilka godzin i wciąż nie wiem, czy to dobrze , czy źle.
Subskrybuj:
Posty (Atom)